Mieszka kawał drogi od nas.
Przyjechała po raz pierwszy zobaczyć wnuka dopiero 4 miesiące po tym, jak wyszedł ze szpitala. W trakcie pobytu luzik, a po wyjeździe zrobiła mężowi awanturę, ze się cackamy, traktujemy dziecko jak jajko, że po co tylu lekarzy, że czemu on jeszcze nie siedzi, czemu nie je (urodzeniowo mial wtedy 7m), ze będzie niesamodzielny, ze przesadzamy (nie dawałam jej go na ręce, bo widział ją pierwszy raz w życiu, a bardzo szybko się przebodźcowuje i potem odreagowywuje przy mnie).
No i mąż się wkurzył, bo tłumaczyliśmy jej jak krowie na rowie dziesiątki razy, o co chodzi z wcześniactwem, z wiekiem korygowanym, po co mamy tyle wizyt lekarskich (naliczyłam 59 wizyt od wyjścia ze szpitala), jak rozwija się wcześniak, a do niej nie dociera, tylko ma pretensje, bo jak ona w pracy koleżankom pokaże 7miesięczniaka, który nie siedzi w spacerówce.