@bertha - Widzę spore podobieństwo między naszymi M... mój też, co prawda kiedyś totalnie nie potrafił okazywać uczuć, teraz jest coraz lepiej, uczy się tego... ale na początku to tak nie wyglądało.
Nadal idealnie nie jest, aczkolwiek z roku na rok widzę dużą poprawę.... Niemniej, jak leżałam w szpitalu po poronieniu też nie czułam od niego wielkiego wsparcia, ale mówił mi wprost, że przeprasza, bo nie wie jak się zachować. Ja w sumie też mówiłam, że chce być sama... ale kiedy w końcu przychodził (np jak juz bylam w domu) do sypialni i pytal czy moze mnie przytulic, to bylo mi bardzo milo i jakby trochę lżej z tym wszystkim, wbrew temu co chciałam.... Ja tez jestem osoba, ktora musi sie wyplakac sama ze soba, musze pobyc sama by sobie wytlumaczyc jakas sytuacje, by sobei z nia poradzic. Czasem to jest dzien, czasem tydzien... Wiem, ze jestem wtedy samolubna, ale tak mam. Nie umiem dzielić z kimś smutku, wolę przeżyć go sama...
Jednak w kwestii tekstów w stylu; ""a czyj jest problem - mój czy twój?".... " mojemu też się niestety to czasem zdarza, palnie a nie pomyśli i choć potem szybko się orientuje, że zjeb** to mi jest bardzo przykro i chwile to trwa, aż przełknę tę gorycz... U nas była jedna podobna sytuacja, jak wyszło, że jego sperma jest idealna... Kiedyś mi palnął, że przecież to ze mną jest problem, bo u niego lekarz powiedział, że żołnierzyki są idealne i nie ma się do czego przyczepić.... Potem niby zrozumiał, przeprosił, ale... niesmak pozostał.
Duże dzieciaki z nich, masz rację. Mój M, nie jest idealny, ale kocham Go i doceniam za wiele, wiele innych rzeczy, które nas łączą i dla nas robi. Z drugiej strony nikt nigdy nie był dla mnie tak opiekuńczy jak On... i dziś, gdy przypomniam sobie film z naszego ślubu, który dla mnie przygotował Mąż (mamy dzisiaj II rocznicę ślubu) i mówi w nim, że jestem jego kruszynką i nigdy nie pozwoli mnie skrzywdzić, bo kocha mnie najmocniej na swiecie to łezka kręci mi się w oku. Wiem, że on choć nie umie czasem wyrazić uczuć, bywa czasem szorstki i ma swoje humory, kocha mnie jak nikt inny na tym świecie. I to jest dla mnie najpiękniejsze...
Wczoraj byliśmy w hipermarkecie na zakupach, stoimy obok pieczywa i nagle podbiega z 3 letni chłopiec i do mojego Michala mowi "taaaato" - my banan na buzi, na siebie spojrzenie i M. do niego mówi "no hej, ale ja nie jestem Twoim tatą" a mały "uuuupsss, no tak" i uciekł... Byście widziały uśmiech i radość mojego M.... jak potem z 3x powtarzał "taato, taato" tak jak ten mały do niego powiedział i widac, ze go to cieszylo... Aż łezka mi się zakręciła w oku...
Druga sprawa...
Wczoraj MamaGinekolog opisała na blogu swoją historię jak poradziła sobie po ostatniej stracie... czytałam to dwa razy, a potem wiele komentarzy też i byłam w szoku ile kobiet pisało, że straciło swoje dzieciątka w 37-40 tygodniu ciąży... Mam wrażenie, że na FB w komentarzach bylo ich o wiele wiecej niz tych, ktore pisaly ze stracily wczesną ciążę, do 12tc... To musi być dopiero cios...
Poryczałam się wczoraj i to mocno.
Leżałam, czytalam te historie i wszystko wracalo....
I wiem, ze nigdy nie mozna byc niczego pewnym
bo te dziewczny mialy caly czas w wiekszosci wzrorowe ciaze, zdrowe dzieci, a te malenstwa odchodzily po cichu w łonie, bo np. okrecily wokol pępowiny...
Masakra
Przepraszam, że tak od rana na smutasa...