die nie, nie pisałam wcześniej o tym. Dlatego nie pojawiałam się od jakiegoś czasu na forum aktywnie, bo przeżywałam.
To kolejne koszmarne doświadczenie z Luxmedem. Mam wrażenie, że tam zatrudniają tych, których nie chcą nigdzie indziej...albo lekarzy od razu po praktykach, czy jak to się tam nazywa. Poszliśmy w sumie, aby ktoś wreszcie zdiagnozował skąd kolejny dzień z rzędu gorączka...No i dowiedziałam się, że albo cytomegalia (bo objawy identyczne jak przy mononukleozie), albo angina...dla potwierdzenia mogliśmy zrobić badanie krwi, ale nie zgodziłam się, bo żal mi już dziecka było...gorączka kilka dni, płaczliwy, nieprzytomny i jeszcze go igłą stresować...Doszłam do wniosku, że chyba sama do końca nie chcę wiedzieć, bo gdyby okazało się, że to jednak wirus to moja psychika nie zniosłaby tego...a tak czy inaczej przy którymś badaniu mi to wyjdzie jeśli będzie...Bo przecież badam co 3 miesiące...i tak nic z tym nie zrobię i tak. A właśnie mam stan podgorączkowy, więc do myślenia daje....No nic...ta głupia pipa upierała się, że musi sprawdzić czy nie ma stanu zapalnego siusiaka, bo niby gorączka...Mówię, że normalnie sika, nic go nie boli, że na pewno nie to....Ona swoje.
Synek ma zwężony napletek, który nie odprowadza się jak powinien. Byliśmy z nim u najlepszego urlologa-chirurga we Wrocławiu i kazał tego nie ruszać. Powiedział, że błędem lekarzy pediatrów i niektórych urologów jest odciąganie tego...Ja siedziałam na krześle koło jej komputera, mąż stał gdzieś obok kozetki, a ona badała Patryka. Nagle mówi...tutaj jest sklejony napletek...mówię..wiem, ale urolog nie kazał ruszać. Ona na to, "to jak nie kazał to nie ruszam". Przyszliśmy do domu i zbyt pochłonięta tym, że Patryk ma gorączkę nie zauważyłam, że nie sikał od godziny 12 do 18..Właśnie o 18 zaczął strasznie płakać...krzyczał, prężył się...miał gorączkę, więc myślałam, że to od gardła. Dopiero po godzinie zaczął krzyczeć, że boli siusiak. Nie dał się dotknąć...chciał siku, ale nie mógł chodzić...Prosił, żebym go zaniosła, a ja nie mogłam, bo nie mogę dźwigać...mam zakaz... to był koszmar...czegoś takiego to ja jeszcze nie przeżyłam, takiego cierpienia u dziecka. Zadzwoniłam po męża i płakałam razem z dzieckiem , bo serce mi pękało. Doszedł do toalety, ale przy sikaniu krzyczał i płakał tak głośno jakby go ktoś normalnie maltretował. Mąż włożył go do ciepłej wody i po umyciu musiałam zobaczyć na siłę co się dzieje...a tam...cały napletek popękany...rana na ranie...franca zamiast zostawić jak widziała, że się nie odprowadza to na siłę ciągnęła i porozrywała...Posmarowałam antybiotykiem, który miałam i tak do dzisiaj...Wpadłam w taką furię,że rzuciałabym się na nią jakby jeszcze była w pracy. Ma pęknięcie na pęknięciu...nie wiem jak jest wewnątrz pod napletkiem, jakie szkody wyrządziła, bo nie dam tam zajrzeć jak cała skóra normalnie rozchodzi się próbach ruszania. Po tym zostaną blizny. Jak byliśmy u urologa w ubiegłym roku to Patryk miał jedną bliznę i lekarz powiedział, że to źle bo każda blizna to problem w późniejszym życiu i każda blizna powoduje jeszcze większe zwężenie napletka. A ta franca zrobiła teraz całą masę blizn...Powiem Wam, że co wieczór jak to smarujemy to ogarnia mnie rozpacz, że zrobiła mu krzywdę i teraz przez konowała będzie miał problemy. Mam od urologa maść na blizny i będę od dzisiaj smarować...przez 3 miesiące codziennie. A za jakieś 2 miesiące jak Patryk zapomni o bólu i pozwoli się dotknąć lekarzowi to pójdziemy znowu do urologa, żeby zobaczyć jak to wygląda od wewnątrz
Skargę złożyłam, ale czy ktoś coś z tym zrobi...nie wiem. Od tej pory będę kategorycznie zabraniać dotykania w tym miejscu. Nie rozumiem tej mani u pediatrów..ani to urolog, ani chirurg, więc po co te cholerna łapy pchają.
W życiu nie czułam się tak bezsilna jak wtedy, tak wściekła...tylko jeden raz wpadłam w życiu w taką histerię jak wtedy...jak synek miał rok i zachłysnął się wymiotami, a potem nie mógł oddychać i na naszych oczach zamykał oczy zanim pogotowie dojechało. Dostałam wtedy w piątek tak koszmarnych skurczy, że potem wyłam pół nocy i praktycznie wcale nie spałam...bo raz, że jedno dziecko płakało przez sen przy sikaniu (plus gorączka od gardła) to jeszcze miałam wyrzuty sumienia wobec drugiego dziecka jak mnie cała macica bolała.
Nom...to się wreszcie wygadałam.
To kolejne koszmarne doświadczenie z Luxmedem. Mam wrażenie, że tam zatrudniają tych, których nie chcą nigdzie indziej...albo lekarzy od razu po praktykach, czy jak to się tam nazywa. Poszliśmy w sumie, aby ktoś wreszcie zdiagnozował skąd kolejny dzień z rzędu gorączka...No i dowiedziałam się, że albo cytomegalia (bo objawy identyczne jak przy mononukleozie), albo angina...dla potwierdzenia mogliśmy zrobić badanie krwi, ale nie zgodziłam się, bo żal mi już dziecka było...gorączka kilka dni, płaczliwy, nieprzytomny i jeszcze go igłą stresować...Doszłam do wniosku, że chyba sama do końca nie chcę wiedzieć, bo gdyby okazało się, że to jednak wirus to moja psychika nie zniosłaby tego...a tak czy inaczej przy którymś badaniu mi to wyjdzie jeśli będzie...Bo przecież badam co 3 miesiące...i tak nic z tym nie zrobię i tak. A właśnie mam stan podgorączkowy, więc do myślenia daje....No nic...ta głupia pipa upierała się, że musi sprawdzić czy nie ma stanu zapalnego siusiaka, bo niby gorączka...Mówię, że normalnie sika, nic go nie boli, że na pewno nie to....Ona swoje.
Synek ma zwężony napletek, który nie odprowadza się jak powinien. Byliśmy z nim u najlepszego urlologa-chirurga we Wrocławiu i kazał tego nie ruszać. Powiedział, że błędem lekarzy pediatrów i niektórych urologów jest odciąganie tego...Ja siedziałam na krześle koło jej komputera, mąż stał gdzieś obok kozetki, a ona badała Patryka. Nagle mówi...tutaj jest sklejony napletek...mówię..wiem, ale urolog nie kazał ruszać. Ona na to, "to jak nie kazał to nie ruszam". Przyszliśmy do domu i zbyt pochłonięta tym, że Patryk ma gorączkę nie zauważyłam, że nie sikał od godziny 12 do 18..Właśnie o 18 zaczął strasznie płakać...krzyczał, prężył się...miał gorączkę, więc myślałam, że to od gardła. Dopiero po godzinie zaczął krzyczeć, że boli siusiak. Nie dał się dotknąć...chciał siku, ale nie mógł chodzić...Prosił, żebym go zaniosła, a ja nie mogłam, bo nie mogę dźwigać...mam zakaz... to był koszmar...czegoś takiego to ja jeszcze nie przeżyłam, takiego cierpienia u dziecka. Zadzwoniłam po męża i płakałam razem z dzieckiem , bo serce mi pękało. Doszedł do toalety, ale przy sikaniu krzyczał i płakał tak głośno jakby go ktoś normalnie maltretował. Mąż włożył go do ciepłej wody i po umyciu musiałam zobaczyć na siłę co się dzieje...a tam...cały napletek popękany...rana na ranie...franca zamiast zostawić jak widziała, że się nie odprowadza to na siłę ciągnęła i porozrywała...Posmarowałam antybiotykiem, który miałam i tak do dzisiaj...Wpadłam w taką furię,że rzuciałabym się na nią jakby jeszcze była w pracy. Ma pęknięcie na pęknięciu...nie wiem jak jest wewnątrz pod napletkiem, jakie szkody wyrządziła, bo nie dam tam zajrzeć jak cała skóra normalnie rozchodzi się próbach ruszania. Po tym zostaną blizny. Jak byliśmy u urologa w ubiegłym roku to Patryk miał jedną bliznę i lekarz powiedział, że to źle bo każda blizna to problem w późniejszym życiu i każda blizna powoduje jeszcze większe zwężenie napletka. A ta franca zrobiła teraz całą masę blizn...Powiem Wam, że co wieczór jak to smarujemy to ogarnia mnie rozpacz, że zrobiła mu krzywdę i teraz przez konowała będzie miał problemy. Mam od urologa maść na blizny i będę od dzisiaj smarować...przez 3 miesiące codziennie. A za jakieś 2 miesiące jak Patryk zapomni o bólu i pozwoli się dotknąć lekarzowi to pójdziemy znowu do urologa, żeby zobaczyć jak to wygląda od wewnątrz
Skargę złożyłam, ale czy ktoś coś z tym zrobi...nie wiem. Od tej pory będę kategorycznie zabraniać dotykania w tym miejscu. Nie rozumiem tej mani u pediatrów..ani to urolog, ani chirurg, więc po co te cholerna łapy pchają.
W życiu nie czułam się tak bezsilna jak wtedy, tak wściekła...tylko jeden raz wpadłam w życiu w taką histerię jak wtedy...jak synek miał rok i zachłysnął się wymiotami, a potem nie mógł oddychać i na naszych oczach zamykał oczy zanim pogotowie dojechało. Dostałam wtedy w piątek tak koszmarnych skurczy, że potem wyłam pół nocy i praktycznie wcale nie spałam...bo raz, że jedno dziecko płakało przez sen przy sikaniu (plus gorączka od gardła) to jeszcze miałam wyrzuty sumienia wobec drugiego dziecka jak mnie cała macica bolała.
Nom...to się wreszcie wygadałam.