Cześć,
Dawno się nie odzywałam, nie miałam humoru. Wszystkiego najlepszego dla Stelli
Carla - przykro mi, że nie możesz karmić. Ja wychodzę z założenia, że rzeczy, które nas spotykają po prostu muszą się wydarzyć, były nam pisane i być może tak to właśnie działa, tak miało być i nie warto dołować się, zadręczać, bo to się tylko mści na naszym zdrowiu. A jak Tomek to znosi??
Ja w piątek rozstałam się z Robertem. Przyjechał po tygodniu z pracy, był pijany, dostał ode mnie w twarz, bo mocno wrzeszczał i stwierdził, że to koniec, bo go uderzyłam. Wrócił sobie na imprezkę, miał w sobotę skuwać podłogę w łazience w naszym "nowym" domu i się nie pojawił. Wieczorem w sobotę Dawid zachorował, miał prawie 40 stopni gorączki, biegunkę, byłam przerażona, telefonu ode mnie nie odbierał to mu napisałam, że Mały jest chory, nie zareagował. W niedzielę rano napisałam ponownie, że dalej jest nieciekawie, że paracetamol nie pomaga, że ciągle płacze, nawet przez sen. Nic. Zero zainteresowania. Pojechałam do miasta, gdzie mieszkaliśmy (teraz jestem u mamy, 30 km od naszego starego mieszkania), kupiłam nowe leki (na ibuprofenie, bo tak poleciła lekarka) i zaszłam do niego (zabrać swojego kompa, bo wiedziałam, że to go najbardziej wkurzy). Było u niego kilku kolegów a opary, które unosiły się w domu mogły człowieka upić jak wódka. W poniedziałek nie poszedł do pracy, może jeszcze za pijany był. I wiecie co, na początku płakałam, cholernie żałowałam, że go uderzyłam, a potem jak nie zareagował na wieść o chorobie syna to stwierdziłam, że nie chcę go w swoim życiu. Nie takiego ojca chcę dla Dawida. Łzy mi się cisną do oczu za każdym razem jak Dawid woła "tata tata". Nie wiem teraz co z remontem domu, mi się kończy moje macierzyńskie (600 zł...) i zostaję bez niczego, więc nie stać mnie jeszcze na remonty. Podejrzewam, że on też już żadnej złotówki w ten dom, w którym mieszkać nie będzie, nie włoży. Poczekam na pieniądze od wujka (bo to jego dom formalnie), obiecał się dołożyć kilka tysięcy. Na razie mieszkamy u mojej mamy. Dzwoniłam do mamy Roberta jeszcze w sobotę, żeby do nego zadzwoniła, zapytała czy zamierza przyjść skuwać tą podłogę, to po tym jak się dowiedziała, że go spoliczkowałam, dała mi do zrozumienia, że jak dochodzi do rękoczynów jak to nazwała, to jest bardzo źle i nie zamierza mnie wspierać. Ku*wa! Odezwała się pani, która swoje dzieci napieprzała dzień dnia. To co gorsze? Spoliczkować wrzeszczącego pijaka, czy uderzyć własne dziecko? Sprawa jasna moim zdaniem. I teraz już zaczynam być spokojna, odcinam się od nich na ile to możliwe. Tak miało być i już. Jeszcze nachodzą mnie chwilami myśli, że wszystko mogło potoczyć się inaczej, że wystarczyłoby, żebym w piątek go odebrała z pracy, a nie pozwoliła na to, zeby wracał z kolegami, ale do cholery to dorosły człowiek! A poza tym jego matka powiedziała, że będzie wieczorem tam u nich i może go zabrać! I temu nie pojechałam. Teraz ani on, ani ona się do mnie nie odzywają. I trudno, nie chcę i nie zamierzam płakać dalej z tego powodu, a już szczególnie nie z powodu tej głupiej baby!!! Wybaczcie słownictwo, ale już nie potrafię inaczej mówić. Na poniedziałek mieliśmy umówionego majstra do robienia ogrzewania w łazience, ale jak nie skuta podłoga, to musiałam odwołać. I tak to u nas. Dawida urodziny 26 październia. Nic nie urządzam wielkiego. Będzie moja mama i siostry, może wujek, który do niego wpada często i tyle. Nie zaproszę ani Roberta ani tym bardziej jego matki.