słowiczku dopiero dzisiaj przeczytałam ten wątek
nie znam cię zbyt długo, o ile wogóle moge powiedzieć, ze cię znam, ale dziękuję Bogu, ze dał Łukaszkowi taką mamę
póki co na szybko udało mi się dowiedzieć, że ta pani w przedszkolu prawdopodobnie nie znajdzie podstaw prawnych, żeby nie przyjąć Łukaszka do przedszkola - moja koleżanka pracuje w szkole specjalnej i twierdzi, ze w takich wypadkach wystarczy oświadczenie rodziców, że nie żądają dodatkowej opieki, czy coś w tym rodzaju. Ona poradziła jednak, żebyś na razie ( a jak rozumiem dopiero za rok ) napisała podanie z prośbą o przyjęcie - jeżeli ta kobieta ci odmówi będzie musiała na coś się powołać, a więc jest duża szansa, że nie znajdzie podstaw, a jeśli coś nawet wymyśli, toi powinno być to szybko do obalenia. Jesli natomiast chodzi o nauczanie indywidualne, to to już jest zupełnie z palca wyssane!!!!!! Po pierwsze takie kroki nie są aż tak pochopnie podejmowane i potrzebna jest tu opinia specjalistów, a poza tym, choć to akurat dość smutne, nawet w przypadku dzieci z poważnymi upośledzeniami nieczęsto podejmowana jest taka decyzja, głównie ze względu na brak środków.
To tyle jeśli chodzi o aspekty prawne, ale wiem, że sa jeszcze czysto ludzkie uprzedzenia i upartość. Myślę, że ta kobieta wystraszyła się odpowiedzialności... mam jednak nadzieję, że widząc waszą rodzinę i ślicznego Łukaszka nie odmówi wam (kto by odmówił takiej ślicznej i radosnej buziuni).:-)
Mam koleżankę na psychologii właśnie z taką wadą - jest bardzo inteligentna, jest przewodniczącą koła naukowego, a poza tym jest bardzo silna i pogodna.
Słowiczku, powiem jeszcze coś od siebie
trzy tygodnie po tym jak poznałam się z moim mężem on miał wypadek - wybuchł zbiornik z ropą i J. się zapalił - cudem uratowano mu życie, choć on chciał już umrzeć; pamiętam każdy dzień odwiedzin w szpitalu w Siemianowicach,a szczególnie ten pierwszy, gdy jakaś niezrównoważona pani doktor powiedziała mi (zresztą myśląc, że mówi do jego żony, bo tak się przedstawiłam, zeby wogóle ze mną rozmawiała - cała jego bliska rodzina była na Mazurach, a bratowej nie chciała udzielić informacji), ze J nie będzie chodził (miał bardzo rozległe poparzenia, a wręcz popalenia nóg), amputują mu prawą dłoń,a lewa nie będzie sprawna (czy odwrotnie) i że na twarzy zostaną rozległe szramy. Długo mogę opowiadać o tym jak kolejno pokonywaliśmy każdy etap, choć za każdym razem myślałam, ze już więcej znieśc się nie da, a potem okazywało się, ze oboje jesteśmy znacznie silniejsi niż nam się wydawało.... i przebrnęliśmy przez to!! Dzisiaj trzeba się dobrze przyjrzeć, żeby zobaczyć ślady po poparzeniu na twarzy, nogi chodzą,a ręce... dla mnie i tak są kochane. J nauczył sie, że to nie jest ważne, ze moi znajomi bez problemu go zaakceptowali, że może nosić koszulki z krótkim rękawkiem, a nawet że może iść na basen! Wiem, ze jego niepełnosprawność da nam się jeszcze we znaki, bo w końcu miał 53% uszczerbku na zdrowiu, ale będziemy na to gotowi! Kiedy po trzech latach (tuż przed ślubem) przełamał się i opowiedział mi co się wtedy stało, co myślał, co czuł, powiedział też: Chciałem żyć, bo zobaczyłem miłość w twoich oczach. Nie było wcale różowo - J za nic w świecie nie chciał przymierzyć obraczki, życzliwi ludzie radzili mu, zeby mnie zostawił, bo mnie unieszczęśliwi, a potem równie troskliwi stwierdzili, że na pewno nie będzie mógł mieć dzieci...Przetrwaliśmy to i jeszcze niejedno przetrwamy!!
Słowiczku ja wiem, ze twojemu synkowi nigdy nie zabraknie miłości i ona da mu ogromną siłę, a jeśli okaże się że czegoś nie da się zmienić, pokonać, to widząc miłość w twoich oczach zaakceptuje to i bedzie dalej cieszył się życiem, może nawet bardziej od innych (gdyby nie ten wypadek to w zyciu bym nie wyszła za J
)))).
Trzymam kciuki za Hamburg!