Z perspektywy czasu każda sytułacja nawet groźna zamienia sie w historyjke do opowiadania, nawet śmieszną. Historie słyszałam od samej rodzącej i dla niej był to powód do żartu. Oczywiście sytułacja była niebezpieczna i sama takiej bym nie chciała przezyć...
reklama
witam Was
Jestem tu nowa, ale od wczoraj cały czas czytam ten wątek, jest na prawde fajny. Świetne i śmieszne są Wasze przeżycia, mi jeszcze troche zostało (13 tc), ale mam nadzieję, że tez będę mogla sie tu czyms pochwalić.
Pozdrawiam wszystkie mamy - przyszłe i juz te obecne :-)
Jestem tu nowa, ale od wczoraj cały czas czytam ten wątek, jest na prawde fajny. Świetne i śmieszne są Wasze przeżycia, mi jeszcze troche zostało (13 tc), ale mam nadzieję, że tez będę mogla sie tu czyms pochwalić.
Pozdrawiam wszystkie mamy - przyszłe i juz te obecne :-)
U mnie tez bylo wesolo, ale dopiero po czasie jak tesciowa opowiadala cala akcje z jej punktu widzenia. Zaprosilismy ja, by zajela sie starszym synkiem w godzinie W. Podczas sniadania o 9 poczulam pierwszy skurcz. Zadowolona, ze cos w koncu ruszylo (11 dni po terminie) wzielam sie do roboty. Umylam sie, uczesalam i takie tam, potem posprzatalam kuchnie, ugotowalam obiad, zrobilam pranie. O 12 zadzwonilam po meza, bo skurcze zaczely przyspieszac. Jeszcze zdarzylam po podac mu obiadek po czym udalam sie na pieterko, by radzic sobie z coraz czestszymi skurczami. Tesciowa wrocila z wnuczkiem ze spacerku. Maz ja poinformowal ze juz sie zaczelo, po czym zaczal dzwonic po rodzince ze juz sie zaczelo, no i do szpitala. Polozna go poinformawala kiedy mamy sie pojawic. Jak skonczyl, to byla juz 15. Mowie do niego ze zaraz na porodowke musimy jechac. On do mnie ze jeszcze czas, musi wziac prysznic. I w tym momencie mam pierwszy skurcz party. Tesciowa spanikowana krzyczy z dolu, ze trzeba juz jechac, bo ja przeciez rodze. A moj mezus, "spoko mamusia, wiem co mam robic" schodzi w samych majtkach na dol informujac, ze jeszcze prysznic musi wziac. A ja prawie wrzeszczac, ze mnie ma zawiesc natychmiast do szpitala, bo ja chce znieczulenie. Moj slubny sie poddal pod presja dwoch bab, ale jeszcze musial dodac do mnie "zobaczysz, odesla nas do domu, masz za rzadkie skurcze" Nie obchodzilo mnie to, jak zeszlam na dol, w kuchni dopadl mnie kolejny skurcz i mowie ze chce mi sie kupke. W tym momencie moj mezus pobladl, bo po pierwszym porodzie wiedzial co to oznacza. Zaczela sie bieganina, gdzie jego ubrania, a mnie tesciowa do auta wsadzala. Mezus za torbe, do autka i nagle jeszcze bardziej blady. "Zaraz wracam" powiedzial. Dopiero po porodzie dowiedzialam sie, ze nie wiedzial gdzie sa kluczyki do auta. Tesciowa podobno juz miala dosc. A ja w tym aucie krzycze. Potem moj mezus sie smial, ze po moich krzykach caly czas echo w aucie bylo slychac. Cudem dojechalismy na czas do szpitala. Wchodzilam na czworakach z kolejnym skurczem. Ciekawe ile razy portier byl swiadkiem takiej sceny? I po 25 min urodzil sie Macius, znieczulenia nie dostalam, bo za pozno juz bylo. Przed samodzielnym porodem uratowalo mojego meza tylko to ze nie odeszly mi wody, musieli mi przebic worek plodowy.
A tesciowa powiedziala, ze na nastepny raz juz sie nie pisze, bo to nie na jej nerwy.
A tesciowa powiedziala, ze na nastepny raz juz sie nie pisze, bo to nie na jej nerwy.
- Dołączył(a)
- 9 Maj 2008
- Postów
- 11
Hejka, uśmiałam się do łez rewelacja :-)
Ja miałam 12h porodu natural i niestety cesarkę i własnie w tedy było raczej dla mnie zaskakująco bo przez cały czas rozmawiałam to z lekarzem to sobie pogawędkę z anestezjologiem zrobiłam i tak sobie kombinuje że ten lekarz to ma taki sam głos co mój lekarz prowadzący mnie w ciąży. I aż się nadziwić nie mogłam że istnieje 2 ludzi o takich samych głosach.W pewnym momencie już przy szyciu mówię by mi lekarz pozostawił inicjały bo pokarzę je mojemu ginkowi on na to coś odp ale nie usłyszałam i jakie było moje zdziwienie gdy kurtynka opadła a tam mój ginekolog aż mi głupio było no i szok do teraz ;-)
Ja miałam 12h porodu natural i niestety cesarkę i własnie w tedy było raczej dla mnie zaskakująco bo przez cały czas rozmawiałam to z lekarzem to sobie pogawędkę z anestezjologiem zrobiłam i tak sobie kombinuje że ten lekarz to ma taki sam głos co mój lekarz prowadzący mnie w ciąży. I aż się nadziwić nie mogłam że istnieje 2 ludzi o takich samych głosach.W pewnym momencie już przy szyciu mówię by mi lekarz pozostawił inicjały bo pokarzę je mojemu ginkowi on na to coś odp ale nie usłyszałam i jakie było moje zdziwienie gdy kurtynka opadła a tam mój ginekolog aż mi głupio było no i szok do teraz ;-)
Zuz-Inka
MAMA NA PEŁNY ETAT
Pierwszy porod mialam dlugi 24 godziny od kad poczulam pierwsze skurcze. Nie jadlam juz nic z wrazenia, potem noc, a rano maz odwiozl mnie na porodowke ze skurczami co 5 minut. W szpitalu skurcze oslably i dopiero po poludniu zdecydowano sie podac oksytocyne. Urodzilam o 19.30 Polozyli mi mala na brzuchu, a ja nawet nie zapytalam czy chlopak czy dziewczynka tylko, kiedy bede mogla cos zjesc!!!
Mój ginekolog opowiadał mi , na pierwszej wizycie po porodzie, że miał pacjętkę która urodziła w windzie. poprostu nie zdążyli jej dowieść na porodówkę. kiedy już po wszystkim czekali na łóżko na kółkach , żeby ją przewięść na salę, dziewczyna zawstydzona mówi do położnej ''kurcze ,czy ja nie mogę normalnie urodzić?''Położna chciała ja pocieszyć i mówi jej- 2 lata temu była tu taka co nam urodziła na schodach wejśćiowych do szpitala, a ona na to- wiem , wiem , bo to ja z pierwszym dzieckiem:-):-):-)
no to teraz ja poszlismy na badania kontrolne 35tydz dzien 6. idziemy ogladac serduszko dzidzi. podlaczyli mnie pod aparature i drukowaly sie jakies dwie linijki. pytam co znacza, pielegniarka ze jedna to mje serce a drugie ze to moje bole i sie smieje, no to sie smiejemy razem z nia, bo ja zadnych boli nie mam a wykres szaleje , na sali lezala tez kobieta w 9 miesiacu, wpadl jakis zakrecony lekarz smieje sie mowi do tej w 9 miesiacu ta pani jeszcze nie, patrzy na mnie i sie smieje - a ta pani rodzi i poszedl no to my znowu w smiech jakie tutaj wszyscy poczucie humoru maja. przyszedl drugi lekarz mowi, nie sluchajcie tamtego zartownis, wyszedl, wchodzi pielegniarka i pyta czy mocno boli... a ja ze nic.. to mnie wzieli na kolejne badanie i kolejne... i sie okazalo ze mam bardzo regularne i silne skurcze i ze rodzic pewnie bede za kilka godzin najdalej... to sie przestalismy smiac podlaczyli kroplowke zeby dzidzie podtrzymac, na drugi dzien urodzilam przez cc , mala nie chciala dluzej siedziec
Izabelinda
Mama Dominisia i Patrysi
Pozwolę sobie wkleić tutaj opis mojego porodu.
Poród - powiem krótko - był krótki heh
Wieczorem w sobotę wylądowaliśmy z mężem na ktg bo Malusia coś słabiej się ruszała, wolałam dmuchać na zimne. Ja tam miałam jakieś skurcze regularne ale nic nie bolały, więc sobie myśle - przepowiadające.
Najpierw wypełniłam papiery, cały wywiad został zebrany bo kazali przyjść w poniedziałek do szpitala na wywołanie. Na ktg wszystko ok z dzieciątkiem, czynność skurczowa jest. Po badaniu - doktorka chciała mnie zostawić w szpitalu na patologii bo szyjka gładka, rozwarcie na 1 paluszek i czynność skurczowa. No ale ja nic nie czułam, że rodzę to nie chciałam. Ona mówi, no to pewnie dziś w nocy albo jutro znowu się zobaczymy (wykrakała heh).
W nocy nie mogłam spać prócz dwóch półgodzinnych drzemek bo budziły mnie skurcze co 5-3 minuty, nie bolały ale przeszkadzały. No i spędziłam nockę zastanawiając się, czy rodzę czy nie. W końcu o 3 się wkurzyłam i wstałam, umyłam głowę, wygoliłam krocze, obcięłam pazurki, nasmarowałam się balsamem brązującym - no i się zaczęło. Chyba coś ruszyłam łażąc bo skurcze zaczęły się robić mocniejsze i boleśniejsze. No to obudziłam męża i synka (biedak przerażony bo mama ciężko oddychała - przeponką) i pojechaliśmy najpierw do babci zostawić Małego a potem do szpitala. A tymczasem skurcze coraz mocniejsze i boleśniejsze.
Gdy przyjechałam całe szczęście dałam tylko kartę ciąży i dali mnie na ktg znowu. Położna widząc skurcz za skurczem zbadała mnie przez odbyt, czy przypadkiem nie jechać ze mną od razu na porodówkę. Ale nie - najpierw było znowu badanie, rozwarcie na 4 palce, doktorka stwierdziła, że “i tak długo wytrzymałam” - ale to żaden problem nie był bo nie bolało przecież…
Zawieziono mnie na salę w wózeczku, dostałam szpitalną koszulinkę i od razu na łóżko, znowu ktg. Weszła położna i się pyta jak się nazywam. Powiedziałam a potem spytałam jak ona sie nazywa - zdziwiła się troszkę
Lekarza zresztą też pytałam, nie tylko o imię zresztą, pogadaliśmy sobie o jego dziecku i porodzie. Mąż mnie troszkę denerwował w czasie skurczów bo gadał od rzeczy - mówił oddychaj pieskiem w trakcie zwykłego skurczu hehe - chyba był przerażony i zestresowany. No ale w międzyczasie bardzo pomagał, odwracał uwagę, dawał łyk wody, świetny był do trzymania za rękę w trakcie skurczu.
No ja oczywiście po zajęcia ze szkoły rodzenia mówię do położnej że chcę pobiegać, poskakać na piłce, pod prysznic… bo szybciej pójdzie. A ona na to, że nie, bo ja zaraz urodzę. No ale jak to zaraz? Pięć minut? Godzina? Tylko się uśmiechnęła enigmatycznie
i rozerwała mi pęcherz płodowy, jak wody odeszły to taka ulga nastąpiła…. ufff… do kolejnego skurczu, mocniejszego już.
Obok rodziła jakaś kobietka, potem trafiłyśmy do tego samego pokoju, chwilami krzyczała tak, że myślałam że już się dziecko urodziło i ono tak krzyczy. Stwierdziłam że mi też wolno i też sobie pokrzyczałam troszkę ) A co tam, dałam przynajmniej ujście energii hihi.
No ona już urodziła a położna się nią zajmowała gdy mnie chwyciły parte i zaczęłam się drzeć “prze mnie, prze mnie”. No to przyleciała i zaczęła masować mi krocze - bolało, nie powiem, ale przyspieszyło całą sprawę. 3-4 parte, 10 minut, nacięcie i zobaczyłam dosłownie jak dziecko wychodzi ze mnie (bo zażyczyłam sobie żeby wysoko podnieść oparcie - grawitacja pomaga wyprzeć dzidzię). Nie wszystko pamietam dokładnie, ale wydała mi się ogromna, sina i z taką dłuuugą pępowiną. Ale jak położyli mi na brzuchu i mogłam ją dotknąć to wydała się malusia i krucha i śliska, że bałam się co by nie spadła z brzusia. Mąż przeciął pępowinę, bardzo wprawnie mu to poszło, bo to już drugi raz hihi no i zabrali Patrysię na badania i czyszczonko. Ja zostałam wymięta, z pomarszczonym płaskim brzuchem, prawie czarnym, w zakrwawionej szpitalnej koszuli.
No i potem przyszedł pan doktor, urodziłam łożysko, coś oporne było i nie chciało wyjść, musiałam poprzeć kilka razy a położna za pępowinę ciągnęła. Jak wyszło to je rozbabrali, oglądali z każdej strony a ja się śmiałam, że to drugie dziecko też śliczne, do męża podobne hihihi.
W tym szpitalu tną chyba standardowo i profilaktycznie, nie poznałam tam mamy bez nacięcia
Mnie też ciachnęli, dwa razy, ale się nastawiłam że pewnie inaczej się nie da. Położna - anioł - zrobiła to na szczycie skurczu tak że tylko lekko zaszczypało. Potem przyszedł mnie pozszywać lekarz, położna go pochwaliła, że dobry w te klocki i faktycznie. Poprosiłam jeszcze 2 zastrzyki znieczulające i o chwilkę odczekania by zaczęły działać. Zgodził się bez problemu i po chwili szył jak drewno
Na samym końcu tylko 3 ostatnie bardzo bolały bo doszedł do miejsca gdzie znieczulenie nie doszło. I było po kolei - “matko boska”, potem “o fuck” a na koniec tylko “aaaa” hihhi. No bo ja histeria jestem chodząca i nie lubię bólu, nawet najmniejszego )
No i karmienie Patrycji pierwsze. A po obserwacji 2 godzinnej na położnictwo. Patrysia w chwili urodzenia 6 kwietnia 2008 roku o 5:50 rano ważyła 3750 gram i mierzyła 56 cm.
Poród - powiem krótko - był krótki heh
Wieczorem w sobotę wylądowaliśmy z mężem na ktg bo Malusia coś słabiej się ruszała, wolałam dmuchać na zimne. Ja tam miałam jakieś skurcze regularne ale nic nie bolały, więc sobie myśle - przepowiadające.
Najpierw wypełniłam papiery, cały wywiad został zebrany bo kazali przyjść w poniedziałek do szpitala na wywołanie. Na ktg wszystko ok z dzieciątkiem, czynność skurczowa jest. Po badaniu - doktorka chciała mnie zostawić w szpitalu na patologii bo szyjka gładka, rozwarcie na 1 paluszek i czynność skurczowa. No ale ja nic nie czułam, że rodzę to nie chciałam. Ona mówi, no to pewnie dziś w nocy albo jutro znowu się zobaczymy (wykrakała heh).
W nocy nie mogłam spać prócz dwóch półgodzinnych drzemek bo budziły mnie skurcze co 5-3 minuty, nie bolały ale przeszkadzały. No i spędziłam nockę zastanawiając się, czy rodzę czy nie. W końcu o 3 się wkurzyłam i wstałam, umyłam głowę, wygoliłam krocze, obcięłam pazurki, nasmarowałam się balsamem brązującym - no i się zaczęło. Chyba coś ruszyłam łażąc bo skurcze zaczęły się robić mocniejsze i boleśniejsze. No to obudziłam męża i synka (biedak przerażony bo mama ciężko oddychała - przeponką) i pojechaliśmy najpierw do babci zostawić Małego a potem do szpitala. A tymczasem skurcze coraz mocniejsze i boleśniejsze.
Gdy przyjechałam całe szczęście dałam tylko kartę ciąży i dali mnie na ktg znowu. Położna widząc skurcz za skurczem zbadała mnie przez odbyt, czy przypadkiem nie jechać ze mną od razu na porodówkę. Ale nie - najpierw było znowu badanie, rozwarcie na 4 palce, doktorka stwierdziła, że “i tak długo wytrzymałam” - ale to żaden problem nie był bo nie bolało przecież…
Zawieziono mnie na salę w wózeczku, dostałam szpitalną koszulinkę i od razu na łóżko, znowu ktg. Weszła położna i się pyta jak się nazywam. Powiedziałam a potem spytałam jak ona sie nazywa - zdziwiła się troszkę
No ja oczywiście po zajęcia ze szkoły rodzenia mówię do położnej że chcę pobiegać, poskakać na piłce, pod prysznic… bo szybciej pójdzie. A ona na to, że nie, bo ja zaraz urodzę. No ale jak to zaraz? Pięć minut? Godzina? Tylko się uśmiechnęła enigmatycznie
Obok rodziła jakaś kobietka, potem trafiłyśmy do tego samego pokoju, chwilami krzyczała tak, że myślałam że już się dziecko urodziło i ono tak krzyczy. Stwierdziłam że mi też wolno i też sobie pokrzyczałam troszkę ) A co tam, dałam przynajmniej ujście energii hihi.
No ona już urodziła a położna się nią zajmowała gdy mnie chwyciły parte i zaczęłam się drzeć “prze mnie, prze mnie”. No to przyleciała i zaczęła masować mi krocze - bolało, nie powiem, ale przyspieszyło całą sprawę. 3-4 parte, 10 minut, nacięcie i zobaczyłam dosłownie jak dziecko wychodzi ze mnie (bo zażyczyłam sobie żeby wysoko podnieść oparcie - grawitacja pomaga wyprzeć dzidzię). Nie wszystko pamietam dokładnie, ale wydała mi się ogromna, sina i z taką dłuuugą pępowiną. Ale jak położyli mi na brzuchu i mogłam ją dotknąć to wydała się malusia i krucha i śliska, że bałam się co by nie spadła z brzusia. Mąż przeciął pępowinę, bardzo wprawnie mu to poszło, bo to już drugi raz hihi no i zabrali Patrysię na badania i czyszczonko. Ja zostałam wymięta, z pomarszczonym płaskim brzuchem, prawie czarnym, w zakrwawionej szpitalnej koszuli.
No i potem przyszedł pan doktor, urodziłam łożysko, coś oporne było i nie chciało wyjść, musiałam poprzeć kilka razy a położna za pępowinę ciągnęła. Jak wyszło to je rozbabrali, oglądali z każdej strony a ja się śmiałam, że to drugie dziecko też śliczne, do męża podobne hihihi.
W tym szpitalu tną chyba standardowo i profilaktycznie, nie poznałam tam mamy bez nacięcia
No i karmienie Patrycji pierwsze. A po obserwacji 2 godzinnej na położnictwo. Patrysia w chwili urodzenia 6 kwietnia 2008 roku o 5:50 rano ważyła 3750 gram i mierzyła 56 cm.
Boski wąteczek. Siedziałam dzisiaj w pracy i zalewałam jak głupia. Dobrze że byłam sama w pokoju
Ja już wiem że na 100 % będę miała cesarkę - takie są wskazania medyczne.
Pozdrawiam dziewczyny i czekam na kolejne rewelacje z sali porodowej
Ja już wiem że na 100 % będę miała cesarkę - takie są wskazania medyczne.
Pozdrawiam dziewczyny i czekam na kolejne rewelacje z sali porodowej
reklama
podnosze:-) zajebiaszczo ten topik!!!
prosze was byscie pisaly:-)
ja narazie nie jestem w ciazy ale bardzo bardzo pragne urodzic dzidzie i nie boje sie porode no dobra troszke
prosze was byscie pisaly:-)
ja narazie nie jestem w ciazy ale bardzo bardzo pragne urodzic dzidzie i nie boje sie porode no dobra troszke
Podziel się: