Hej:-)
Wczoraj miał być leniwy dzionek, a wyszło, heh...
Najpierw z rana Kevin wpadł, że "emergency", ze trzeba "na wczoraj" coś tam zrobić, bo ważny klient i w ogóle .No, to ja szybko zabrałam się za robotę (nie chcę Was zanudzać szczegółami, z grubsza chodziło o "naprawienie" takiej ozdobnej, roślinnej "ściany", żeby ładnie wyglądała). Za chwilę przylatuje jeszcze, czy mam papier do pakowania prezentów, bo jemu całkiem z głowy wyleciało, ze to dziś ta "wigilia" w firmie , przypomniał sobie po drodze i cos tam kupił , no, ale trzeba zapakować.To dałam mu przy okazji tez te nasze prezenty na tę grę świąteczną, żeby też je zapakował, bo ja nie mam czasu.Hm...sirota jedna, zapakował oba razem
.No, nic, trudno. Potem " w locie" przebrałam się w jakiś "wyjściowszy" sweter i do firmy , na to spotkanie.Było miło, grzane wino i gorące takie niby-pączki, tradycyjny zestaw. No i ta gra. Akurat my gralismy w Bingo, ale nadaje się każda, która ma jakies "rundy", gdzie ktoś wygrywa.No i każdy, kto wygrał dana rundę, wybierał sobie "w ciemno" prezent z puli- wszystkie leżały na środku stołu, pięknie popakowane.Mojemu M. też raz się trafiła wygrana...i zgadnijcie, co zrobił
- wybrał akurat te, co myśmy kupili
. Ale się z Kevinem obśmialiśmy z niego (inni nie wiedzieli, bo generalnie sie te prezenty "podrzuca" wcześniej do puli tak, by właśnie nie było wiadomo, co od kogo).Ja po prostu poznałam po papierze i kształcie pakunku
.Gra trwa powiedzmy, godzinę, jak skończą się prezenty w puli, wtedy możesz sobie żądać prezentu , który ktos już wygrał.Wesoło było, bo wszyscy za punkt honoru postawili sobie odbieranie Kentowi, szefowi tej drugiej firmy, tego, co on wygrał
- co , biedny, coś trafił, to mu ktoś odbierał
.Mojemu M. chyba z litości, że ma tylko jeden, nikt nie zabierał, więc do domu wróciliśmy z tym, co sami kupiliśmy
- akurat nie żałuję, bo wybrałam takie ładne szklane pojemniczki z motywem świątecznym. Amelka bardzo zaangażowała się w grę
- w skupieniu układała żetony na swojej kartce , powtarzając po duńsku wywoływane liczby, też się wszyscy z niej obśmiali
- a jakich wypieków z emocji dostała, jakby rozumiała
.Na koniec jeszcze wręczono nam prezenty od firmy- prawdę mówiąc, to nadal jeżdżą w bagażniku, więc oprócz tego, że widziałam dwie butelki wina, to nie wiem, co tam jeszcze w tym kartonie jest
.Ale ważne, że jest dobre, czerwone winko
.
Potem do domu, ja z powrotem do pracy, kończyć tę ścianę, by Kevin mógł ją jeszcze zabrać i zainstalować u klienta.
Jak Amelka wstała, pojechaliśmy do Ani.Dzieciaczki poszalały razem, fajnie było. Oczywiście, umówiliśmy się na swięta
- jeszcze nie wiem, czy na pierwszy, czy drugi dzień, ale co mamy lepszego do roboty
;-)?Przynajmniej będzie wesoło, jak się wszyscy spotkamy.
No, ale żeby nie dość atrakcji, to po 2.00 w nocy zadzwonił kierowca tego busa chłopaków, że mają jakiś problem, bus się popsuł, trzeba ich odebrać skądś tam.Mam nadzieję, że się znajdą na trasie- nie takie to łatwe, bo to autostrada,więc inne pasmo, oni stoją na jakiejś stacji benzynowej, więc łatwo przegapić.No, więc M. po nich pojechał, mam nadzieję, że szybko i bez problemów się znajdą i wreszcie będę ich miała.Pewnie wymęczeni, że strach .
Ja jeszcze życzeń nie składam, jeszcze tu wrócę