sergeevna
Pysiołkowa Mama
Jako że dzisiaj mijają już 2 tygodnie i zdążyłam otrząsnąć się z szoku ;-) no i mam czasu troszkę więcej - postanowiłam napisać wreszcie o tym, jak to nasza Gabi przyszła na świat
W nocy z 22 na 23 grudnia miałam duże problemy ze snem (wiem, nic nowego...). Obudziłam się o 00:55 w nocy 23 grudnia i zanotowałam jakieś skurcze, lekkie, ale regularne. Nie patrzyłam na zegarek co ile dokładnie się pojawiają, ale czułam, że to będzie TEN DZIEŃ
W ciągu nocy przebudzałam się jeszcze kilka razy i skurcze nadal nie ustawały. Wstaliśmy dość wcześnie rano, bo o 9:00 miałam kontrolną wizytę w szpitalu. Myślałam, że z robią nam jakieś ktg, w końcu to był już 42tc, ale gdzie tam - lekarz wybadał dłońmi ułożenie Małej, zbadał ciśnienie (podwyższone) i siusiu. Nie mógł dopplerem znaleźć serca, a w dodatku Mała nie ruszała się więc zrobili mi błyskawiczne półminutowe usg na którym na szczęście okazało się, że Gaba po raz kolejny się chowa ;-) Skurcze tymczasem przybrały na sile, pojawiając się średnio co 7 minut. Lekarz zlekceważył moje spostrzeżenia o skurczach i wypisał termin wywołania na poniedziałek 26 grudnia o 8:00 rano.
Po szpitalu pojechaliśmy do znajomych w odwiedziny. Mieliśmy zostać tylko godzinę, ale zasiedzieliśmy się wspólnie aż 4 ;-) W międzyczasie skurcze dalej powoli przybierały na sile i pojawiały się już co 4 minuty. Wszyscy byli spanikowani, że mam dzwonić na IP i pytać czy przyjechać, ale ja byłam dziwnie spokojna w tym temacie i humor miałam wyśmienity - jak nigdy! W końcu zadzwoniłam, zapytałam, opisałam co i jak. Kazali wziąć długą kąpiel i obserwować skurcze. Gdyby były co 2-3 minuty i długie, to mam przyjechać. Zawinęliśmy się z G. do domku, tam wzięłam kąpiel, skurcze nie przechodziły. Wydłużyły się do minuty i pojawiały co 3. W dodatku odszedł mi czop więc ponownie zadzwoniłam i zapytałam co robić. Kazali przyjechać.
Około 16:30-17:00 byliśmy już w szpitalu. Podpięto mnie do ktg, skurcze co 3 minuty na 50-60%. Sprawdzono mi rozwarcie, ale niestety tylko 1cm :-( Dodatkowo podczas badania czop odszedł już zupełnie. Skurcze bolały, ale ja dalej byłam spokojna. Położne stwierdziły, że jestem ZA SPOKOJNA i wobec tego mam jechać do domu i wrócić KIEDY NAPRAWDĘ BĘDZIE BOLAŁO Myślałam, że szlag mnie trafi... Zebraliśmy więc manatki i pojechaliśmy do mojej mamy, chciałam pomóc jej w przygotowaniach do wigilii. Skurcze dalej co 3 minuty, bolą mocno.
U mamy byliśmy... hm... może z 45 minut? Wkurzona byłam niesamowicie. Powiedziałam mamie, że mogłyby mi przynajmniej wody odejść, to już bym wiedziała, że rodzę, bo inaczej to ja już sama nie wiem skoro mnie odsyłają z takimi częstymi skurczami Chciałam jej pomóc w czymś, ale tak mnie bolało, że położyłam się na kanapie. Naraz czuję i słyszę: "BUM!"
"Ohooo... Chyba wody?..." - pomyślałam, zwlekając się z kanapy. Kilka kroków później nie miałam już wątpliwości Ale do łazienki zdążyłam
Dzwonię po raz kolejny z pytaniem, czy mam przyjechać? Tym bardziej, że zaczęłam krwawić żywą, czerwoną krwią Kazali przyjechać, jeśli czuję, że muszę Pojechaliśmy. Minęła - uwaga! - godzina, odkąd wyszliśmy ze szpitala po KTG (po co nas odsyłali?...)
Po 18:00 stawiliśmy się w szpitalu. Skurcze rosną w siłę. O mój boże, teraz dopiero wiem, co to znaczy, że bolą ;-) Rozwarcie dalej 1cm, ale zostawili nas na oddziale. Dostałam jednoosobową salę na oddziale poporodowym. Pielęgniarka nalała mi wody do wanny i odesłała do kąpieli. Siedzieliśmy tam z G. do 21:00. Skurcze bolały co raz bardziej, mocniej i częściej. Przy każdym skurczu Gaba wierciła się i napinała - myślałam, że mi skóra pęknie z bólu. O 21:00 zbadano mnie ponownie - rozwarcie na 5cm, jedziemy na porodówkę (hurra! rodzę!!)
Zwieźli nas na porodówkę, gdzie dostałam dużą, pojedynczą salę i przydzielono mi położną - Tracy. Świetna babeczka Dopiero od tego momentu zaczęłam się znieczulać - gazem rozweselającym G. śmiał się ze mnie, bo po każdym wdechu byłam co raz bardziej otumaniona i ponoć z taką siłą ciągnęłam, jakbym się chciała tym gazem naćpać ;-) Ale co tam - to nie on rodził, nie jego bolało a mnie pomagało I faktycznie, tak ciągnęłam, że im popsułam aplikator i musieli instalować nowy Aha, skurcze bolały już jak "JP" (ja pier...)
O 22:30-23:00 dostałam kolejne znieczulenie na życzenie - zastrzyk w udo. Gaz i tak dalej działał ;-) G. trzymał mnie za rękę i podawał pić, drugą nie chciałam puścić rączki u wezgłowia łóżka. Tracy zagadywała wesoło, co jakiś czas mierząc ciśnienie i ocierając mi czoło chłodną, mokrą ściereczką.
O 24:00 przełom - mamy 10cm rozwarcia! Tysiąc razy upewniałam się pytając Tracy, czy ja już naprawdę mogę przeć Otrzeźwiałam z gazu, myślałam przytomniej, ale niestety skurcze weszły w fazę ""JPKM" (ja pier.. k... mać) A tyle mówi się, że parte przynoszą ulgę! Ściema!
Po 51 minutach skurczy partych Tracy (i tabun innych położnych - pomocnic - które nie wiem skąd się wzięły?..) zakrzyknęła: "Baby girl!" i usłyszałam najpiękniejszy krzyk pod słońcem!
O MÓJ BOŻE! MAM CÓRKĘ!!!
Położyli mi ją na piersi, G. odciął pępowinę... Te Jego szkliste oczy pełne miłości... I mała różowiutka BLONDYNKA przy moim cycu Boże, nigdy w życiu nie byłam taka... dumna z siebie, że dałam radę ;-) Skurcze odeszły jak za pstryknięciem palcami! Tylko szycie bolało, oj, bolało... Popękałam, ale pani doktor szybko się mną zajęła Znieczulenie miejscowe i szyjemy ;-) Jeszcze jej podziękowałam jak skończyła i śmiały się obie z Tracy, że chyba nigdy im się nie zdarzyło żeby pacjentka dziękowała za zacerowanie
Poszłam się wykąpać, a Tracy w tym czasie doglądała Gabi i... przyszykowała mi kawę z mlekiem i tosty Cały poród byłam grzeczna, cicha, nie krzyczałam - tylko raz wydarłam się przy partych. Tracy wycałowała mnie i stwierdziła, że życzy sobie tylko takich rodzących ;-) Wróciłam z kąpieli i , zajadając tosty, powtarzałam G. jaka to jestem zajeb... że urodziłam taką cudowną Córkę Gaz rozweselający chyba jednak nadal działał
A później... było ciężko... Ból krocza, niewyspanie, nauka cycusiania... Ale to już inna historia... ;-)
Gabrysia - 24 grudnia 2011, 3650g, 55cm, 9pkt :-)
Do końca ciąży było dla nas niespodzianką, kto się narodzi... ;-)
W nocy z 22 na 23 grudnia miałam duże problemy ze snem (wiem, nic nowego...). Obudziłam się o 00:55 w nocy 23 grudnia i zanotowałam jakieś skurcze, lekkie, ale regularne. Nie patrzyłam na zegarek co ile dokładnie się pojawiają, ale czułam, że to będzie TEN DZIEŃ
W ciągu nocy przebudzałam się jeszcze kilka razy i skurcze nadal nie ustawały. Wstaliśmy dość wcześnie rano, bo o 9:00 miałam kontrolną wizytę w szpitalu. Myślałam, że z robią nam jakieś ktg, w końcu to był już 42tc, ale gdzie tam - lekarz wybadał dłońmi ułożenie Małej, zbadał ciśnienie (podwyższone) i siusiu. Nie mógł dopplerem znaleźć serca, a w dodatku Mała nie ruszała się więc zrobili mi błyskawiczne półminutowe usg na którym na szczęście okazało się, że Gaba po raz kolejny się chowa ;-) Skurcze tymczasem przybrały na sile, pojawiając się średnio co 7 minut. Lekarz zlekceważył moje spostrzeżenia o skurczach i wypisał termin wywołania na poniedziałek 26 grudnia o 8:00 rano.
Po szpitalu pojechaliśmy do znajomych w odwiedziny. Mieliśmy zostać tylko godzinę, ale zasiedzieliśmy się wspólnie aż 4 ;-) W międzyczasie skurcze dalej powoli przybierały na sile i pojawiały się już co 4 minuty. Wszyscy byli spanikowani, że mam dzwonić na IP i pytać czy przyjechać, ale ja byłam dziwnie spokojna w tym temacie i humor miałam wyśmienity - jak nigdy! W końcu zadzwoniłam, zapytałam, opisałam co i jak. Kazali wziąć długą kąpiel i obserwować skurcze. Gdyby były co 2-3 minuty i długie, to mam przyjechać. Zawinęliśmy się z G. do domku, tam wzięłam kąpiel, skurcze nie przechodziły. Wydłużyły się do minuty i pojawiały co 3. W dodatku odszedł mi czop więc ponownie zadzwoniłam i zapytałam co robić. Kazali przyjechać.
Około 16:30-17:00 byliśmy już w szpitalu. Podpięto mnie do ktg, skurcze co 3 minuty na 50-60%. Sprawdzono mi rozwarcie, ale niestety tylko 1cm :-( Dodatkowo podczas badania czop odszedł już zupełnie. Skurcze bolały, ale ja dalej byłam spokojna. Położne stwierdziły, że jestem ZA SPOKOJNA i wobec tego mam jechać do domu i wrócić KIEDY NAPRAWDĘ BĘDZIE BOLAŁO Myślałam, że szlag mnie trafi... Zebraliśmy więc manatki i pojechaliśmy do mojej mamy, chciałam pomóc jej w przygotowaniach do wigilii. Skurcze dalej co 3 minuty, bolą mocno.
U mamy byliśmy... hm... może z 45 minut? Wkurzona byłam niesamowicie. Powiedziałam mamie, że mogłyby mi przynajmniej wody odejść, to już bym wiedziała, że rodzę, bo inaczej to ja już sama nie wiem skoro mnie odsyłają z takimi częstymi skurczami Chciałam jej pomóc w czymś, ale tak mnie bolało, że położyłam się na kanapie. Naraz czuję i słyszę: "BUM!"
"Ohooo... Chyba wody?..." - pomyślałam, zwlekając się z kanapy. Kilka kroków później nie miałam już wątpliwości Ale do łazienki zdążyłam
Dzwonię po raz kolejny z pytaniem, czy mam przyjechać? Tym bardziej, że zaczęłam krwawić żywą, czerwoną krwią Kazali przyjechać, jeśli czuję, że muszę Pojechaliśmy. Minęła - uwaga! - godzina, odkąd wyszliśmy ze szpitala po KTG (po co nas odsyłali?...)
Po 18:00 stawiliśmy się w szpitalu. Skurcze rosną w siłę. O mój boże, teraz dopiero wiem, co to znaczy, że bolą ;-) Rozwarcie dalej 1cm, ale zostawili nas na oddziale. Dostałam jednoosobową salę na oddziale poporodowym. Pielęgniarka nalała mi wody do wanny i odesłała do kąpieli. Siedzieliśmy tam z G. do 21:00. Skurcze bolały co raz bardziej, mocniej i częściej. Przy każdym skurczu Gaba wierciła się i napinała - myślałam, że mi skóra pęknie z bólu. O 21:00 zbadano mnie ponownie - rozwarcie na 5cm, jedziemy na porodówkę (hurra! rodzę!!)
Zwieźli nas na porodówkę, gdzie dostałam dużą, pojedynczą salę i przydzielono mi położną - Tracy. Świetna babeczka Dopiero od tego momentu zaczęłam się znieczulać - gazem rozweselającym G. śmiał się ze mnie, bo po każdym wdechu byłam co raz bardziej otumaniona i ponoć z taką siłą ciągnęłam, jakbym się chciała tym gazem naćpać ;-) Ale co tam - to nie on rodził, nie jego bolało a mnie pomagało I faktycznie, tak ciągnęłam, że im popsułam aplikator i musieli instalować nowy Aha, skurcze bolały już jak "JP" (ja pier...)
O 22:30-23:00 dostałam kolejne znieczulenie na życzenie - zastrzyk w udo. Gaz i tak dalej działał ;-) G. trzymał mnie za rękę i podawał pić, drugą nie chciałam puścić rączki u wezgłowia łóżka. Tracy zagadywała wesoło, co jakiś czas mierząc ciśnienie i ocierając mi czoło chłodną, mokrą ściereczką.
O 24:00 przełom - mamy 10cm rozwarcia! Tysiąc razy upewniałam się pytając Tracy, czy ja już naprawdę mogę przeć Otrzeźwiałam z gazu, myślałam przytomniej, ale niestety skurcze weszły w fazę ""JPKM" (ja pier.. k... mać) A tyle mówi się, że parte przynoszą ulgę! Ściema!
Po 51 minutach skurczy partych Tracy (i tabun innych położnych - pomocnic - które nie wiem skąd się wzięły?..) zakrzyknęła: "Baby girl!" i usłyszałam najpiękniejszy krzyk pod słońcem!
O MÓJ BOŻE! MAM CÓRKĘ!!!
Położyli mi ją na piersi, G. odciął pępowinę... Te Jego szkliste oczy pełne miłości... I mała różowiutka BLONDYNKA przy moim cycu Boże, nigdy w życiu nie byłam taka... dumna z siebie, że dałam radę ;-) Skurcze odeszły jak za pstryknięciem palcami! Tylko szycie bolało, oj, bolało... Popękałam, ale pani doktor szybko się mną zajęła Znieczulenie miejscowe i szyjemy ;-) Jeszcze jej podziękowałam jak skończyła i śmiały się obie z Tracy, że chyba nigdy im się nie zdarzyło żeby pacjentka dziękowała za zacerowanie
Poszłam się wykąpać, a Tracy w tym czasie doglądała Gabi i... przyszykowała mi kawę z mlekiem i tosty Cały poród byłam grzeczna, cicha, nie krzyczałam - tylko raz wydarłam się przy partych. Tracy wycałowała mnie i stwierdziła, że życzy sobie tylko takich rodzących ;-) Wróciłam z kąpieli i , zajadając tosty, powtarzałam G. jaka to jestem zajeb... że urodziłam taką cudowną Córkę Gaz rozweselający chyba jednak nadal działał
A później... było ciężko... Ból krocza, niewyspanie, nauka cycusiania... Ale to już inna historia... ;-)
Gabrysia - 24 grudnia 2011, 3650g, 55cm, 9pkt :-)
Do końca ciąży było dla nas niespodzianką, kto się narodzi... ;-)