reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Ostrów Wielkopolski i okolice

reklama
Dawno mnie tutaj nie było .... niestety przeżyłam tragedię, której nie życzę nawet największemu wrogowi.
Otóż 17 października w nocy trafiłam na patologię ciąży do ostrowskiego szpitala, ponieważ zaczęłam dostawać lekkie pobolewania brzucha i dość silne upławy o koloru różowym. Moja pani doktor kazała jechać do szpitala, bo te upławy są z krwią i trzeba to sprawdzić. W nocy akurat był dr Pozorski, zbadał mnie i zrobił usg i okazało się, że mam małowodzie, szybko skraca mi się szyjka i mam rozwarcie na 1,5 cm. Położył mnie na oddział i kazał leżeć, wstawać tylko do wc i pod szybki prysznic. No i następnego dnia późnym popołudniem poszłam się wykąpać, póki łazienki są wolne. Przy podmywaniu się wyczułam, że coś ze mnie wychodzi. Poszłam po pielęgniarkę i jej powiedziałam, ona wezwała lekarza dr Szczublewskiego który po zbadaniu mnie bez żadnych delikatności powiedział, że ciąży tak, jakby już nie było, bo pępowina wyszła mi na zewnątrz. Od razu chciał dać mi na wywołanie skurczy, ale ja byłam po kolacji więc trzeba było czekać do poniedziałku rana. Kazał podać mi antybiotyk i powiedział, że trzeba pilnie rozwiązać ciążę, żebym nie dostała zakażenia. Byłam przerażona, zadzwoniłam po męża, żeby do mnie przyjechał bo tyle co ode mnie odjechał. Jak przyjechał to oboje płakaliśmy a raczej ryczeliśmy że straciliśmy maleństwo. Mój mąż poszedł do dr Szczublewskiego i prosił go o badanie usg, on oczywiście się nie zgodził bo to nie ma sensu, dziecko i tak nie żyje. Miał dla nas troszkę litości i łaskawie pozwolił mojemu mężowi posiedzieć ze mną do 23, żebym mogła zasnąć. Ale jak w takiej sytuacji można spać????
W poniedziałek rano na obchodzie był dr Lubecki i powiedział, żeby zrobić usg. Sam zresztą mi je robił i okazało się, że nasze dzieciątko żyje, serduszko pięknie pije, lekko się poruszało. Sam stwierdził, że póki dziecko żyje może warto poczekać chociaż 1 dzień żeby zobaczyć jak sytuacja się rozwinie. Moja pani doktor też była tego samego zdania, więc czekaliśmy. Niestety we wtorek znowu był dr Szczublewski, który był dla mnie tak niemiły, wręcz bezczelny. Codziennie badali mi CRP i ono spadło, więc kazał zawieź mnie na usg. Razem z nim był dr Pozorski, który mnie badał i serce dziecka cały czas biło, nawet pojawiło się troszkę wód. Wytłumaczył mi na spokojnie, że w takiej sytuacji dziecko długo nie przeżyje, dziwne jest, ze wogóle cały czas żyje i trzeba wywołać skurcze, aby nie doszło do sepsy. A dr Szczublewski w obecności świadka kazał mi napisać oświadczenie, że nie godzę się mimo zagrożenia mojego życia na rozwiązanie ciąży. Po kilku chwilach przyszła pielęgniarka z napisanym przez ów lekarza oświadczeniu, co nawet ona miała ciężko się doczytać, nie mówiąc już o mnie. Powiedziałam, że muszę porozmawiać z mężem. Dr Pozorski bez problemów rozumiał to i uszanował moją decyzję, jednak dr Szczublewski z wielkimi pretensjami do mnie. Boże co to jest za człowiek. W gruncie rzeczy podpisałam to oświadczenie dla świętego spokoju. W środę rano na obchodzie był ordynator i kazał mi iść do domu, bo przecież i tak nie godzę się na leczenie. Ubłagałam o usg, bo miałam złe przeczucia. Łaskawie się zgodził. Usg robiła mi dr Gronowska ( nie miałam o niej zbyt dobrego zdania). Z 8 pacjentek wzięła mnie jako pierwszą, zbadała mnie i coś już jej się nie podobało, ale była bardzo miła i bardzo delikatna. Zrobiła usg , sprawdzała na wszelkie sposoby i niestety nie było bijącego serduszka ani tętna mojego dzidziusia. Powiedziała mi to bardzo delikatnie, więc wtedy zgodziłam się na rozwiązanie ciąży. Przed południem dostałam tabletkę na wywołanie skurczów. Przed godz. 18 urodziłam córeczkę, która już nie żyła. Leżałam na pokoju 4-osobowym. Podczas porodu błagałam o przewiezienie mnie do osobnej sali lub na porodówkę. Niestety totalna znieczulica. Mąż poszedł i mówił, ze dziecko zaraz sie urodzi bo skurcze już miałam jeden po drugim, niestety żadnej pielęgniarce nie chciało się nic z tym zrobić i urodziłam na pokoju. Te panie nie mogły juz tego znieść i same wyszły, bo one już czuły się niezręcznie. Łóżko na którym leżałam było całe we krwi, skrzepy wielkości ręki... nigdy nie zapomnę tego widoku. ok 18 dr Gronowska robiła zabiegi 3 kobietom. Oczywiście mnie wzięła jako ostatnią. Zabrali dziecko, powiedziałam przy mężu że zdecydowaliśmy się na sekcję zwłok i chcemy, aby ją przeprowadzili. Niby wszystko było ustalone, zrobili mi łyżeczkowanie a resztki poszły do badania. Myślicie, ze któraś z pielęgniarek albo lekarz przyszedł i powiedział, że urodziłam córeczkę???? Nikt, zero reakcji, totalna znieczulica. Znajoma położna pytała sie o sekcję, powiedziałam że wyraziłam zgodę i z jedną pielęgniarką zaniosła dziecko do anatomii. To ta znajoma położna powiedziała mi, ze urodziłam córeczkę, i ważyła 224 gramy. Dzisiaj byłam zapytać o wyniki sekcji zwłok, bo w piątek nic nie załatwiłam i kazano dzisiaj. W anatomii nic nie chcieli mi wydać tylko mam iść na oddział. Na oddziale była siostra, która mnie pamiętała, ale nic nie było. Zadzwoniła do anatomii, żeby zapytać czy sekcja zwłok była wogóle wykonana. Okazało się, ze nie. Oddział twierdzi, że karta sekcyjna była wypisana, czyli powinni zrobić, a w anatomii twierdzą, ze ciało przyszło bez karty więc sekcji nie zrobili.
Oczywiście do odpowiedzialności nie poczuwa się nikt, bo przecież nikt nie zawinił.

Niestety nie mam zbyt dobrej opinii o tym szpitalu, więc dziewczyny zastanówcie się czy warto. Nie mówię, że wszyscy lekarze i pielęgniarki są źli, bo naprawdę tak nie jest. Ale zdarzają się tacy, co tylko powiesić.
 
Kamka wyrazy współczucia :( dla Twojego Aniołka
[*]
Jestem w szoku - jak ludzie mogą tak się zachować. Wiem, że nie masz siły teraz na nic, ale takie rzeczy powinno się nagłaśniać... Lekarze oczywiście się wybielą, ale może samo traktowanie pacjentek się zmieni, bo ja jestem w szoku, że nie przenieśli Cię na porodówkę... Trzymaj się kochana
 
Venus27 niestety nie potrafię tego zrozumieć czy kobieta rodząca dziecko martwe jest gorsza od kobiety rodzącej dziecko żywe??? Bo z tego wynika, że najwyraźniej tak. Rozmawiałam z położną z Kalisza, która mi bardzo pomogła i niestety też potwierdziła, że takie zachowanie pielęgniarek i lekarzy w Ostrowskim szpitalu było nie w porządku. W Kaliszu taka kobieta jest przewieziona i rodzi na porodówce. Starają się zamieścić ją samą, aby nie musiała być z kobietą, która rodzi zdrowe dziecko. Przy wypisie nawet nie poinformowano mnie, co mam zrobić w sytuacji, gdy dostanę pokarm. Ja w ostatniej chwili dostałam tabletki na wstrzymacie laktacji, inaczej nabawiłabym się zapalenia piersi. Niestety już mi powoli wchodziło zapalenie, ale położna z Kalisza powiedziała mi co mam zrobić i obyło się bez większych problemów.
Czy nie można było poinformować o tym fakcie kobiety, ewentualnie dać raceptę aby w razie potrzeby wykupić lek??? Jeden szpital może, a drugi już nie???
 
Kamkaz uważam, że powinni się zająć Tobą w równym stopniu,jak nie bardziej... Ja rodziłam w Ostrowie 2 razy i szału nie było, ale do przeżycia. Nie wiem jakbym pozbierała się na Twoim miejscu. Jak się czujesz? Dajesz radę ? Bardzo dotknęła mnie Twoja historia tym bardziej, że moja siostra jest w 22 tyg. Nie dość, że zaniedbali w trakcie porodu, to jeszcze nie pomogli później,gorzej nie mogłaś trafić. Dobrze, że miałaś wsparcie położnej z Kalisza.
 
Venus27 wsparcie w położnej z Kalisza miałam, bo jest to moja dalsza rodzina. Jak tylko dowiedziała się, że jestem w szpitalu poprosiła swoją znajomą położną z ostrowskiego szpitala, aby mi pomogła przez to wszystko przejść. Ona niestety nie była położną na patologii więc dochodziła tylko jak miała chwilę wolnego, ale i tak za to jej bardzo dziękuję.
Ogólnie fizycznie czuje się dość dobrze, jednak psychicznie ... tragedia. Tym bardziej, że dziś mija 3 tygodnie, jak nie ma z nami mojej małej córeczki. chodzę codziennie do niej na cmentarz, dziś byłam dwa razy... ale przestaje mi to wystarczać. Tak bardzo chciałabym ją dotknąć i przytulić. Choć nawet na sekundę. Nie potrafię sobie z tym bólem poradzić. Nie potrafię o mojej córeczce mówić ani pisać bez płaczu :(
 
Kamkaz- czytając Twoją historie mam łzy w oczach:(((jak można w taki sposób potraktować kobietę:(((nie wyobrażam sobie przez jaki ból przeszłaś...nie dość że ból fizyczny(bo przecież rodziłaś siłami natury...i oprócz Twojego męża nie było przy Tobie nikogo)to jeszcze ból psychiczny który ciąży do teraz:(Ja też rodziłam w Ostrowie i jak dla mnie nie było źle...chociaż gdyby nie położna ze szkoły rodzenia to chyba bym tam umarła z bólu i wycieńczenia.U nas w szpitalu niestety tak jest że jak chodzisz w ciąży prywatnie do Pana dr Sz bądź Pana dr Gostom...i grzecznie płacisz to na oddziale jesteś traktowana jak księżniczka....Twoja historiia nadaje się do telewizji...wiem że nie masz teraz do tego głowy ale ja na Twoim miejscu tego tak bym nie zostawiła..udusiłabym gnoi gołymi rękoma!!!!!!!!!!!!!Pamiętaj czas leczy rany....życzę Ci z całego serca dużo siły.....całuje Cię i mocno ściskam:*A to dla Twojego Aniołka
[*]
 
Niestety wiem z własnego doświadczenia, że czas nie leczy ran. Pozwala nam jedynie przyzwyczaić się do tego bólu. Niestety to jest prawda, jeśli nie chodzisz na prywatne wizyty do "lekarzy" których Musek84 wymieniła, to niestety tak jest. Gdy leżałam w szpitalu na patologii ciąży wcale nie było tak źle, pielęgniarki naprawdę miłe i bardzo pomocne. Ale podczas porodu była tragedia. Teraz wiem, że pewnie gdyby mąż może poszedł z kopertą do odpowiedniej osoby, to pewnie urodziłabym na porodówce, a nie na pokoju z innymi pacjentkami. Teraz czasu już nie cofnę, rodziłam na pokoju, było to dla mnie silne przeżycie, ale z tym sobie jakoś poradzę. Nie mogę pogodzić się z tym, że moje dziecko potraktowali jak przedmiot. Mimo mojej zgody na sekcję, nie wykonali jej. Nie wiem co było przyczyną śmierci mojej jedynej córeczki i co gorsze już się tego nie dowiem. Nie chciałabym w przyszłości przeżywać tego samego jeszcze raz, bo wiem, że kolejny raz już nie dam rady...
 
reklama
Kamkaz niesamowicie Ci współczuję, bo rozumiem co to strata dziecka - sama urodziłam córeczkę w 23 tyg. ciąży wiedząc, że nie będzie żyła - po 40 min. odeszła do aniołków;( To trudne o czym piszesz, ale mówienie/pisanie o nieszczęściu, którego się doświadczyło działa jak terapia oczyszczająca. Nie wiem czy odnajdujesz pocieszenie u kogoś z kim możesz o tej sytuacji pogadać, bo zwykle w takim momencie ludzie nie wiedzą jak zareagować i każdy tematu unika. Niesamowicie współczuję Ci nie tylko utraty dziecka, ale również nieposzanowania Twojej godności osobistej w szpitalu. Potwierdziła się tu moja opinia o ostrowskim szpitalu - jeśli z ciążą jest wszystko ok, a poród przebiega bez większych problemów, to ostrowska porodówka jest na najwyższym poziomie. Ale w momencie, gdy pojawia się trudny przypadek, wymagający ze względów zdrowotnych i psychologicznych specjalnego postępowania - pojawia się niezrozumienie, znieczulica i mam wrażenie brak kompetencji.
Muszę napisać , że w moim przypadku było inaczej. Nauczona doświadczeniem z pierwszego porodu w Ostrowie (mam 4-letnią córeczkę), w którym wystąpiły komplikacje, a ja byłam lekceważona, w wyniku czego moje dziecko urodziło się z umiarkowaną zamartwicą urodzeniową, niedotlenieniem wewnątrzmacicznym i dużym krwiakiem na głowie, za drugim razem zdecydowałam się na zmianę szpitala i pojechałam do Pleszewa.
W Pleszewie, mam wrażenie, rodzinna atmosfera. Każda pacjentka traktowana jest indywidualnie, a na jakiekolwiek komplikacje lub zagrożenia reaguje się natychmiast. Trochę się napatrzyłam na to jak funkcjonuje tamtejszy szpital, bo spędziłam w nim w poprzedniej ciąży 1,5 miesiąca. I choć nie zakończyła się ona dla mnie pomyślnie, bo moje dziecko nie żyje, to nie mam tamtejszemu personelowi nic do zarzucenia - w Pleszewie spotkałam się ze zrozumieniem, fachowością, ludzkim podejściem i wspaniałą opieką. Zacznę od początku. W 20 tygodniu ciąży poczułam wyciek płynu z krocza. Podejrzewając, że to wody płodowe, po telefonicznym kontakcie ze swoim ginekologiem, natychmiast pojechałam na oddział. Tam przy przyjęciu zostałam zbadana przez lekarza, który niestety potwierdził moje podejrzenia - wyciekający płyn to wody płodowe. Pęcherz płodowy pękł i nie można było zatrzymać wycieku. Lekarz była niesamowicie delikatny i w sposób pełen współczucia przekazał mi informacje dotyczące dalszych rokowań - tzn., że na utrzymacie ciąży prawie nie mam szans. Pomimo wskazań do rozwiązania ciąży pozwolono mi powalczyć - zdarzały się w medycynie sytuacje, gdy dziecko wytrzymywało bez wód płodowych w brzuchu mamy wiele tygodni i udawało mu się przeżyć. W przypadku powodzenia istniało jednak duże ryzyko powstania u dziecka wad wrodzonych, czego byłam świadoma. Mimo wszystko podawano mi leki przeciwskurczowe, żeby poród nie nastąpił samoistnie, kontrolowano regularnie CRP, żeby pilnować czy nie wdaje się zakażenie. Lekarze kilkukrotnie przeprowadzali ze mną rozmowy na temat ewentualnego odstawienia leków przeciwskurczowych, aby poród mógł nastąpić samoistnie. Bano się bowiem o moje zdrowie, a może i nawet życie, ale nikt nie naciskał i nie dawał do podpisywania żadnych oświadczeń, aby w razie czego móc nie poczuwać się do odpowiedzialności, jak to postępuje się w Ostrowie. Czuć było współczucie, zrozumienie i dużą delikatność. Mąż z córką przyjeżdżali codziennie, a ja walczyłam. Położne były wyrozumiałe, jedna z nich przychodziła do mnie, żeby trochę pogadać, pocieszyć i pogłaskać po ręce. Pogłaskać! Rozumiecie? Obca kobieta, a zachowywała się jakbym była bliskim członkiem jej rodziny. Dziękuję, nigdy tego nie zapomnę! Niestety po 3 tygodniach ciągłego leżenia w łóżku nastąpiło dla mnie najgorsze - przyszła akcja skurczowa, której już się nie udało zatrzymać. Kiedy jasne było, że leki przeciwskurczowe już mi nie pomogą podjęto decyzję o przewiezieniu mnie do osobnej sali, tak abym mogła swój koszmar przeżywać w towarzystwie mojego męża w intymnej atmosferze. Kiedy uznano, że akcja porodowa jest na tyle zaawansowana, że mogę urodzić - natychmiast przewieziono mnie na salę porodową. Tam zostałam jeszcze raz poinformowana o bardzo dużym prawdopodobieństwie zgonu dziecka. Byłam tego wszystkiego już od dawna świadoma, ale przez te 3 tygodnie pobytu w szpitalu miałam nadzieję, że może jednak się uda. Personel szpitala był bardzo profesjonalny, a przy tym delikatny. Poród trwał krótko, bo moja córeczka była malutka. Gdy przyszła na świat zabrano ją na moment do pokoju obok, aby ją oczyścić, po czym pielęgniarki przyszły zapytać czy chcemy z mężem ją zobaczyć. Chcieliśmy, więc pokazano nam na chwileczkę naszego Skarba. Była taka maluteńka, miała jeszcze sklejone oczka... Lekarz był przy mnie przez ten cały czas i nadzorował cały przebieg porodu. Pomimo nieszczęścia, jakie przeżywałam, czułam się bardzo bezpiecznie. Po wyłyżeczkowaniu jamy macicy przewieziono mnie z powrotem na oddzielną salę. Za jakiś czas przyszedł ordynator z pielęgniarką z oddziału noworodkowego i poinformowali mnie, że moja córeczka miała 480 g, urodziła się żywa, ale nie nie miała szans na przeżycie i po 40 min. zmarła. Zaproponowano środki uspakajające, pomoc psychologiczną, przepisano tabletki wstrzymujące laktację. Dziś odwiedzam swoją córeczkę na cmentarzu i wiem, że gdzieś tam do góry czuwa nad nami i pilnuje swoich sióstr - starszej 4-latki i młodszej, która od 7 miesięcy rozwija się w brzuchu mamy. Choć strata niepowetowana, to w takiej sytuacji personel szpitala potrafił stanąć na wysokości zadania. Nie wyobrażam sobie wyboru innego szpitala...tylko Pleszew!
 
Do góry