Tak to jest ciezkie ale co zrobic gdy nie ma z czego zyc...jesli sie tam zaaklimatycuje - gdziekolwiek to bedzie, to moze bedzie mozna do niego dolaczyc? Sporo bylo i takich przypadkow. Przeciez jesli w Polsce nie ma nic to nie ma tez nic do stracenia...tylko zalezy w jakich warunkach przyszloby zyc za granica, od tego zapewne zalezalaby decyzja. Ale moge potewierdzic ze z jednej pensji np tu w Irlandii (i tej w Finlandii tez, oba to najdrozsze kraje Unii, pensja minimalna jest wyzsza niz np we Francji) mozna wyzywic moze nie wieloosobowa rodzine, ale jedna osobe i dzieciatko. Na pewno sa to trudne decyzje i moj maz na pewno by sie nie zgodzil, byla czas ze nie mial pracy, tylko ja mialam, jesli dalej by tak bylo to juz mowil ze wraca do swojego kraju, na Mauritius, tam czekaja na niego propozycje tylko ja nie chce sie tam przeprowadzac, za daleko i za goraco. No ale jesli trzebaby... jak siedzial w domu caly dzien to dosc szybko sie sie niecierpliwil i po prostu, jak to mezczyzna, czul sie gorzej, on musi miec poczucie ze jest potrzebny, ze zarabia i edukacja nie poszla ma marne, co jest zrozumiale...Ale jego frustracja rzutowala na nasze malzenstwo tez. Ja musialabym dojechac, mimo ze lubie moja prace...ale dla dobra rodziny czasami nie ma sie wyboru. Rozdzielenie, zwlaszcza na dluzej oznaczaloby koniec. Co innego planowane - ja jade , Ty dojedziesz. Tutaj jest to bardzo czesto spotykane - wsord Polakow, ale tez wsrod malzenstw mieszanych jak moje. Najczesciej ludzie wyjezdzaja do Kanady i po jakims czasie rodzina dolacza. W ten sposob stracilismy juz wielu znajomych ale nie dziwie im sie..Irlandia nie jest kraina mlekiem i miodem plynaca.
Dlatego mysle ze trzebaby przynajmniej sprobowac szukac za granica jesli naprawde nie ma nic w kraju, nigdy nic nie wiadomo. Ryzyko jest, trzeba przemyslec za i przeciw, ale zawsze mozna zrezygnowac i wrocic. A nuz sie uda i bedzie mozna sciagnac rodzine, chocby na jakis czas. Ale duzo zalezy tez od osobowosci, np moja siostra nigdy by nie opuscila kraju, chyba ze na wakacja, podczas gdy ja od pierwszego roku studiow wyjezdzalam co lato do pracy, potem na jakies stypendia itd, im wiecej tym lepiej, bo sie dobrze czuje 'nie bedac u siebie', aklimatyzuje sie bardzo latwo i szybko, przynajmniej tu w Europie, dalej raczej nie chcialabym jechac.
Moje cisnienie: badz tu madry. Zmierzylam rano w pracy, bylam miedzy jednym spotkaniem a drugim, dosyc sie spieszylam, serce mi bilo itd - bylo 143/84, wysokie. Przed chwila znow odpoczelam 20 min w pokoju pierwszej pomocy, zaraz potem 131/60. Ten pierwszy wskaznik podwyzszony w stosunku do mojego zwyklego cisnienia, ale drugi w miare niski... No i badz tu madry...