reklama
Ja też dzisiaj byłam na ujastku na ktg, udało mi się uniknąć dogłębnego badania przez doktora Juszczyka bo zaraz potem miałąm spotkanie ze swoją lekarką. Tak mnie krępują i stresują te badania, zwłaszcza przez nowe obce osoby, gdy cały czas chodziłam do tej samej doktorki. A tu przecież nie wiadomo na kogo się trafi na przyjęciu do porodu Dla mnie jednak jest to znaczna różnica czy to kobieta czy facet i nic na to nie poradzę że tak mnie to krępuje. Zadnych skurczów nie ma i jak mały sam nie ruszy to w środę na zakładanie balonika (buuuuuu czego tak bardzo chcę uniknąć) a w czwartek wywoływanie
Czeka mnie więc kilka dni szorowania podłóg, mycia schodów i plewienia w ogródku, może się uda.
Boże! Jak straszliwie mnie to wszystko przeraża. Dzisiaj z zazdrością patrzyłam na kobietę która wychodziła z dzieckiem do domu - tak chciałam być na jej miejscu
Czeka mnie więc kilka dni szorowania podłóg, mycia schodów i plewienia w ogródku, może się uda.
Boże! Jak straszliwie mnie to wszystko przeraża. Dzisiaj z zazdrością patrzyłam na kobietę która wychodziła z dzieckiem do domu - tak chciałam być na jej miejscu
OlaWieliczka
Fanka BB :)
- Dołączył(a)
- 6 Czerwiec 2013
- Postów
- 904
Wizi, chyba Cię rozumiem - jak sobie pomyślę o tym, co mnie czeka, to też zaczynam panikować. Ja na KTG idę jutro i raczej mam nadzieję na "dogłębne badania" (chcę się dowiedzieć ile mały urósł przez ten tydzień i jak tam szyjka), chociaż też tego nie lubię i, niezależnie od liczby przebytych już badań, też mnie to niezmiennie krępuje.
A w chwili obecnej najbardziej mnie martwi to, że nie mam zielonego pojęcia, jak wyglądają skurcze porodowe i w jaki sposób odróżnić je od tych przepowiadających. Nie jestem pewna, czy zauważę te pojawiające się regularnie, co pół godziny (przecież to szmat czasu jest)!
Aneta, mam nadzieję, że jutro doktor też sprytnie rozładuje kolejkę
A w chwili obecnej najbardziej mnie martwi to, że nie mam zielonego pojęcia, jak wyglądają skurcze porodowe i w jaki sposób odróżnić je od tych przepowiadających. Nie jestem pewna, czy zauważę te pojawiające się regularnie, co pół godziny (przecież to szmat czasu jest)!
Aneta, mam nadzieję, że jutro doktor też sprytnie rozładuje kolejkę
Megami
Bóg jest szaleńcem ;)
- Dołączył(a)
- 19 Październik 2011
- Postów
- 3 286
Olu, nie da się ich nie zauważyć, ale co pół godziny to jeszcze żadne skurcze, jak będą co 10-15 min to można liczyć Jak tak z 1-2h potrzymają i będą coraz częstsze (ok. 5-10 min) i dłuższe (jeden skurcz co najmniej minutę) a sprawdzony sposób z no-spą i ciepłą kąpielą ich nie wyciszy to za pewne już poród
Hej Dziewczyny :-) Rodziłam na Ujastku 2 tygodnie temu przez cc. Moje wrażenia są pozytywne. Przyszłam rano na 7, czekałam aż mnie poproszą do rejestracji. Tam wypełniłam kilka papierków i zostałam poproszona z mężem w miejsce przed salę przedoperacyjną. Tam miałam przygotować ubrania dla siebie i dziecka w 2 odrębnych siatkach. Potem zawołano mnie na salę podłączono kroplówki i czekałam na swoją kolej. Na sali operacyjnej były 4 osoby. Poszło bardzo szybko i bez bólu.
Małą położyli mi pod pachą tak na kilka minut. Po wszystkim zawieziono mnie na 3 osobową salę pooperacyjną,mąż był cały czas ze mną.Przyszła położna i zapytała czy chcę, aby przywieźć dziecko. Była z nami aż do 21. Przez 2 doby dawali na mocne środki przeciwbólowe więc nic nie bolało, nawet wstawanie na drugi dzień. Przeszkadzał mi tylko dren i cewnik oraz trochę kręciło się w głowie. Na 3 dzień było już super. Polecam wszystkim ten szpital, jedzenie dobre, położne pomocne, pokoje 2 osobowe. Jeżeli rodzicie w lecie polecam wziąć ze sobą koc ponieważ kołdry są sztuczne i jest pod nią strasznie! gorąco. Przydaje się również poducha do karmienia. Dzieciaczki każą ubierać w długi rękaw i tych ubranek trzeba mieć naprawdę kilka i pieluchy tetrowe ciągle się brudzą. To chyba tyle, pozdrawiam wszystkich.
Małą położyli mi pod pachą tak na kilka minut. Po wszystkim zawieziono mnie na 3 osobową salę pooperacyjną,mąż był cały czas ze mną.Przyszła położna i zapytała czy chcę, aby przywieźć dziecko. Była z nami aż do 21. Przez 2 doby dawali na mocne środki przeciwbólowe więc nic nie bolało, nawet wstawanie na drugi dzień. Przeszkadzał mi tylko dren i cewnik oraz trochę kręciło się w głowie. Na 3 dzień było już super. Polecam wszystkim ten szpital, jedzenie dobre, położne pomocne, pokoje 2 osobowe. Jeżeli rodzicie w lecie polecam wziąć ze sobą koc ponieważ kołdry są sztuczne i jest pod nią strasznie! gorąco. Przydaje się również poducha do karmienia. Dzieciaczki każą ubierać w długi rękaw i tych ubranek trzeba mieć naprawdę kilka i pieluchy tetrowe ciągle się brudzą. To chyba tyle, pozdrawiam wszystkich.
reklama
Witajcie przyszłe mamy "ujastkowe",
wreszcie znalazłam trochę czasu, żeby napisać jak wyglądał mój poród na Ujastku -może komuś się przyda w ramach rozwiania wątpliwości gdzie rodzić.
Termin porodu miałam wyznaczony na 7 czerwca jednak moja córcia za nic nie chciała ruszyć się ze swojego miejsca. 6ego czerwca byłam na ktg, które według lekarza okazało się niereaktywne i kazał przyjść 7ego na powtórne ktg. Niestety nie mogłam zapisać się z dnia na dzień bo brakowało miejsc i położna kazała podejść do recepcji, a stąd dostałam karteczkę podbitą przez lekarza dyżurującego na IP, żeby wykonano ktg. Następnie z wydrukiem ktg musiałam wrócić na IP do tego lekarza i on mnie badał nie w ambulatorium jak to zwykle bywało. Lekarz stwierdził sączenie wód płodowych i od razu zostałam przyjęta do szpitala. Trafiłam na porodówkę, nie miałam bolących skurczy tylko twardnienie brzucha i jak zwykle Himalaje na ktg. Nawet nie pamiętam ile osób mnie tam badało i próbowali doszukać się tych wód a tu nic nie znaleźli i nie mogli do końca zrozumieć dlaczego czarnoskóry lekarz na IP przyjął mnie na oddział. Na porodówce dostałam pokój jednoosobowy i spędziłam tam prawie cały dzień czekając na jakieś skurcze a tu nic. Między czasie dotarł mój mąż, który cały czas mi towarzyszył. Co chwilę ktoś przychodził, pytał jak się czuję i kilka razy podłączali ktg. W końcu około 19tej zdecydowali, że jednak nic z tego nie będzie i przenieśli mnie na patologię. Byłam załamana perspektywą spędzenia w szpitalu tygodnia. Obawiałam się, że za wcześnie na indukcję i posiedzę czekając na cud zwłaszcza, że zaczynał się weekend. Niestety brzuch nie opadł mi do samego końca, szyjka nie chciała się otworzyć i nie doczekałabym się na samoistną akcje porodową.
Następnego dnia (dodam, że to była sobota) lekarz dyżurujący zaproponował mi indukcję i wówczas o mały włos nie skakałam z radości czego szybko pożałowała. Balonik założyli mi o godzinie 14tej. Wyjątkowo skutecznie na mnie podziałał, od samego założenia zaczęłam mieć skurcze, które nasilały się z godziny na godzinę. Pielęgniarki mówiły, że często tak się zdarza a potem wszystko przechodzi i pomaga oksytocyna gdyż na drugi dzień rano o 6tej zabierają na porodówkę na podłączenie tego specyfiku i tak miało być w moim przypadku. Miałam rodzić z mężem, który był u mnie tego dnia do 21:30 i gdyby coś się działo miał wracać. Około 23ciej zwijałam się już z bólu, dziewczyny, które ze mną były w pokoju liczyły skurcze i pomagały w cierpieniu. Przyszła lekarka i okazało się, że balonik wypadł (balonik wypada kiedy rozwarcie wynosi 4 cm). Bolało niesamowicie, skurcze co minutę. Natychmiast przenieśli mnie na porodówkę. Położyli na sali przedporodowej, podłączyli do ktg. Zapytałam czy mam dzwonić po męża a położna powiedziała, żeby się nie spieszyć bo to jeszcze długooo potrwa. Moja pierwsza myśl była tak:
"jeszcze długo potrwa? już tak boli to co dalej". Poprosiłam o znieczulenie zewnątrzoponowe, położna powiedziała, że badania mam zrobione więc będzie to możliwe. Popatrzyła na ktg i szybko wyszła. Nagle do pokoju wpadł lekarz i jeszcze kilka osób. Lekarz zbadał mnie, przebił pęcherz i wody odeszły. Pomogli mi natychmiast przejść na salę porodową, lekarz po drodze mnie rozbierał. Byłam zdezorientowana co się dzieję, nie dość że boli a tu takie zamieszanie. Powiedzieli mi że tętno dziecku spadło i muszę już urodzić. Przeraziłam się jak to już skoro mam rozwarcie 4 cm a gdzie 10 cm??? Na sali porodowej znalazłam się około 23:30. Na fotelu podłączyli mi kroplówkę i tlen. Lekarz kazał przeć chociaż nie miałam skurczy partych. Co chwilę wchodziły jakieś osoby raz ich było pięć, a czasami sama położna. Dawali mi wodę do picia i pomagali z całych sił, motywowali. Mówili coś, że szyjka nie chce puścić, że dziecko wysoko. Położna kazała usiąść w kuckach na tym wypaśnym fotelu, gdyż ma taką opcję. Kiedy się położyłam zaczęły się bóle parte, które tak naprawdę przyniosły mi ulgę. Urodziłam córcię o 00:10, nie wiem jak to możliwe i co oni zrobili, ale byłam wdzięczna, że poszło tak szybko. Potem lekarka miała dużo szycia po nacięciu. Akurat ten moment wspominam najgorzej...
Takim sposobem nie zdążyłam zadzwonić po męża, pobyć na sali przedporodowej i rozwijać powolnej akcji i dostać znieczulenia. Poszło jak z procy i to chyba tylko dzięki tej sekundzie, w której spadło tętno. Położyli mi małą na brzuchu. Potem zabrali i przywieźli na salę poporodową. Tam już dotarł mój mąż i nie było problemu mimo, iż to była 1:00 w nocy. Potem zabrali córkę i przywieźli na karmienie około 5tej.
Jeśli chodzi o karmienia dzidziusia to dokarmiają butelką na życzenia, samemu można nawet karmić gdyż są dostępne jednorazowe buteleczki z pokarmem. Ja bardzo chciałam karmić piersią i dokarmianie w żaden sposób nie zakłóciło laktacji. Dostawiałam córkę do piersi co 3 godziny i potem butelka i w końcu zaczęła wystarczać sama pierś. jeśli chodzi o personel to mogę tylko chwalić. Spotkałam tam mnóstwo osób i nie powiem złego słowa. Wystarczyło podnieść słuchawkę telefonu i zaraza się zjawiali. Zwłaszcza panie od laktacji, nawet same przychodziły i pytały czy coś pomóc. Wszyscy życzliwi i uczynni. Na drugą noc po porodzie zostawiłam małą na sali noworodków, żeby trochę odsapnąć i nie było problemu. Przywieźli mi ją rano o 6tej i tak już zostałyśmy razem do wypisu.
Jeśli macie jakieś pytania pytajcie, może jest coś czego zapomniałam napisać a chcecie wiedzieć.
wreszcie znalazłam trochę czasu, żeby napisać jak wyglądał mój poród na Ujastku -może komuś się przyda w ramach rozwiania wątpliwości gdzie rodzić.
Termin porodu miałam wyznaczony na 7 czerwca jednak moja córcia za nic nie chciała ruszyć się ze swojego miejsca. 6ego czerwca byłam na ktg, które według lekarza okazało się niereaktywne i kazał przyjść 7ego na powtórne ktg. Niestety nie mogłam zapisać się z dnia na dzień bo brakowało miejsc i położna kazała podejść do recepcji, a stąd dostałam karteczkę podbitą przez lekarza dyżurującego na IP, żeby wykonano ktg. Następnie z wydrukiem ktg musiałam wrócić na IP do tego lekarza i on mnie badał nie w ambulatorium jak to zwykle bywało. Lekarz stwierdził sączenie wód płodowych i od razu zostałam przyjęta do szpitala. Trafiłam na porodówkę, nie miałam bolących skurczy tylko twardnienie brzucha i jak zwykle Himalaje na ktg. Nawet nie pamiętam ile osób mnie tam badało i próbowali doszukać się tych wód a tu nic nie znaleźli i nie mogli do końca zrozumieć dlaczego czarnoskóry lekarz na IP przyjął mnie na oddział. Na porodówce dostałam pokój jednoosobowy i spędziłam tam prawie cały dzień czekając na jakieś skurcze a tu nic. Między czasie dotarł mój mąż, który cały czas mi towarzyszył. Co chwilę ktoś przychodził, pytał jak się czuję i kilka razy podłączali ktg. W końcu około 19tej zdecydowali, że jednak nic z tego nie będzie i przenieśli mnie na patologię. Byłam załamana perspektywą spędzenia w szpitalu tygodnia. Obawiałam się, że za wcześnie na indukcję i posiedzę czekając na cud zwłaszcza, że zaczynał się weekend. Niestety brzuch nie opadł mi do samego końca, szyjka nie chciała się otworzyć i nie doczekałabym się na samoistną akcje porodową.
Następnego dnia (dodam, że to była sobota) lekarz dyżurujący zaproponował mi indukcję i wówczas o mały włos nie skakałam z radości czego szybko pożałowała. Balonik założyli mi o godzinie 14tej. Wyjątkowo skutecznie na mnie podziałał, od samego założenia zaczęłam mieć skurcze, które nasilały się z godziny na godzinę. Pielęgniarki mówiły, że często tak się zdarza a potem wszystko przechodzi i pomaga oksytocyna gdyż na drugi dzień rano o 6tej zabierają na porodówkę na podłączenie tego specyfiku i tak miało być w moim przypadku. Miałam rodzić z mężem, który był u mnie tego dnia do 21:30 i gdyby coś się działo miał wracać. Około 23ciej zwijałam się już z bólu, dziewczyny, które ze mną były w pokoju liczyły skurcze i pomagały w cierpieniu. Przyszła lekarka i okazało się, że balonik wypadł (balonik wypada kiedy rozwarcie wynosi 4 cm). Bolało niesamowicie, skurcze co minutę. Natychmiast przenieśli mnie na porodówkę. Położyli na sali przedporodowej, podłączyli do ktg. Zapytałam czy mam dzwonić po męża a położna powiedziała, żeby się nie spieszyć bo to jeszcze długooo potrwa. Moja pierwsza myśl była tak:
"jeszcze długo potrwa? już tak boli to co dalej". Poprosiłam o znieczulenie zewnątrzoponowe, położna powiedziała, że badania mam zrobione więc będzie to możliwe. Popatrzyła na ktg i szybko wyszła. Nagle do pokoju wpadł lekarz i jeszcze kilka osób. Lekarz zbadał mnie, przebił pęcherz i wody odeszły. Pomogli mi natychmiast przejść na salę porodową, lekarz po drodze mnie rozbierał. Byłam zdezorientowana co się dzieję, nie dość że boli a tu takie zamieszanie. Powiedzieli mi że tętno dziecku spadło i muszę już urodzić. Przeraziłam się jak to już skoro mam rozwarcie 4 cm a gdzie 10 cm??? Na sali porodowej znalazłam się około 23:30. Na fotelu podłączyli mi kroplówkę i tlen. Lekarz kazał przeć chociaż nie miałam skurczy partych. Co chwilę wchodziły jakieś osoby raz ich było pięć, a czasami sama położna. Dawali mi wodę do picia i pomagali z całych sił, motywowali. Mówili coś, że szyjka nie chce puścić, że dziecko wysoko. Położna kazała usiąść w kuckach na tym wypaśnym fotelu, gdyż ma taką opcję. Kiedy się położyłam zaczęły się bóle parte, które tak naprawdę przyniosły mi ulgę. Urodziłam córcię o 00:10, nie wiem jak to możliwe i co oni zrobili, ale byłam wdzięczna, że poszło tak szybko. Potem lekarka miała dużo szycia po nacięciu. Akurat ten moment wspominam najgorzej...
Takim sposobem nie zdążyłam zadzwonić po męża, pobyć na sali przedporodowej i rozwijać powolnej akcji i dostać znieczulenia. Poszło jak z procy i to chyba tylko dzięki tej sekundzie, w której spadło tętno. Położyli mi małą na brzuchu. Potem zabrali i przywieźli na salę poporodową. Tam już dotarł mój mąż i nie było problemu mimo, iż to była 1:00 w nocy. Potem zabrali córkę i przywieźli na karmienie około 5tej.
Jeśli chodzi o karmienia dzidziusia to dokarmiają butelką na życzenia, samemu można nawet karmić gdyż są dostępne jednorazowe buteleczki z pokarmem. Ja bardzo chciałam karmić piersią i dokarmianie w żaden sposób nie zakłóciło laktacji. Dostawiałam córkę do piersi co 3 godziny i potem butelka i w końcu zaczęła wystarczać sama pierś. jeśli chodzi o personel to mogę tylko chwalić. Spotkałam tam mnóstwo osób i nie powiem złego słowa. Wystarczyło podnieść słuchawkę telefonu i zaraza się zjawiali. Zwłaszcza panie od laktacji, nawet same przychodziły i pytały czy coś pomóc. Wszyscy życzliwi i uczynni. Na drugą noc po porodzie zostawiłam małą na sali noworodków, żeby trochę odsapnąć i nie było problemu. Przywieźli mi ją rano o 6tej i tak już zostałyśmy razem do wypisu.
Jeśli macie jakieś pytania pytajcie, może jest coś czego zapomniałam napisać a chcecie wiedzieć.
Podobne tematy
- Odpowiedzi
- 0
- Wyświetleń
- 3 tys
- Przyklejony
- Odpowiedzi
- 169
- Wyświetleń
- 271 tys
Podziel się: