Witam Dziewczynki,
Hmmm....
Od czego zacząć?
To może od początku przygodę ze szpitalem...
We wtorek 23 sierpnia, za namową mamy, poszłam zrobić badania laboratoryjne, w sumie i tak miałam je zrobić w tym, danym, tygodniu, ale we wtorek tak bardzo mi się nie chciało, a mama mówi, że lepiej, żebym miała wynik jak będę jechać na ktg, to pokażę lekarzom.
No więc poszłam na te badania. W środę, na 11.00 miałam umówione KTG w szpitalu, wyniki miały być o 10, o 10:30 poszłam po nie, czekałam pod laboratorium 20 minut
w końcu weszłam i okazało się, że wyników moich, jako jedynych, nie ma...
Zdenerwowałam się, bo wiadomo, że jak się umawia ze szpitalem na 11, to trzeba być o 10,50
Pani zadzwoniła i na szczęście wysłali faksem. Najpierw doszła morfologia, oczywiście hemoglobina niska, później te inne badania, które robiłam, Pani powiedziała, że sód za wysoki, nie wiedziałam co to znaczy, już nawet nie pytałam, a na końcu przyszedł wynik moczu i Pani mówi, że kiepski, że białko w moczu....
W środę jak wychodziłam po te wyniki miałam przeczucie, że szybko do domku nie wrócę... I miałam rację :-(
Pojechaliśmy na KTG, po badaniu pokazałam Pani dr moje wyniki badań, powiedziała, że mam śladowe ilości białka w moczu, więc nie jest źle, ucieszyło mnie to
później spojrzała na sód i powiedziała, że to może mówić o nadciśnieniu i zatrzymaniu wody w organizmie... Na nadciśnienie brałam leki od 30 tygodnia ciąży, a spuchnięta byłam od początku... Mąż mój powiedział jak zakończył się nasz pierwszy poród (a zakończył się rzucawką, zostałam zabrana na szybkie cięcie, Adasiowi zanikało tętno... - koszmar!) i Pani dr zadecydowała, że muszę tutaj zostać.
Powiedziałam, że muszę się spakować i wrócę, Pani dr to się nie spodobało, ale poszła na to, miałam przyjechać w czwartek rano.
Miałam więc jeszcze trochę czasu dla Adasia :-)
Noc przed szpitalem całą przeryczałam, patrzyłam na tego mojego Starszaka i nie mogłam się uspokoić. Rano było trochę lepiej, wyszliśmy z domu zanim Adaś wstał.
Przyjechaliśmy do szpitala, tutaj wiadomo, czekanie, papierki, ble, ble, ble!
Na oddział trafiłam ok 11, miałam nadzieję, że będę miała czas na nadrobienie forum i kilka innych rzeczy, komputer w sumie cały czas mam w szpitalu, ale niestety... Jak zaczęli mnie zabierać na badania, tak dopiero w sobotę miałam chwilę dla siebie, taką dłuższą...
W piątek na obchodzie Ordynator - wspaniały człowiek, powiedział mi, że wyniki nie są bardzo złe, że poczekamy do początku następnego tygodnia i ciążę rozwiążemy przez cesarskie cięcie (najprawdopodobniej we wtorek). Jednak wyniki trochę się pogorszyły, miałam robione codziennie, mocz 2 razy. W poniedziałek na obchodzie dr powiedział, że jutro musimy rozwiązać ciążę, tak jak mówił wcześniej będzie operacja, około godziny 9 ;-)
No więc nadszedł ten wielki dzień :-) 30.08.2011 :-) jakoś specjalnie tego nie przeżywałam, w nocy nawet kilka minut udało się pospać ;-) rano wstałam, prysznic, szykowanie, ostatnie badania... Później poszłam na ploty z Dziewczynami z oddziału i one mi powiedziały, żebym lepiej już sie przebrała w kreację na porodówkę, bo jak zadzwoni telefon, to mam iść i już :-) i w tym momencie ten telefon zadzwonił, Dziewczyny się śmiały, że po mnie, a ja, spojrzałam na zegarek, była 7:40, więc gdzie po mnie ... ;-)
I wtedy weszła położna i mówi, że musimy iść... SZOK!! Mąż miał być w szpitalu o 8:30, ja sama, przerażona...
Nic, poszłam... Tam oczywiście papierki i takie tam :-) chwilę potrwało!
Przyszła Pani anestezjolog, zadała kilka pytań i mówi, że idziemy, aż nogi się pode mną ugięły :-( Zapytałam czy Mąż mój jest, Ona powiedziała, że nie wie i zapytała czy znam nr, to zadzwoni do Niego, kochana Pani...
Niestety mój Mąż od nieznajomych nr nie odbiera ...;/ Nie domyślił się, że to ze szpitala...
Poszłam do sali operacyjnej, zobaczyłam, to wszystko i słabo mi się zrobiło :-( Dwoje lekarzy anestezjologów było, ta Pani Iwonka i dr, Pani Iwonka jest nowa u nas w szpitalu i był jeszcze jeden lekarz. Dwie Panie dr mnie operowały.
Samą operację wspominam jako koszmar! Miałam wrażenie, że wszystko czuję, bo w sumie, to czułam, ale wydawało mi się, że boli, ale gdyby bolało bym nie wyleżała :-) Te szarpania były koszmarne, było mi źle, słabo, ciśnienie zaczęło wariować :-( Uspokoiłam się dopiero jak mi Pani Iwonka powiedziała, że już jest mój mąż, był tam, gdzie Hanię badali, cieszyłam się, że tatuś będzie z nią od pierwszych chwil i jednocześnie serce bolało, że ona będzie tam, a mnie tu dalej będą robić :-( albo może dlatego, bo dostałam kilka jakiś leków ;-)
Nie wiem po jakim czasie Hanię wyciągnięto, wtedy znów przez te szarpania było mi słabo :-( Pamiętam, że Pani dr mówi, że super dziewuszka i zaczęli się mnie pytać czy na dziewczynkę czy chłopca czekaliśmy :-) Na początku Mała nie płakała, to trwało wieczność!! Musieli ją odśluzować, zaczęła tak pięknie płakać, że słów brak by to opisać :-) Płakałam razem z nią :-)
Zabrali ją na badania, tam był już Tatuś :-) Zazdroszczę Mu trochę, że mógł Ją widzieć w takiej chwili :-)
Jak mnie zszyli, wywieźli na salę pooperacyjną, przyszedł Mąż, a zanim położna z Hanią na rączkach :-) I znów się popłakałam :-)
Na sali operacyjnej widziałam ją tylko jakieś 3 sekundy :-) a teraz już mogła być ze mną :-)
Położna przystawiła Ją do piersi, pięknie zassała, od razu :-) po chwili zasnęła i tak sobie ze mną leżała :-)
To był drugi z najpiękniejszych momentów mojego życia, kiedy to moje drugie szczęście mogłam uściskać :-)
A jutro będzie trzeci, jak moje Maleństwa będą przy mnie jednocześnie :-)
Te pierwsze godziny po cięciu minęły bardzo szybko, nawet nie wiem kiedy... Bardzo szybko odzyskałam czucie w nogach :-)
Pojechaliśmy na rooming i tutaj zaczęła się bajka :-) w jednoosobowym pokoju mogliśmy się cieszyć sobą, ja, Mąż i Hania, bolało mnie, że nie ma z nami Adasia, ale cieszyło, że możemy być razem z Tatusiem w tak pięknych chwilach :-)
Mąż całe dnie ze mną tutaj siedzi, Adaś jest z babcią...
Brzuszek go rozbolał we wtorek, w dzień, w kórym się Hania urodziła, więc wolałam, żeby nie przychodził do nas...
Chociaż serce mówiło co innego.
Mąż zadzwonił do mnie na Skype, dał chwilę babci się Hanią nacieszyć i pojechał do Adasia, a mama przyjechała do nas na chwilę :-)
Jak zobaczyłam Adasia na monitorze komputera... Siedział sobie, klocki układał, jak mnie zobaczył zerwał się i krzyczał tak pięknie MAMA... Myślałam, że mi serce pęknie :-(
Kolejną noc tu spać nie mogę, Hania śpi słodko obok w łóżeczku - pojemniku ;-)
Pięknie zasysa cycuszka, mam już pokarm, mała się najada :-) czasami zdarza się jej uśmiechać podczas snu - cudowne to jest!!
Ja czuję się dobrze, szybko zaczęłam się poruszać, wstawać, robić przy małej, szybciej niż przy Adasiu :-)
Teraz jest dobrze, tylko sama operacja... Jakbym wiedziała, że tak będzie, to był chciała narkozę chyba.
Chcieliśmy jeszcze kiedyś mieć Wojtusia, ale teraz nie wiem czy się zdecydujemy, bo przechodzić przez to raz jeszcze...
Pan dr ordynator powiedział mi, że wybieramy mniejsze zło robiąc cesarkę w ten dzień... Kto wie co by było jakbyśmy poczekali, a poród zaczął by się sam...
Skoro w obu ciążach miałam zatrucie, to pewnie i 3 ciąża zakończyłaby się zatruciem...
Opiekę w szpitalu oceniam wzorowo! Każdy miły, uśmiechnięty, bardzo pomocny!!
Wszystkim życzę tak cudownych ludzi wokół siebie :-)
Od jutra, tfuuu, od dziś zacznie się nasze nowe życie :-) we czwórkę :-)
Mam nadzieję, że nie zawiodę moich dzieci i zawsze będą mogły na mnie polegać :-) czy będzie dobrze czy źle, nasza czwórka zawsze będzie razem :-)