Witajcie kochane. Pisze do Was już z domku. Jesteśmy w nim w Trójeczkę
Wybaczcie że nie odzywałam się, ale pobyt w szpitalu to dni wyjęte z życiorysu.
Zacznę od tego, że traiłam do niego z plamieniami. No i dobrze bo za kilka godzin wydarzyła się tragedia. Po str córki odkleiło się niemal całkowicie łożysko. Dostałam krwotoku w nocy i najgorsze co mogłam zrobić to posprzątałam po sobie krew. Niewierzyli mi że coś się stało. Kazali połozyc sie do łóżka a ja leżałam na nim z wizją ze moje dzieci już nieżyją. Po kliku minutach jednak lekarza coś ruszyło i kazał mi przyjść na zabiegówkę. Zbadał a potem zrobił usg i wyszły nieprawidłowości. Przewieżli mnie na porodówke. Przyszedł inny lekarz i mówi ze cc. Ja wpadłam w panike. Zaczeli na mnie krzyczeć czy ja chce zeby mi dzieci w brzuchu poumierały? A ja mówie, ze zgadzam się na cc a tylko boje się o dzieci i maja robić cc. Potem przyszła anestezjolog zaczeła się do mnie wydzierać że zjadłam i wypiłam. Tak jakbym miała przewidzieć ze w nocy bede mieć cc.. Po cc obudziłąm się z ogromnym bólem. rano przyszła do mnie Pani Dr co robiła mi cc i pyta czy planuje jeszcze dzieci i obym nie planowała. Pytam dlaczego a ona że normalnie cc robi w 25 min a u mnie musiała 1,5h. Nie zrozumiałam jej co konkretnie się wydarzyło bo byłam w takim szoku. Tylko powiedziała ze mało mi macicy nie wycieła i żebym sobie darowała dzieci i obróciła się na pięcie i sobie poszła,Nie chcieli powiedzieć mi co z dziećmi. A ja błagałam by i tylko powiedzieli czy one żyją. Błagałam położna by zadzwoniła do pediatry by przyszedł. Po setnym razie do niego zadzwoniła i przyszedł do mnie w nocy i powiedział jaki jest stan. Przez póltora doby lezałam na sali pooperacyjnej. Po dobie mogli mnie uruchomi ale żadnej sie nie chciało połoznej. Dopiero rano sama wstałam sama bo nie mogłam sie doczekac. Przewiezli mnie na sale i poszłam do dzieci. Widok był straszny. Niestety miałam pojecie w jakim stanie były. Wyłam strasznie. W 2 dobie u syna stan się pogorszył. Wystąpiło krwawienie z płuc. Dali go na respirator. Był na nim 2 dni. Oboje byłi karmieni pozajelitowo i przez sondy. Mnie cisneli żeby miała pokarm bo nietolerowały sztucznego. Stres robił swoje, cięzko pracowałam by cokolwiek zaczeło lecieć. W pt stan się nieco poprawił. W sobote z rana jak do nich przyszłam byli bez cepapu. Sond i wenflonów. W nd byłi już w łóżeczkach. Córka od pn ze mna na sali. Syn 1 dzien później. chodziłam 9 dni zdrenem. Bo ciągle leciało mi z brzucha. Pani Ordynator przyszła do mnie i mówi że mam zrobić wszystko by przestało mi lecieć z brzucha. A ja sobie myślę że jeszcze nie próbowałam stania na rękach i przysiadów. Przeciez fakt że leciało mi z brzucha do drenu nie załeżał ode mnie.. ehhh Opieka położnicza pozostawia wiele do życzenia. Ogólnie samo przygotowanie do cc i to co się działo ze mną na położniczym to mozna by do gazet opisać.
Było minęło...
Moje dzieci dzielnie walczyły. Chce zapomnieć o tej instytucji. Choć z opieki nad noworodkami jestem mega zadowolona i staram się nie myśleć co działo się w tym szpitalu.
Wam Kochane dziękuje za wsparcie i modlitwy w intencji moich dzieci. dzięki nim moje dzieci wzięly się do życia.
a teraz jesteśmy w domu i to się liczy!