Cześć dziewczyny, rodziłam na Ujastku pod koniec sierpnia więc mogę napisać też kilkoma informacjami się podzielić. Ja akurat miałam poród wywoływany tydzień po terminie ponieważ szacowali, że córeczka waży już ok 4200 i nie chcą dłużej czekać bo ciężko mi będzie takiego kluska przepchnąć
Miałam więc założony balonik. Rzecz bardzo nieprzyjemna:/ Nie że coś bolało, ale dyskomfort straszny jak dla mnie chodzenie z tą wystającą rurką między nogami z której sączy się krew. Miałam go zakładanego ok godziny 13 i wyjęty następnego dnia o 6 rano. U mnie zadziałał bo po wyjęciu było rozwarcie na 4,5 cm (a jak przyszłam do szpitala to miałam tylko 1 cm). Tak więc tą jedną noc spędziłam na patologi. Pobyt na oddziale oceniam bardzo dobrze poza samym momentem zakładania tego balona - trafiłam na bardzo niesympatycznego lekarza, niestety nie wiem jak miał na nazwisko. Był bardzo niedelikatny i nie miły. Po założeniu balonu kazał mi wstać z fotela i isć do pokoju - krew mi ciekla po udach, nie podał nawet nic do wytarcia, popatrzył i powiedział tylko "troszkę się pani upaprała". Zamiast przykleić mi jakim lepcem ta wystająca rurkę do uda aby mi tak nie dyndała, zaproponować podkład poporodowy abym mogła sobie jakoś podłożyć, itd to tak mnie wysłał do pokoju, a ja bidna szłam tym korytarzem zostawiając krople krwi za soba:// Nie wspomnę jak się czułam idąc i mijali mnie inni (szczególnie mężowie/odwiedzający goście). No porażka.
Rano o 6 przenieśli mnie już na porodówkę. Położna zrobiła mi lewatywę. Tak na marginesie oni dają - nie trzeba mieć swojej. O ile przed porodem bardzo stresował mnie sam temat lewatywy to w tym momencie jakoś w ogóle o tym nie myślałam. Nie było to też w ogóle jakies straszne jak sobie wcześniej wyobrażałam
Podpieli oksy i czekamy
W zasadzie tak do 11 nic mnie nie bolało pomimo widocznych na KTG skurczy. Dopiero tak po 11 zaczęłam je troszkę odczuwać. Przyszła położna i przebiła pęcherz, odeszły wody i wtedy skurcze stały się nie do wytrzymania:/ O ile na początku miałam bóle bardziej krzyżowe (mnie akurat mniej bolały) to poźniej zamieniły się z bólami w podbrzuszu i wtedy to jakiś komos był. Starałam się w ogóle nie leżeć, zresztą to położna nakłaniała mnie abym chodziła, siedziała na piłce, itd. Faktycznie stojąc skurcze były bardziej do zniesienia. Siedziałam też dużo na fotelu takim zwykłym jaki był w pokoju. Dostałam też gaz. Dużo go używałam, ale czy on coś dał...heh, ciężko mi ocenić. Myślę, że go wdychałam aby po prostu czymś się zając i odwrócić uwagę w czasie skurczy. Za ścianą inna kobitka rodziła i darła się w niebogłosy. Wszystko było słychać więc troszkę mnie to stresowało, szczególnie jak jeszcze nic mnie nie bolało. Zawsze myślałam, że ja krzyczeć nie będę ale to jest chyba taki odruch. Niestety ja tez wyłam jak głupia jak skurcze były juz tak silne, że nie umiałam tłumić tego w sobie. W sali porodowej przylegajacej do pokoju w którym byłam równocześnie rodziła inna dziewczyna - położna biegała od poczatku tak między nami dwoma. Tamta dziewczyna rodziła już bardzo długo, a u mnie akcja potoczyła się bardzo szybko tak od 6 cm do 10 i stało się tak że miałam przejśc na tą porodową na fotel, ale była zajęta, inne też więc musialam przejśc przez korytarz do innej sali (nie jest to fajne jak skurcze są co minutę, ledwo zdarzyłam minąc próg). Ale własnie co do tych sal to ich musi być więcej niż 3 bo ja trafiłam do jakiejś "starszej", był tam stary fotel do porodu, nie takie jak sa pokazne na zdjęciach. Jak jeszcze byłam w tej przedporodowej to położna probowała jak najdłużej mnie "przetrzymać" z myślą że tamta druga dziweczyna zdąrzy urodzić i ja będę mieć bliżej na fotel, więc zaproponowała mi taką pozycję w czasie skurczy, że opierałam się plecami o fotel kucając i łokciami podpierałam się o ten fotel. W przerwach między skurczami wstawałam. Bardzo mi ta pozycja odpowiadała. Mniej bolało. Poźniej na tej sali porodowej też ja zastosowałam i tak parłam. Dopiero już na osttanie dwa parcia usiadłam i tak Zuzką była już z nami. Generalnie wszystko zaczęło się o 7.00 a urodziłam o 15.15 - ostatnia faza trwała 15 min. Dostałam małą na brzuszek pod koszulę, tak z nia leżałam (nie pamiętam jak długo). Nacieli mnie - ale nie boało, poczułam tylko lekkie szczypnięcie. Nieprzyjemnie wspominam natomiast rodzenie łożyska i szycie. Bolało mnie i to bardzo
Tak w ogóle to chciałam od samego początku zoo, miałam zrobione badania z którymi przyjechałam, oni zresztą też rano pobrali krew na badania. Ale w końcu nie dostałam znieczulenia. Położna chciała mi dać, ale lekarka która też była przekonywała mnie, że jeśli dadzą to akcja się może wydłużyc, a że dziecko jest duże to mogę mieć problem z wypchnięciem go, itd. Nie wiem ile w tym racji było, ale wiem, że jesli będę raz jeszcze rodzić to tylko ze znieczuleniem bo bolało strasznie. Tak na koniec dodam, że nasza córeczka urodziła się w koncu z wagą 3700, tak więc trochę usg się myliło.
Z ważniejszych rzeczy dodam jeszcze, że:
- podkłady na łóżka są
- podkłady poporodwe też
Piszą, żeby zabrać więc ja mialam ale wszystko spowrotem przywiozłam do domu
- nie zginęły nam żadne ubranka dla małej, wszystkie wracały w tym wózeczku jak dzieci wracały po kąpieli
- pokoje bardzo ładne, lazienka, tv
- jak dla mnie to łóżka są trochę za wysokie. Mi bardzo trudno było wejść/zejść jak całe krocze bolało jak cholera, powinna byc regulacja ich wysokości a niestety nie dało się
- jedzienie dobre, ale sniadania i kolacje bardzo skromne, np 4 kromki a do tego tylko 3 plasterki sera lub innego dnia wedliny, trzeba bylo sobie dzielic aby starczylo na kazda kromke:/
Ogólnie ja jestem bardzo zadowolona z wyboru szpitala i opieki. Wiadomo, że wszystko zależy od tego na jakiego lekarza się trafi, jaka położna, kto ma dyżur...to też loteria
W każdym bądź razie polecam Ujastek