reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Opowieści z porodówki! [BEZ KOMANTARZY]

zaxa

Fanka BB :)
Dołączył(a)
3 Grudzień 2010
Postów
366
Teraz, jak już mamy pierwsze Maleństwo ten wątek powinien zaistnieć :-)
Przepraszam, że się rządzę i utworzyłam go sama, ale nie mogłam się powstrzymać :-)

Zatem....
Czekamy na relacje każdej MAMY po kolei :-)

e: wątek bez komentarzy! :-)
 
Ostatnia edycja:
reklama
No to przerzucam z wątku:
20.08.2011
Cześć dziewczynki
biggrin.gif

Nie było kiedy poczytać co naskrobałyście... Po godz. 9.00 wyszliśmy dzisiaj do domku. Po pierwsze- CHCE WSZYSTKIM PODZIĘKOWAĆ ZA SŁOWA TROSKI I GRATULACJE.
happy.gif
Dziękujemy całą rodzinką. Ale była akcja rewelacja, mówię Wam...byliśmy w sumie opanowani, mąż zdążył mi jeszcze kupić fajną piżamkę- spisał się na medal...cały poród ze mną przetrwał.
yes2.gif
Taką cudną niespodziankę mi zrobił. Nie większą niż Wojtuś
wink2.gif
Mniej więcej wszystko wyglądało tak:
Jak zdążyłam napisać- najpierw odeszły mi wody- nie bójcie się, tego nie da się nie zauważyć- leżymy sobie w łóżku a tu takie chrup!! po czym mój K oznajmia: Nawet ja to słyszałem
biggrin.gif
więc postanowiłam pójść do łazienki...ledwo zdążyłam...jakby z kranu woda leciała. No i wszystko stało się jasne: TO JUŻ
shocked.gif

-zadzwoniłam więc do kliniki tak jak było umówione no i pan dr (spał jak zabity) kazał zadzwonić za 2h- nie miałam żadnych skurczów...ale w te dwie godziny czekania na skurcze-pojawiły się, kolejny telefon- dr mówi: No to przyjeżdżajcie rodzić, ale powoli jechać
wink2.gif

-Po przyjeździe okazało się, że dyżur ma mój gin
biggrin.gif
(ale byłam happy) a on do mnie: Już Pani przyjechała rodzić? Mieliście poczekać jeszcze trochę. Rozwarcie na 2,5cm więc dostałam szumną koszulę do porodu, mąż wdzianko, potem kroplówkę z oksytocyną i chodziłam aż rozwarcie pojawiło się na 5cm (uuuu jak booooooolałoooo) potem znieczulenie. Po jakimś czasie poczułam ulgę, skurcze stały się mniej dokuczliwe
-Pochodziłam do rana, nie wiem kiedy ten czas tak zleciał...mąż przysypiał na fotelu a rozwarcie ładnie postępowało
yes2.gif
i gin mówi: To idziemy urodzić! Trzy, może cztery porządne parcia i synuś był na świecie. Aż byłam w szoku, że tak szybko... Gdzieś tam po drodze przyplątał się kryzys ale dałam radę. Wojtuś dostał 10pkt, dziś wyszliśmy z delikatną żółtaczką (ja tam nic nie widzę). Powiem Wam, że następne dziecko też tam będę rodzić.
yes2.gif

Najgorsze w tym wszystkim było uczucie mdłości (po znieczuleniu prawdopodobnie)- to wspominam najgorzej, aż dostałam w końcu zastrzyk wstrzymujący odruch wymiotny...

No i tak moje drogie, może trochę chaotycznie napisałam, wybaczcie. Najważniejsze to mieć pozytywne nastawienie, mówię Wam.
yes2.gif
Zdjęcia wrzucę na pewno, tylko mąż musi coś ponaprawiać żebym mogła je zrzucić z telefonu. Dobrze być już w domu.
 
Witam Dziewczynki,

Hmmm....
Od czego zacząć?
To może od początku przygodę ze szpitalem...

We wtorek 23 sierpnia, za namową mamy, poszłam zrobić badania laboratoryjne, w sumie i tak miałam je zrobić w tym, danym, tygodniu, ale we wtorek tak bardzo mi się nie chciało, a mama mówi, że lepiej, żebym miała wynik jak będę jechać na ktg, to pokażę lekarzom.
No więc poszłam na te badania. W środę, na 11.00 miałam umówione KTG w szpitalu, wyniki miały być o 10, o 10:30 poszłam po nie, czekałam pod laboratorium 20 minut :( w końcu weszłam i okazało się, że wyników moich, jako jedynych, nie ma... :( Zdenerwowałam się, bo wiadomo, że jak się umawia ze szpitalem na 11, to trzeba być o 10,50 :( Pani zadzwoniła i na szczęście wysłali faksem. Najpierw doszła morfologia, oczywiście hemoglobina niska, później te inne badania, które robiłam, Pani powiedziała, że sód za wysoki, nie wiedziałam co to znaczy, już nawet nie pytałam, a na końcu przyszedł wynik moczu i Pani mówi, że kiepski, że białko w moczu....
W środę jak wychodziłam po te wyniki miałam przeczucie, że szybko do domku nie wrócę... I miałam rację :-(
Pojechaliśmy na KTG, po badaniu pokazałam Pani dr moje wyniki badań, powiedziała, że mam śladowe ilości białka w moczu, więc nie jest źle, ucieszyło mnie to :) później spojrzała na sód i powiedziała, że to może mówić o nadciśnieniu i zatrzymaniu wody w organizmie... Na nadciśnienie brałam leki od 30 tygodnia ciąży, a spuchnięta byłam od początku... Mąż mój powiedział jak zakończył się nasz pierwszy poród (a zakończył się rzucawką, zostałam zabrana na szybkie cięcie, Adasiowi zanikało tętno... - koszmar!) i Pani dr zadecydowała, że muszę tutaj zostać.
Powiedziałam, że muszę się spakować i wrócę, Pani dr to się nie spodobało, ale poszła na to, miałam przyjechać w czwartek rano.
Miałam więc jeszcze trochę czasu dla Adasia :-)
Noc przed szpitalem całą przeryczałam, patrzyłam na tego mojego Starszaka i nie mogłam się uspokoić. Rano było trochę lepiej, wyszliśmy z domu zanim Adaś wstał.
Przyjechaliśmy do szpitala, tutaj wiadomo, czekanie, papierki, ble, ble, ble!
Na oddział trafiłam ok 11, miałam nadzieję, że będę miała czas na nadrobienie forum i kilka innych rzeczy, komputer w sumie cały czas mam w szpitalu, ale niestety... Jak zaczęli mnie zabierać na badania, tak dopiero w sobotę miałam chwilę dla siebie, taką dłuższą...
W piątek na obchodzie Ordynator - wspaniały człowiek, powiedział mi, że wyniki nie są bardzo złe, że poczekamy do początku następnego tygodnia i ciążę rozwiążemy przez cesarskie cięcie (najprawdopodobniej we wtorek). Jednak wyniki trochę się pogorszyły, miałam robione codziennie, mocz 2 razy. W poniedziałek na obchodzie dr powiedział, że jutro musimy rozwiązać ciążę, tak jak mówił wcześniej będzie operacja, około godziny 9 ;-)
No więc nadszedł ten wielki dzień :-) 30.08.2011 :-) jakoś specjalnie tego nie przeżywałam, w nocy nawet kilka minut udało się pospać ;-) rano wstałam, prysznic, szykowanie, ostatnie badania... Później poszłam na ploty z Dziewczynami z oddziału i one mi powiedziały, żebym lepiej już sie przebrała w kreację na porodówkę, bo jak zadzwoni telefon, to mam iść i już :-) i w tym momencie ten telefon zadzwonił, Dziewczyny się śmiały, że po mnie, a ja, spojrzałam na zegarek, była 7:40, więc gdzie po mnie ... ;-)
I wtedy weszła położna i mówi, że musimy iść... SZOK!! Mąż miał być w szpitalu o 8:30, ja sama, przerażona...
Nic, poszłam... Tam oczywiście papierki i takie tam :-) chwilę potrwało!
Przyszła Pani anestezjolog, zadała kilka pytań i mówi, że idziemy, aż nogi się pode mną ugięły :-( Zapytałam czy Mąż mój jest, Ona powiedziała, że nie wie i zapytała czy znam nr, to zadzwoni do Niego, kochana Pani...
Niestety mój Mąż od nieznajomych nr nie odbiera ...;/ Nie domyślił się, że to ze szpitala...
Poszłam do sali operacyjnej, zobaczyłam, to wszystko i słabo mi się zrobiło :-( Dwoje lekarzy anestezjologów było, ta Pani Iwonka i dr, Pani Iwonka jest nowa u nas w szpitalu i był jeszcze jeden lekarz. Dwie Panie dr mnie operowały.
Samą operację wspominam jako koszmar! Miałam wrażenie, że wszystko czuję, bo w sumie, to czułam, ale wydawało mi się, że boli, ale gdyby bolało bym nie wyleżała :-) Te szarpania były koszmarne, było mi źle, słabo, ciśnienie zaczęło wariować :-( Uspokoiłam się dopiero jak mi Pani Iwonka powiedziała, że już jest mój mąż, był tam, gdzie Hanię badali, cieszyłam się, że tatuś będzie z nią od pierwszych chwil i jednocześnie serce bolało, że ona będzie tam, a mnie tu dalej będą robić :-( albo może dlatego, bo dostałam kilka jakiś leków ;-)
Nie wiem po jakim czasie Hanię wyciągnięto, wtedy znów przez te szarpania było mi słabo :-( Pamiętam, że Pani dr mówi, że super dziewuszka i zaczęli się mnie pytać czy na dziewczynkę czy chłopca czekaliśmy :-) Na początku Mała nie płakała, to trwało wieczność!! Musieli ją odśluzować, zaczęła tak pięknie płakać, że słów brak by to opisać :-) Płakałam razem z nią :-)
Zabrali ją na badania, tam był już Tatuś :-) Zazdroszczę Mu trochę, że mógł Ją widzieć w takiej chwili :-)

Jak mnie zszyli, wywieźli na salę pooperacyjną, przyszedł Mąż, a zanim położna z Hanią na rączkach :-) I znów się popłakałam :-)
Na sali operacyjnej widziałam ją tylko jakieś 3 sekundy :-) a teraz już mogła być ze mną :-)
Położna przystawiła Ją do piersi, pięknie zassała, od razu :-) po chwili zasnęła i tak sobie ze mną leżała :-)
To był drugi z najpiękniejszych momentów mojego życia, kiedy to moje drugie szczęście mogłam uściskać :-)
A jutro będzie trzeci, jak moje Maleństwa będą przy mnie jednocześnie :-)

Te pierwsze godziny po cięciu minęły bardzo szybko, nawet nie wiem kiedy... Bardzo szybko odzyskałam czucie w nogach :-)
Pojechaliśmy na rooming i tutaj zaczęła się bajka :-) w jednoosobowym pokoju mogliśmy się cieszyć sobą, ja, Mąż i Hania, bolało mnie, że nie ma z nami Adasia, ale cieszyło, że możemy być razem z Tatusiem w tak pięknych chwilach :-)
Mąż całe dnie ze mną tutaj siedzi, Adaś jest z babcią...
Brzuszek go rozbolał we wtorek, w dzień, w kórym się Hania urodziła, więc wolałam, żeby nie przychodził do nas...
Chociaż serce mówiło co innego.
Mąż zadzwonił do mnie na Skype, dał chwilę babci się Hanią nacieszyć i pojechał do Adasia, a mama przyjechała do nas na chwilę :-)
Jak zobaczyłam Adasia na monitorze komputera... Siedział sobie, klocki układał, jak mnie zobaczył zerwał się i krzyczał tak pięknie MAMA... Myślałam, że mi serce pęknie :-(

Kolejną noc tu spać nie mogę, Hania śpi słodko obok w łóżeczku - pojemniku ;-)
Pięknie zasysa cycuszka, mam już pokarm, mała się najada :-) czasami zdarza się jej uśmiechać podczas snu - cudowne to jest!!

Ja czuję się dobrze, szybko zaczęłam się poruszać, wstawać, robić przy małej, szybciej niż przy Adasiu :-)
Teraz jest dobrze, tylko sama operacja... Jakbym wiedziała, że tak będzie, to był chciała narkozę chyba.
Chcieliśmy jeszcze kiedyś mieć Wojtusia, ale teraz nie wiem czy się zdecydujemy, bo przechodzić przez to raz jeszcze...
Pan dr ordynator powiedział mi, że wybieramy mniejsze zło robiąc cesarkę w ten dzień... Kto wie co by było jakbyśmy poczekali, a poród zaczął by się sam...
Skoro w obu ciążach miałam zatrucie, to pewnie i 3 ciąża zakończyłaby się zatruciem...


Opiekę w szpitalu oceniam wzorowo! Każdy miły, uśmiechnięty, bardzo pomocny!!
Wszystkim życzę tak cudownych ludzi wokół siebie :-)

Od jutra, tfuuu, od dziś zacznie się nasze nowe życie :-) we czwórkę :-)
Mam nadzieję, że nie zawiodę moich dzieci i zawsze będą mogły na mnie polegać :-) czy będzie dobrze czy źle, nasza czwórka zawsze będzie razem :-)
 
Witam

Wczoraj popołudniu wreszcie wróciliśmy do domku... długo to trwało.
29 sierpnia zgodnie z planem o 8 rano byliśmy w szpitalu. Poczekaliśmy z godzinkę i panie podpieły mnie pod KTG, mój K mówi, ze serduszko tak waliło, ze on w poczekalni słyszał :) Wszyscy się dziwili, że ja taka opuchnieta chodzę. Potem oczywiście wywiad ze mną i czekanie na anestezjologa juz w szpitalnej koszuli i z cewnikiem, dziwne uczucie. Wreszcie poszliśmy na salę, a mój K do pokoju obok, żeby mógł sobie popatrzeć. Dostałam znieczulenie zewnątrzoponowe i momentalnie nogi odmówiły posłuszeństwa. Przykryli mnie jakąś niebieską folią i po paru minutach usłyszałam i zobaczyłam Naszego Małego Skarbeczka - pani zabrała go do Taty a mnie zaczeli zszywać. Dostał 9 pkt. więc całkiem dobrze, tatuś jak go wziął na ręce to nie chciał oddać, a położne się dziwiły, że taki wogóle juz wyszkolony co i jak z maleństwem trzeba.
Przerzucili mnie z łóżka na łóżko i wywieźli do pooperacyjnej. Na szczęście K był ze mną i jak zaczęło puszczać znieczulenie, to pomagał mi się ruszać, tak jak kazali. Potem dostałam ketonal przywieźli nam maleństwo na troszkę i zabrali z powrotem na jakieś badania. Jak dowieźli na salę następną dziewczynę po cc to K pojechał pozałatwiać różne rzeczy i wrócił dopiero wieczorem. O 23 kazali mi wstać i wysłali pod prysznic, cały czas była przy mnie położna. Dziecko miałam dostać dopiero rano, więc wzięłam jeszcze jakiś środek przeciwbólowy i się przespałam.
Koło 6 Pawełek poznał się z pierwszym cycuszkiem, nie żeby się najadł, ale to uczucie było niesamowite...
Problemy zaczęły się przy obchodzie. Dowiedziałam się, ze mój synek ma niedobór tlenu we krwi i bardzo wysokie tętno, w związku z czym sporo czasu spedzał podłączony pod tlen. Dostawałam go na karmienie i odprowadzałam ze łzami w oczach... Na następny dzień tętno było juz lepsze, ale pojawiły się drżenia kończyn... Mówię Wam to jakaś psychiczna masakra była... Następnego dnia - w czwartek zrobili mu dodatkowo rentgen klatki piersiowej, usg brzuszka i usg główki. W piątek były wyniki - wszystko dobrze, na ten tlen podawali mu magnez, ja też łykałam magnez i zrobiło się lepiej więc został ze mną na sali. Drżenia pod wpływem lekarstw też zanikły, więc zmniejszyli mu dawkę o połowę, w piątek też nie było drżeń więc odstawili lek całkowicie, w sobotę też nic się nie pojawiło już więc w niedzielę wreszcie wypuścili nas do domu :) Jejku ryczałam jak bóbr jak dowiadywałam się kolejnych złych rzeczy, a potem kolejnych dobrych, zwłaszcza, ze nikt nie chciał mi powiedzieć z czym wiążą się kolejne problemy. Ból po cc oczywiscie był i jest, szew ciągnie jak cholera, ale w tym wszystkim prawie o tym nie myślałam. Teraz sobie mówię, ze miałam dwa powody do radości - najpierw cieszyłam się, ze urodziłam mojego synka, a potem, ze jest zdrowy...
Co do karmienia, to na początku miałam mało, ale jak pojawiły się pierwsze dobre wiadomości, to aż musiałam sobie odciągać :)
Teraz maleństwo śpi, nasze kotki próbują do niego zaglądać z ciekawością, ale jak zaczyna płakać, to znikają z pola widzenia, póki co są nadspodziewanie grzeczne. Mój K jak leżałam w szpitalu przemeblował jeszcze raz całe mieszkanie, tak jak ja kiedyś sugerowałam i zrobił przystawkę do łóżka - super sprawa, bardzo mi z tym wygodnie.
Bardzo dziękuję wszystkim za gratulacje i sama gratuluję zdrowych bobasków i życzę takich Skarbów wszystkim czekającym z niecierpliwością w kolejce :)
 
No to było tak. We wtorek zgłosiłam sie tak o 7. 15 na rejestracji w ambulatorium. Ok 8 20 mnie przyjął mój gin tam założył kartę i wyjaśnił co to ten test otc i po co. Że to nie wywoływanie porodu tylko ocena wydolności łożyska i że mogę po nim nawet i tydzień zostać na patologii. Ok 9 było po papierkach, usg i skierowali mnie na blok porodowy. Tam znów formalności i ok 10 podpięli mnie pod ktg. Po chyba 40 minutach zaczęli podawać oksy najpierw malutko bo tylko 4 krople na minutę ( w kroplówce) a potem zwiększyli do 6 i czekaliśmy na 3 skurcze na poziomie 100%. Jak sie pojawiły odpięli oksy i dalej sobie kwitłam pod ktg , skurcze były nie takie mocne ale bezbolesne zupełnie a nwet nie bardzo je czułam. Dopiero ok 12 odeszły mi wody - leżałam dalej pod ktg. Zawołałam położną i jak ona to zobaczyła to usłyszałam tylko zostajemy i dziś rodzimy. Byłam przygotowana na to ze do wieczora jak nic sie z tym pobujamy albo i do nocy. Wstałam z łóżka i wtedy sie polało - kosmicznie mi się śmiać chciało bo normalnie potop jak w filmach
icon_wink.gif
takie chlup i podłoga calutka zalana. a potem jeszcze sie z 15 minut sączyły wody. Pierwsze skurcze były ok, chodziłam, kołysałam sie na piłce siadałam na worku , sprawdzali co i jak a tu mimo skurczy rozwarcie ciągle 3 cm. Dostałam rozkurczowy i po nim ruszyło z kopyta. Skurcz za skurczem, zero możliwości oddechu bo jeden sie kończył drugi leciał. Po 45 minutach od podania rozkurczowego poczułam ze mały chce już sie wydostać i sie przeraziłam ,że szyjka nie gotowa, że rozwarcia brak a ja mam już parte. Zawołałam położną a ta tylko popatrzyła i mówi rodzimy. Byłam w szoku. miałam super położną która czekała na mnie, nie poganiała, podtrzymywała na duchu i dzieki temu poszlo. Jak zawołała by na chwilke przestać przeć to się wystraszyłam, że coś nie tak, ze pępowina sie okręciła albo coś gorszego. A to sie okazało że sie młody rodzi na supermena z rączką na główce. Ale mimo tej rączki nie popękałam ani mnie nie nacinali. Tylko mi mały troszkę paznokciami porysował ale niewiele. tak ze cały poród trwał ok 4,5 godziny.
było na pewno inaczej niż z Kinią. Czy lżej nie powiem, bo tam długo ale za to miałam czas odpocząć między skurczami tutaj nawet czasem oddech było ciężko złapać a w oczach mi ciemniało okrutnie. Ale mimo to myśle ze to wspaniałe uczucie móc urodzić małego terrorystę i potem patrzeć jak sie przysysa do cyca i słodko ssie.

tyle ze na razie 2 ciąze mi wystrczą i muszę sie doprowadzić po nich do stanu normalnej wyglądalności
icon_wink.gif
a za jakies 3 albo i 4 lata zobaczymy czy dokoptujemy młodym jeszcze egzemplarz unikatowy
icon_wink.gif
 
to może teraz ja,
02.09. na 9 pojechaliśmy do szpitala, na IP kocioł, czekaliśmy tam do 11, pani podłączyła mnie do ktg, stwierdziłą,że moze odeślą mnie dodomu,bo nic się nie dzieje. Mówiłąm jej, że mam umówione cc, ale jakos nie docierało. W końcu mój ginek zadzwonił i zaczęłą mnie przyjmować, papierologia. Pojechaliśmy na górę. i nagle akcja, pani dr to co pani do cc? dzwoni gdzies, słyszę to za 10 min. i dawaj badanie, cewnik, wenflon..sala, nawet nie zdążyłąm zdjać soczewek..sala brrrr..anastazjolog ten sam,co przy Idze. Dostałam znieczulenie,przyszedł mój ginek, kładą szmatę, smarują brzuch, pytają się czy czuję mrowienie itd..no tak..i nagle czuję, że zaczynają mnie nacinać, krzyknęłąm ze boli..przerwali, chwila moment, dr Rafał ścisnął mi miejsce gdzie naciął znowu krzyknęłam i decyzja o ogólnym..maska na twarz i odjazd. Obudziłam się i czułam jak P głaszcze mnie po poliku, mówi ze małą śliczna, zdrowa..że wszystko ok. ja czułam tylko ból...za chwilę morfinka i lepiej. Mała zobaczyłam na zdjęciu i potem popołudniu, patrzyłam na nią, śliczna..żałowałam ze nie mogę jej ponieść i przytulić.
W sobotę dali mi ją dopiero, ja o 7 rano się podniosłam, wykapałam. I już ją cały czas miałam. W niedzielę usłyszałam, ze możemy wyjść, bo z Adą wszystko ok. Mnie bolałą głowa- i boli do dzisiaj, ale chciałam do domku. Wyszliśmy po 2 dobach...super...

Ja dalej leżę, głowa boli przy wstawaniu, jednak dwa znieczulenia naraz to chyba za dużo..Ada dobrze i to najważniejsze..ja dojdę do siebie, ale jest gorzej niż po pierwszej cc...
Ada dostała 8 pkt w 1 min a w 5 9pkt także ok, miałą 1 pkt na oddechu i 1 na napięciu mięśni i te mięśnie zostały też w 5min. oddech już był ok.

Sorry za błedy, piszę leżąc
 
Pewnie nie napiszę tu nic szczególnego ale także podzielę się moimi odczuciami...

Lekarz prowadzący prosił abym zgłosiła się do szpitala w poniedziałek 29.08.2011 na patologie ciąży celem wykonania badań i zmniejszenia obrzęków. Tak więc do 31.08.2011 poleżałam sobie na Patologii Ciąży.
01.09.2011 zaplanowano cięcie i tak też się stało. Sprowadzono mnie wraz z moimi tobołkami na trakt porodowy o 6:30 i podłączono kroplówkę...jakież było moje zdziwienie że to nie kroplówka rozkurczowa tylko naskurczową.... Jezuuu...Chcieli wywołać skurcze i rozwarcie (3-4 cm) aby lepeij przygotować podobno dziecko do przyjścia na świat. Podłączono mnie do zapisu KTG i do oxytocyny... Tego właśnie chciałam uniknąć. Gdybym doszła do 3-4 cm to olała bym już CC. Wolała bym rodzić SN... Z opresji wybawił mnie mój synuś... Chyba czuła że mama zaczyna się źle czuć i odczuwa już delikatne skurcze dołem brzucha i z krzyża... Zaczęło spadać Jego tętno... Tak więc personel nie miał wyboru i odłączył mnie od kroplóweczki z czego byłam baaaaardzoooo zadowolona. Przygotowano mnie do CC...tzn. zebrano wywiad anestezjologiczny, zadano kilka podstawowych pytań i zacewnikowano. Kiedy przewieźli mnie na blok operacyjny podłączono elektrody a pani anestezjolog znieczuliła od pasa w dół. Cięcie się zaczęło. Wykonywał je mój lekarz prowadzący. Czułam tylko szarpanie ale nie ból... No może w klatce piersiowej - jak by mi ktoś wbijał nóż... okazało się że spada mi ciśnienie - podano więc trzy dawki jakiegoś leku i przeszło... Miałam jednak wrażenie że wszystkie czynności są robione nie na dole brzuszka ale w okolicach żołądka...dziwne uczucie ;)
Po jakiś 10 min pan doktor powiedział "Dzień dobry" i moim oczom ukazał się mój synuś... Jejku co za widok - ta mała kruszyna była przeze mnie oczekiwana przez 9 miesięcy... Popłakałam się a przesympatyczna pani anestezjolog wycierała mi łzy hihihi
Za drzwiami czekał mąż i wiedziałam, że będzie przy badaniu dzidzi w kąciku noworodka...byłam spokojniejsza ;)
Lekarz mnie zszył i zdjęto mi parawanik z przed oczu... W pewnym momencie spojrzałam w dół -podkładano mi wkładki. Myślałam że moje nogi są złączone razem(tak czułam) a widziałam je rozchylone na boki... Zupełnie obce i nie moje...Hehe Śmieszne...
Po kilku minutach przewieziono mnie na oddział położniczy a tam powoli dochodziłam do siebie... Zaczęło wracać czucie w nogach i ból... Najgorsze było jednak uruchomienie po 12 godz... Takiego bólu chyba nie czułam nigdy... Rana rwała nawet przy nabieraniu powietrza. Ledwo doszłam do łazienki. Ochlapałam się - bo nie można tego było nazwać wzięciem kąpieli i... zrobiło mi się słabo. Wróciłam do pokoju na wózku ;) Okazało się, że moja morfologia pozostawiała wiele do życzenia i miałam już wtedy niezłą anemię...
Cała reszta a więc opieka położnych z oddziału noworodkowego i położniczego była super ;)
 
U mnie z porodu nie ma zbytnio co opsiywac. Myslam ze tak jak wiekszosc moich kolezanek ktore rodziły tak jak ja juz gruuuuuuuuubo po trzydziestce czeka cesarka, łudziłam sie tak przez cały czas. Termin mialam na 9 wrzesnia ale lekarz powiedzial ze do szpitala mam sie zglosic 12 wrzesnia i na ten dzien mam skierownie. Jednak w nocy 24 sierpnia - ok 2iej obudziły mnie jakies skurcze, ale to nie pierwszy raz wiec poszlam dalej spac myslac ze to takie jak zwykle. O 3ciej w nocy skurcze jednak trawly ale wydawały mi sie nieregularne bo za czesto cos. O 4tej obudziłam meza i powiedzialam zeby policzyl ze mna co ile sa skurcze bo cos mi sie wydaje ze są jakos nieregularne ale dosc czeste. Niestety on tez stwierdzil ze są co 5 a nawet co 4 minuty. Ja oczywiscie nie do konca spakowana bo przeciez mialam jeszcze czas. Ale coz szybko wzielismy co najwaznijsze i musielismy uciekac bo chcialam rodzic w innym miescie niz moje rodzinne miasto ze wzgledu na lepsza opieke dla dziecka. Dobrze ze to byla noc! Zdazylismy. Dane w szpitalu podawalam juz tylko w odstepach miedzy skurczami bo nie dało sie inaczej. Winde zatrzymali bo juz tak bolało ze nie moglam wyjsc wiec czekali na przerwe miedzy skurczami a nie chcialam siadac na wozek, wolalam chodzic. A potem to juz wszystko poszlo szybko. Owszem boli, ale w moim przypadku to bole krzyzowe mnie załatwiły. Slyszalam ze porod to maraton wiec probowalam sobie rozłożyć siły :) ale wszystko zakonczyło sie o 7.55 więc to raczej nie byl maraton :) Po porodzie odrazu poszłam sie wykąpać i zapytać sie czy dali mi jakies znieczulenie bo nic mnie nie bolało. Chyba adrenalina mnie trzymała i trzyma do tej pory :) Najawzniejsze jest malenstwo. Jak polozyli mi dzieciątko na te dwie godziny do "kangurowania" to wszystko inne nie było już ważne. Niestety w czasie porodu skupialm sie na bólu i na tym zeby juz to miec za sobą, a nie za bardzo słyszałam co sie działo dokoła mnie. Po prostu wyłaczyłam sie totalnie. Skupilam sie na oddychaniu. Na szczescie mąż był przy mnie i mi potem opowiedział nasz poród :) Mysle ze u mnie tak szybko to poszło, bo pewnie pierwsze skurcze przespałam, poza tym to było totalne zaskoczenie i nie było czasu na analizowanie co mnie czeka. I to racja, jak tylko przytuli sie swoje maleśntwo, o wszystkim sie zpaomina, nawet o tych cholernych bólach krzyzowych. Zastanwialam sie przed porodem nad tym urządzeniem tens, ktory podobno pomaga na krzyżowe, ale powiem Wam ze nie dałabym rady sobie włączac to urzadzenie, za bardzo skupiona byłam na bólu i panowaniu nad nim oraz na oddychaniu. Dziewczyny bedzie dobrze! Skoro ja najwieksza panikara i wrazliwiec na ból to przezyłam, to już każdy przez to przejdzie :) I bez dwóch zdań moge powiedziec, ze na pewno ten poród nie odstraszył mnie przed kolejnymi. Warto!!!
 
a wiec teraz moze ja bo obie corcie spia i mam chwilke

zaczelo sie 6 wrzesnia okolo 15.00 lekkie praktycznie bezbolesne skurcze co 10 min potem co 8 min i tak do godz. 20 super rewelacja bo nie bolalo. od 20 zaczelo juz pobolewac coraz mocniej i coraz czesciej bo co 4, 5min. Cierpliwie uspalam coreczke tlumaczac jej ze rano mamusi moze juz nie byc bo pojedzie urodzic siostrzyczke.
po dluzszej chwili corcia zasnela, zaczynalam sie powoli przygotowywac dopakowalam torbe i czekalam cierpliwie az maz wroci z pracy. o 22.00 zrobilam kolacje dla mojego męża ja juz nie jadlam bo wiedzialam ze czeka mnie i tak lewatywa wiec poco sie wiecej opychać. położyliśmy sie spac.
mijały godziny a ja zastanawiałam sie czy jechać czy nie. o 2.00 postanowiłam zbudzić męża (choc bylo ciężko) i wyruszyliśmy.
skurcze byly bolesne ale bardzo znośne.
w 10 min dojechaliśmy do szpitala wchodzimy do windy jedziemy na 4 pietro.
dzwonimy dzwonkiem otwiera polozna wchodzimy podpinanie ktg i co i nic skurcze minimalne pytam czy moge do domu pada odpowiedz NIE pani juz po terminie. wiec zostajemy.
Ja zalamana podali mi ampiciline na paciorkowca i czekalam. nagle kolo 4 cos sie dzieje boli mocniej ucieszylam sie ale co z tego jak skurcze nie regularne. do 6 rano byl placz. przyszla nowa zmiana cudowna polozna ktora pocieszyla wsparla i powiedzala ze bedziemy dzialac. o 7.00 dostalam kroplowke z oxytocyny podpieli znow pod ktg i coraz lepiej skurcze bolesne ale ja szczesliwa ze sa
o 8.00 kolejna dobra wiadomosc moja doktor prowadzaca na dyżurze.
Dostalam wszystko co moglam i o 9.45 kładłam sie na łózko porodowym z uśmiechem od ucha do ucha. dwa parcia przekłuwanie wód
potem cala ekipa tj. moj maz 2 praktykantki stazystaka moja lekarka 2 polozne i salowa wszyscz patrza i podziwiaja. 4 parcia i pieknie wszystko szlo iiiiiiiii potem trzask z mojej winy peklam za mocno poparlam przy wychodzeniu glowki (a mowili nie przyj tylko wypychaj ) Pozniej jedno parcie i Alicja już na świecie.

Wiec do momentu pekniecia bylo ok. potem horror szycia czulam jak by ktos mni chcial zywcem pokaleczyc lechtaczke. bolalo jak jasna ch....ra. ale teraz to rewelacja nic mnie nie boli moge siedziec bo peklam w srodku a nie na skore wiec doszlam do siebie w 2 godz.

gdyby nie pękniecie to byłby najpiękniejszy poród w moim życiu. życzę tak każdemu ale bez ciec i pęknięć.
 
reklama
To może opowiem od początku...
W czwartek (08.09) byłam na KTG, gdyż pojawiły sie niteczki krwi. Tam lekarka powiedziała, że szyjka skrócona na 1 cm. i rozwarcie na 1 cm. i ze w piatek rano mam przyjsc na czczo na cesarke.
Straaaasznie sie ucieszyłam, bo wiecie jak to jest z końcówka ciąży...szczególnie, ze od 2 tyg. mialam skurcze przepowiadające..
Przyjęli mnie na oddział, posadzili na przedporodowej i kazali czekać. A. chodził kilka razy dowiadywac sie co i jak, ale była informacje, że to będzie "dzisiaj" i mam czekać na czco, bez picia.
O 16 przychodzi pielęgniarka i mówi, że już moge jeść. Strasznie sie wkurzyliśmy i zaczeliśmy biegać, żeby się dowiedzieć o co chodzi. Dowiedzieliśmy się, że jest problem z ustaleniem wieku ciąży - nie miałam liczone wg. miesiączki, tylko wg. USG, a na kazdym wychodzi co innego.
Na dwóch wyszło, że termin jest na 19 września, a raz że na 27 i skoro jednak jest na 27 września, to jest za wcześnie. Powiedzieli tez, zebym sobie zjadla, a im to nie przeszkadza w cesarce. O 18 w końcu zjadłam coś i czekaliśmy na decyzje. W między czasie miałam robione KTG i 40 min. USG (sprawdzane przepływy). Chcielismy sie wypisać na wlasne rządanie, ale lekarz powiedział, żeby zaczekać do 19, bo wtedy zapadnie decyzja.
Po 20 przyszedl lekarz i powiedział, ze nadal nic nie wiedza, że dziecko jest duże, ale nie wiadomo, czy to nie przez cukrzyce ciążową. Najlepiej byłoby, gdyby nas przewieźli do innego szpitala z odpowiednimi imkubatorami, ale nie mogą się zdecydować. Potem powiedział, że moge mieć cesarke, ale skoro jadłam, to musze odczekać 6 godz. W sumie nic nowego nie powiedział i kazał jeszcze raz podłączyć do KTG i zaczekać, bo on teraz jakieś operacje bedzie miał. Ja już byłam tak zdenerwowana i załamana, że łzy mi same leciały. Miałam ochote wyjść i nikomu nic nie powiedzieć.
O 23 w końcu się pojawił i powiedział, że o 9 rano bede miala cesarke. Odetchneliśmy...szczególnie mąż który te wszystkie godz. spędził na niewygodnym drewnianym taborecie.
Od samego rana byliśmy gotowi...minęła 8, minęła 9...okazalo się, ze obchód jest. Jeden z lekarzy dopadł mojego męża i powiedział mu, że jednak oni nie mają warunków i bede przewieziona do innego szpitala. No i znowu nerwy...Za 5 min. przyeszedł obchód z ordynatorem i pytają jak samopoczucie, a ja na to, że kiepskie, bo chyba wychodze do domu. On na to, ze wcale nie, ze on o tym decyduje i ze jeszcze raz zrobi mi USG. Po 10 min. na USG powiedział, że dobra - bedzie cesarka.
Wszystko już od tego mementu potoczylo się szybko - o 11 urodził się Michałek. Niestety nie widziałam go później przez dobe, bo ja nie mogłam wstawać, a Michałek poszedł do inkubatora.
Jak leżałam opieka była nawet niezła - zagladali do mnie często. Z bólami było trochę ciężko - najbardziej bolała obkurczająca się macica w nocy. Drugą noc spałam tylko 3 godz. bo drzwi były otwarte i słychać było porodówke, płacz dzieciaczków z sali i całe nocne życie szpitala.
Od wczoraj wykupiliśmy sobie lepszy pokój i dopiero wtedy odetchnęłam - spokój, mąż zostal na noc i mniej mnie juz bolało.
Michałek najchetniej cały czas by siedział na cycu, że nawet pokarm nie zdąrzy sie wyprodukować :) Jak to pisałam, już 2 razy musiałam przerywać.
Najważniejsze, że już jest po wszystkim - wyniki moje i maluszka dobre. Z małym na obserwacji nic się nie działo. Ja w końcu po trzech dniach i trzech nocach na czczo (też bez picia) dostałam wode i sucharki, więc jestem przeszczęśliwa :)
Pozdrawiamy wrześniowe mamusie!!
 
Do góry