Witam,
Nie wiem czy ten temat jest nadal aktualny ale niestety też mnie dotyczy.
O ciąży i dziecku pomyślałam już rok temu we wrześniu. Poszłam to skonsultować z moją gin i dostałam zalecenia. Okazało się że choruje na niedoczynność tarczycy (ponad 6.5) i musiałam ją doprowadzić do normalnego stanu. Zajęło mi to czas do 20 kwietnia, wtedy mój endokrynolog dał zielone światło do starań, i 30 kwietnia po sprawdzeniu owulacji testem zaprzęgłam męża do roboty. Szczęśliwie dla nas 15 maja okazało się że jestem w ciąży. Nie mogłam uwierzyć że udało się nam za pierwszym razem.
Wszystko było dobrze do 7 tygodnia. Na wizycie kontrolnej serce biło, ale niestety zrobił się mi krwiak który zagrażał ciąży. Dostałam zwolnienie w pracy i duphaston oraz nakaz oszczędzania się.
Niestety wiadomość w pracy o mojej ciąży nie została przyjęta dobrze- usłyszałam że "bezczelnie zaciążyłam", że jestem naciągaczką i inne mało wybredne komentarze padające z ust kobiety (pracuje tam ponad 6 lat, to było moje 1 zwolnienie).
Trochę mnie to zabolało, ale wiedziałam że mam inne ważniejsze zmartwienia na głowie.
20 czerwca (wtorek) miałam mieć wizytę czy krwiak się wchłonął, ale kilka dni wcześniej w piątek dopadło mnie coś... fizycznie czułam się ok, natomiast coś w głowie nie dawało mi spokoju. Czułam że coś się stało. Męczyło mnie to cały weekend. We wtorek usłyszałam wyrok- ciąża obumarła w 9t.
Dostałam skierowanie do szpitala, ale nie robili mi zabiegu łyżeczkowania, tylko dostałam kilka dawek globulek dopochwowych na wywołanie poronienia. Wieczorem sprawdzili na usg że "wydaliłam" cały zarodek, zostało tylko endometrium. Następnego dnia rano dostałam kolejną dawkę, a popołudniu wysłali mnie do domu. Te kilka dni po powrocie czułam się względnie dobrze, natomiast dziś (minął tydzień) nie mogę znaleźć sobie miejsca.Cały czas płacze, nie chce wychodzić z domu, nie chcę spotykać ludzi. Zaczynam się sama o sobie bać.Wiem że nie zrobiłam nic źle, przed ciążą zrobiłam wszystkie badania jakie zleciła mi gin, wyleczyłam wszystkie zęby, ustabilizowałam tsh, a mimo to się nie dało. Teraz myślę że tylko kolejna szczęśliwa ciąża mnie ratuje z tego stanu.
Na dodatek wiem, że jak wrócę po zwolnieniu do pracy od razu dostaję wypowiedzenie.... To też mnie dobija że nie mam możliwości wrócić do codzienności... Mąż mi radzi aby ciągła zwolnienie ile jestem wstanie, i pomału szukała fajnej pracy. żebym nie robiła nic na silę, tylko dała sobie czas. Choć przyznam że sfera finansowa jest dla mnie ważna, nie chce żeby mąż sam się zaharowywał.
Jutro wybieram się na wizytę do gin... mam nadzieję że po takim poronieniu nie każe mi czekać 3 m bo wiem że nie wytrzymam.... Po cichu liczę że uda mi się szybko zajść w drugą ciąże, i uda mi się zachować tą umowę o pracę (żadne kokosy- najniższa krajowa), ale dla własnego komfortu że mam jakiś grosz.
Wszystko naraz mi się posypało. Ciąża, praca....