Dawno mnie tutaj nie było .... niestety przeżyłam tragedię, której nie życzę nawet największemu wrogowi.
Otóż 17 października w nocy trafiłam na patologię ciąży do ostrowskiego szpitala, ponieważ zaczęłam dostawać lekkie pobolewania brzucha i dość silne upławy o koloru różowym. Moja pani doktor kazała jechać do szpitala, bo te upławy są z krwią i trzeba to sprawdzić. W nocy akurat był dr Pozorski, zbadał mnie i zrobił usg i okazało się, że mam małowodzie, szybko skraca mi się szyjka i mam rozwarcie na 1,5 cm. Położył mnie na oddział i kazał leżeć, wstawać tylko do wc i pod szybki prysznic. No i następnego dnia późnym popołudniem poszłam się wykąpać, póki łazienki są wolne. Przy podmywaniu się wyczułam, że coś ze mnie wychodzi. Poszłam po pielęgniarkę i jej powiedziałam, ona wezwała lekarza dr Szczublewskiego który po zbadaniu mnie bez żadnych delikatności powiedział, że ciąży tak, jakby już nie było, bo pępowina wyszła mi na zewnątrz. Od razu chciał dać mi na wywołanie skurczy, ale ja byłam po kolacji więc trzeba było czekać do poniedziałku rana. Kazał podać mi antybiotyk i powiedział, że trzeba pilnie rozwiązać ciążę, żebym nie dostała zakażenia. Byłam przerażona, zadzwoniłam po męża, żeby do mnie przyjechał bo tyle co ode mnie odjechał. Jak przyjechał to oboje płakaliśmy a raczej ryczeliśmy że straciliśmy maleństwo. Mój mąż poszedł do dr Szczublewskiego i prosił go o badanie usg, on oczywiście się nie zgodził bo to nie ma sensu, dziecko i tak nie żyje. Miał dla nas troszkę litości i łaskawie pozwolił mojemu mężowi posiedzieć ze mną do 23, żebym mogła zasnąć. Ale jak w takiej sytuacji można spać????
W poniedziałek rano na obchodzie był dr Lubecki i powiedział, żeby zrobić usg. Sam zresztą mi je robił i okazało się, że nasze dzieciątko żyje, serduszko pięknie pije, lekko się poruszało. Sam stwierdził, że póki dziecko żyje może warto poczekać chociaż 1 dzień żeby zobaczyć jak sytuacja się rozwinie. Moja pani doktor też była tego samego zdania, więc czekaliśmy. Niestety we wtorek znowu był dr Szczublewski, który był dla mnie tak niemiły, wręcz bezczelny. Codziennie badali mi CRP i ono spadło, więc kazał zawieź mnie na usg. Razem z nim był dr Pozorski, który mnie badał i serce dziecka cały czas biło, nawet pojawiło się troszkę wód. Wytłumaczył mi na spokojnie, że w takiej sytuacji dziecko długo nie przeżyje, dziwne jest, ze wogóle cały czas żyje i trzeba wywołać skurcze, aby nie doszło do sepsy. A dr Szczublewski w obecności świadka kazał mi napisać oświadczenie, że nie godzę się mimo zagrożenia mojego życia na rozwiązanie ciąży. Po kilku chwilach przyszła pielęgniarka z napisanym przez ów lekarza oświadczeniu, co nawet ona miała ciężko się doczytać, nie mówiąc już o mnie. Powiedziałam, że muszę porozmawiać z mężem. Dr Pozorski bez problemów rozumiał to i uszanował moją decyzję, jednak dr Szczublewski z wielkimi pretensjami do mnie. Boże co to jest za człowiek. W gruncie rzeczy podpisałam to oświadczenie dla świętego spokoju. W środę rano na obchodzie był ordynator i kazał mi iść do domu, bo przecież i tak nie godzę się na leczenie. Ubłagałam o usg, bo miałam złe przeczucia. Łaskawie się zgodził. Usg robiła mi dr Gronowska ( nie miałam o niej zbyt dobrego zdania). Z 8 pacjentek wzięła mnie jako pierwszą, zbadała mnie i coś już jej się nie podobało, ale była bardzo miła i bardzo delikatna. Zrobiła usg , sprawdzała na wszelkie sposoby i niestety nie było bijącego serduszka ani tętna mojego dzidziusia. Powiedziała mi to bardzo delikatnie, więc wtedy zgodziłam się na rozwiązanie ciąży. Przed południem dostałam tabletkę na wywołanie skurczów. Przed godz. 18 urodziłam córeczkę, która już nie żyła. Leżałam na pokoju 4-osobowym. Podczas porodu błagałam o przewiezienie mnie do osobnej sali lub na porodówkę. Niestety totalna znieczulica. Mąż poszedł i mówił, ze dziecko zaraz sie urodzi bo skurcze już miałam jeden po drugim, niestety żadnej pielęgniarce nie chciało się nic z tym zrobić i urodziłam na pokoju. Te panie nie mogły juz tego znieść i same wyszły, bo one już czuły się niezręcznie. Łóżko na którym leżałam było całe we krwi, skrzepy wielkości ręki... nigdy nie zapomnę tego widoku. ok 18 dr Gronowska robiła zabiegi 3 kobietom. Oczywiście mnie wzięła jako ostatnią. Zabrali dziecko, powiedziałam przy mężu że zdecydowaliśmy się na sekcję zwłok i chcemy, aby ją przeprowadzili. Niby wszystko było ustalone, zrobili mi łyżeczkowanie a resztki poszły do badania. Myślicie, ze któraś z pielęgniarek albo lekarz przyszedł i powiedział, że urodziłam córeczkę???? Nikt, zero reakcji, totalna znieczulica. Znajoma położna pytała sie o sekcję, powiedziałam że wyraziłam zgodę i z jedną pielęgniarką zaniosła dziecko do anatomii. To ta znajoma położna powiedziała mi, ze urodziłam córeczkę, i ważyła 224 gramy. Dzisiaj byłam zapytać o wyniki sekcji zwłok, bo w piątek nic nie załatwiłam i kazano dzisiaj. W anatomii nic nie chcieli mi wydać tylko mam iść na oddział. Na oddziale była siostra, która mnie pamiętała, ale nic nie było. Zadzwoniła do anatomii, żeby zapytać czy sekcja zwłok była wogóle wykonana. Okazało się, ze nie. Oddział twierdzi, że karta sekcyjna była wypisana, czyli powinni zrobić, a w anatomii twierdzą, ze ciało przyszło bez karty więc sekcji nie zrobili.
Oczywiście do odpowiedzialności nie poczuwa się nikt, bo przecież nikt nie zawinił.
Niestety nie mam zbyt dobrej opinii o tym szpitalu, więc dziewczyny zastanówcie się czy warto. Nie mówię, że wszyscy lekarze i pielęgniarki są źli, bo naprawdę tak nie jest. Ale zdarzają się tacy, co tylko powiesić.