Witajcie kochane! Ja też już po i już w domu z synkiem!! Synkowi Tato właśnie czyta na dobranoc, a ja mam czas poopowiadać i pochwalić się, jak mi się szczęśliwie ułożyło.
Ujastek polecam bardzo - przede wszystkim dla komfortu rodzenia i dla sprawnej, dobrej (fachowej) obsługi. Podejrzewam, że mili ludzie są teraz w większości szpitali, podobnie zresztą, jak pojedyncze niemiłe jednostki, więc na to bym nie zwracała większej uwagi. Ale jednak pojedyncze sale przedporodowe, porodowe i podwójne z łazienkami poporodowe to naprawdę duży komfort, i teraz nie wyobrażam sobie, że miałabym rodzić w innych warunkach. Ale do rzeczy...
Termin miałam na 28 czerwca, ale już od ponad tygodnia miałam przygotowaną szyjkę i dwa cm rozwarcia. Czyli bardzo fajnie. W poniedziałek między 10.oo a 11.oo rano zaczęłam odczuwać pierwsze skurcze - coś jak miesiączkowy ból podbrzusza, trochę nieprzyjemny, ale nic strasznego. Gdy zaczęłam mierzyć czas, wyszło, że tak co 10, 15 minut. "Oczyszczająca wizyta w toalecie" i okazało się, że na papierze trochę śluzu z krwią, więc HURA - chyba się zaczyna. O 12.00 telefon do męża, żeby wracał z pracy, że jedziemy do szpitala. Po drodze odebraliśmy jeszcze najświeższe wyniki badań z Diagnostyki - było trochę po 13 i skurcze, co 6 minut - już takie bardziej skurczowate, kłujące, bolące. O 14.00 zameldowaliśmy się na izbie przyjęć, pani dr. zbadała i stwierdziła 4 cm rozwarcia i przyjęcie na Oddział. Położna skierowała nas do salki, kazała się przebrać, przyszedł lekarz - jeszcze raz zbadał, potem lewatywa i podłączenie do ktg. Oczywiście zgodnie z tym, co deklarowałam, od początku uprzedziłam, że chcę znieczulenie. Pani położna przyjęła do wiadomości, ale zaczęła się stara śpiewka, że rodzące często gęsto wolą gaz, że da się urodzić bez, że możemy nie zdążyć, itp. (strasznie mnie to denerwuje - dlaczego ludzie po prostu nie przyjmują do wiadomości i nie zaczynają działać - chcę ZZO, w porządku, robimy badania, przygotowujemy się). No dobra. Ale tymczasem zostałam podpięta pod ktg i oczywiście w momencie, kiedy położna przyszła pobrać krew na badanie i zrobić wkłucie na welflon, okazało się, że jest już 8 cm i ZA PÓŻNO na ZZO - tu mnie prawie szlag trafił, bo nawet jeśli aż tak nie bolało (na szczęście żadnych bóli krzyżowych) - to przecież 2 cm i parte przede mną. Ech! Dostałam więc gaz, ale za chwilę już czuję, że mały się zaczyna przeciskać, więc szybko na porodówkę i przemy. Tu naprawdę warto posłuchać pań położnych! Generalnie główną wskazówka brzmi "Nabierz mocno powietrze w płuca, przytrzymaj a potem skieruj je mocno w dół, i przyj na twardą kupę!" Nie brzmi to może najsympatyczniej w kontekście cudu, jakim jest poród, ale genialniejszej wskazówki chyba nie można dać
i chyba warto sobie poćwiczyć w domu. Cała energia skierowana NIE na krocze, ale na odbyt, o dziwo bardzo ułatwia sprawę. Na każdy skurcz około trzech takich parć i UWAGA UWAGA o 16.35 nasz HENIO BYŁ JUŻ NA ŚWIECIE! Co więcej obeszło się bez nacinania i bez pęknięć, jedynie drobne obtarcia i dwa, trzy szwy na szyjce macicy, kt się same rozpuszczą. Co za ulga!
I jaki szok! Że na koniec całej tej bolesnej i bardzo wysiłkowej akcji, zamiast tej wielkiej twardej kupy, taki mały piękny żywy człowieczek!
I muszę kończyć, bo mały człowieczek zaczyna się wiercić, a Tata nie wie, co zrobić
Jutro napiszę jeszcze, co tam w Ujastku się dzieje już po porodzie. Pozdrawiamy!