reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Kochani, niech te Święta będą chwilą wytchnienia i zanurzenia się w tym, co naprawdę ważne. Zatrzymajcie się na moment, poczujcie zapach choinki, smak ulubionych potraw i ciepło płynące od bliskich. 🌟 Życzę Wam Świąt pełnych obecności – bez pośpiechu, bez oczekiwań, za to z wdzięcznością za te małe, piękne chwile. Niech Wasze serca napełni spokój, a Nowy Rok przyniesie harmonię, radość i mnóstwo okazji do bycia tu i teraz. ❤️ Wesołych, spokojnych Świąt!
reklama

Opowieści z porodówek

Cóż cięzko mi o tym pisać a najchętniej wymazałabym z pamięci wszystko co wydarzyło się nim na świat przyszła moja córeczka,nie będe się rozpisywać bóle męczyły mnie całą noc krzyżowe ale dość spokojne do tego strach bo nastraszono mnie kolosalna wagą małej o 10 rano pojechałam na IP gdzie mnie juz zostawili i czekano na rozkręcenie akcji nie dostalam zadnych przyspieszaczy a to co poźniej przezylam bylo dla mnie czymś strasznym bóle były niesamowite cały czas krzyżowe nie mogłam mówić,oddychać,dostałam drgawek z bólu na samo wspomnienie łzy mi ciekną po policzkach to był koszmar,skonczyło się CC.Nagrodą jest moja słodka córeńka.A ja na poród SN nie zdecyduje się już nigdy o ile wogóle się zdecyduje jeszcze kiedykolwiek na dziecko co jest bardzo wątpliwe
 
reklama
czas na moja opowiesc, wiem ze niewiele zostalo nierozpakowanych pazdziernikówek, ale moze podczytuja nas inne dziewczyny wiec tak im na pocieszenie:
w piatek rano obudzilam sie kolo 9 i poczulam, ze odeszly mi wody. zadzwonilam do poloznej, powiedziala, zebym przyszla do niej zanim pojade do szpitala to sprawdzi co i jak. poszlam wiec pod prysznic, ogolilam sie itp i pojechalismy. polozna mnie zbadala i stwierdzila, ze to tylko czesc wod, rozwarcie na 1 cm, wiec mam jeszcze minimum 20 godzin na rozwój akcji. pojechalismy wiec na zakupy. w sklepie odeszla mi reszta wód (a wszedzie pisza, ze takie rzeczy zdazają się tylko w filmach), wrocilismy do domu, zjedlismy sniadanie i moj maz zaczął się zastanawiac czy powinien isc do pracy. koło 11 zaczęłam miec pierwsze skurcze, nie jakies szczególnie bolesne. z ciekawosci zaczełam je mierzyc i okazalo sie, ze sa tak co 3-4 minuty. ale poniewaz nie bolało tak bardzo to uznałam, ze to falstart. do 12 było zupelnie lajtowo, znaczy skurcze regularne, ale srednio bolesne. potem jednak zaczęło bolec i to mocno. zadzwoniłam więc do szpitala kazali przyjechac. zanim zapakowalismy się do samochodu zdążyłam jeszcze zwrócic sniadanie i nie tylko. wtedy juz bolalo choc caly czas wydawalo mi sie, ze to jeszcze nie to, ale skurcze mialam co 1-2 minuty. wiec moj maż na sygnale niemal i łamiac wszelkie przepisy wypruł do szpitala. dojechalismy, miedzy jednym a drugim skurczem udalo mi sie dojsc na oddzial. juz w windzie poczulam, ze bardzo chce przec. weszlismy na oddzial polozniczy i od razu przydzielili mi polozna i pokój. dostalam gaz i to bylo zbawienie, nie pomagalo moze bardzo zwalczyc bólu ale moglam cos mocno zlapac zebami. polozna mnie zbadala i stwierdzila pelne rozwarcie. powiedzila, zebym suchala mojego ciala i jezeli bede chciala przec to mam przec. moj maz usilowal cos do mnie mowic, ale kazalam mu sie zamknac, polozna - cudowna kobieta - dosc szybko zalapala, ze w przerwach miedzy skurczami ma panowac cisza i nikt ma mnie nie dotykac. bole parte byly dosc bolesne, ale dzieki gazowi mialam wrazenie, ze w ich trakcie nieco odlatuje i bylam bardzo zdumiona, ze moje cialo samo wie co robic. polozna byla praktycznie zbedna jedynie sluchala tetna dziecka. po poltorej godzinie od wejscia na porodówke urodzil sie Tomaszek. polozna dala mi zastrzyk z oksytocyny na szybsze urodzenie lozyska i minute pózniej bylo juz po wszystkim. obylo sie bez naciecia krocza, bez pekniecia i ogolnie spodziewalam sie czegos o wiele wiele gorszego. moje pierwsze slowa po porodzie byly - pelne zdziwienie - "to juz koniec?", a drugie "czy to moje dziecko?". jakos nie docieralo do mnie, ze to juz po wszystkim i wlasnie zostalam matka. Tomaszek wyl jak opetany i polozna pomogla mi go przystawic do piersi. on sobie ssal a ona sprawdzila mi krocze i cos tam jeszcze robila, ale bylo mi to zupelnie obojetna. potem ciachnela mu pepowine i zostawila nas samych. i tak sobie siedzielismy w trojke wszyscy chyba zdziwieni tym jak to wygladalo. polozna zagladala do nas co jakis czas, ale nie przeszkadzala. po dwoch godzinach poszlam sama pod prysznic i chcialam wyjsc do domu, ale poniewaz porod byl taki krotki nie zdazyli podac na czas antybiotyku na paciorkowca, wiec nasz synek musial byc monitorowany przez 24 godziny. na szczescie nic mu nie bylo i nastepnego dnia wyszlismy do domu.
 
U mnie zaczęło się w sobotę wieczorem. Od samego początku skurcze krzyżowe, wtedy wydawało mi się że są silne, bo nie wiedziałam jeszcze co mnie później czeka :p Po 23 stwierdziłam, że czas jechać na porodówkę. Tam okazało się, że rozwarcie na 1,5cm i skurcze nagle ustały więc się pospieszyłam. Przyjęli mnie na oddział, gdzie nie przespałam większość nocy bo skurcze co chwile budziły. O 9.00 nieco się nasiliło więc przenieśli mnie na salę do porodów rodzinnych, którą okupowałam potem cały dzień. To był prawdziwie rodzinny poród. Tyle osób się tam u mnie przewinęło. Przychodziła moja mama, teściowa, koleżanka, no i chłopak który był cały czas. Postępu w porodzie praktycznie nie było. Skurcze męczyły cały dzień a rozwarcie się nie chciało zrobić. Błagałam o cesarkę bo już nie miałam siły. Masowałam sutki, skakałam na piłce, polewałam się wodą, cuda robiłam, w kółko chodziłam po sali bo nie mogłam usiedzieć z bólu. W końcu dopiero o 21:00 lekarz się zlitował i wreszcie pozwolił podać kroplówkę na przyspieszenie. Wreszcie! Bo wtedy już poszło szybko. Ale z drugiej strony skurcze były już nie do zniesienia. Dosłownie wyłam. Wiktorowi pogryzłam rękę i prawie złamałam. Co chwilę się pytałam ile jeszcze tych cholernych skurczy bo chcę już wreszcie przeć :D O 23:15 się udało... 4 pchnięcia i urodził się Adaś. Położna pytała się wcześniej czy może mnie naciąć, z tego bólu powiedziałam że niech tnie bo chce go już wreszcie urodzić. Teraz trochę żałuję bo może bym nie popękała... Szycia w ogóle nie czułam bo ze znieczuleniem.
Ale do tej pory mam żal, że tyle czekali z podaniem tej kroplówki skoro widzieli, że akcja się w ogóle nie rozkręca.

A i jeszcze jedno. Bóle parte były dla mnie praktycznie bezbolesne! W porównaniu do wcześniejszych potwornych skurczy krzyżowych to parte były niczym odpoczynek.
 
Ja poród wspominam bardzo dobrze. 26.10 miałam cesarke z tego względu ze 2 lata temu tez miałam ciecioe zesarskie. Jedyną wadą ciecia u mnie był mocny ból głowy przez 4 dni, ale cóz to są skutki tego znieczulenia zo.
 
Witam się na forum!!!

Dzięki za gratki i kciukasy.

Póki Jaga śpi opiszę szybko jak było: skurczy-jak na okres i tylko na dole brzucha dostałam o 2 rano 1.11 no i były wciąż co 10 min i nie skracały się, koło 13 zadzwoniłam na izbę przyjęć i powiedzieli, żeby czekać na te 5 min,,,ale coś mnie tknęło i pojechaliśmy, po podłączeniu na porodówce do ktg najpierw tętno Jagi koło 140 a potem zjechało do 70 i położnik (fecet!!!) miał taki strach w oczach,że masakra, bo nie mógł znależć serca, zlecieli się wszyscy lekarze, anestezjolog już wiązał maseczkę na twarzy, ale serducho odbiło na szczęście, no i potem monitoring na leżąco pod ktg, przebili mi pęcherz i podłączyli oxy, wtedy, to już myślałam, że zejdę..., no i na koniec jak zaczęły się parte, to okazało się, że Jaga ułożyła się czołem do wyjścia (uparta) i trzeba ją wyciągnąć vakuum, bo nie wylezie, no i spadało jej tętno. 2 osoby naciskały mi na brzuch, pocieli mnie jak świniaka, no i wylazła o 19h37 i jak mi ją położyli na brzuchu zapomniałam o wszystkim .
Jaga to cały tata, podobni jak 2 krople wody. No a potem na roominu było już fajnie, wszyscy służą radą i pomagają jak mogą, no i mała ma apetyt jak wampir (karmię piersią tylko i ssie jak opętana).

Jaga ma mały krwiaczek na głowie, który mamy monitorować i konsultować, a tak okaz zdrowia .
Wstawię fotki, jak się trochę ogarniemy, ona nawet dużo śpi,ale w domu jest tyle innych rzeczy do zrobienia...

Buziaki!!
 
Mój syn urodził się 15 listopada 2001 roku w 26 tygoniu ciąży z wagą 990g. W sobotę 9 listopada wieczorem poczułam sie źle, bolał mnie brzuch i było mi słabo, połozyłam się wczesniej w nocy obudził mnie skurcz, nie miałam pojęcia co się dzieje, skurcze powtarzały się ale usnęłam. W niedzielę rano siostra pielęgniarka zabrała mnie na oddział, po zbadaniu podano mi fenoterol i zostawiono na kilka godzin, po południu miałam rozwarcie na 4 palce, zostałam przewieziona do szpitala w Poznaniu na Polną (mieszkałam wtedy w tamtych okolicach). cały czas miałam skurce do porodu, byłam obolała i zmęczona. W poniedziałek lekarze zwiększyli dawki leków przygotowując mnie do założenia szewka. We wtorek okazało się że mam cukrzycę ciążową, nie dostałam obidu i kolacji bo we środę rano miałam iść na zabieg. We środe okazało się, że mam zakażenie okołoporodowe, zabieg przełozono, jednak nie dostałam śniadania. W porze obiadowej przyszła pielęgniarka i powiedziała, że cukrzyca, którą stwierdzili to przedawkowanie fenoterolu który jest na glukozie, ale obiadu i tak nie dostanę bo zaraz przyjdą lekarze i zdecydują co dalej. Przyszła Pani doktor i powiedziała, że ostawiamy leki i puszczamy akcję bo leki powodują zbytnie obciążenie cerca i dłużej nie wytrzymam (cały czas miała skurcze do porodu co 15 min). Dostałam dolargan. Zrobiło się tak cudownie nie czułam głodu i bólu. Do czasu kiedy przyszedł Pan docent jakiśtam i powiedział,że mam się pożegnac z dzieckiem bo takich dzieci oni nie ratują. Wrócił ból, strach, pustka... A w brzychu cały czas trzepotało maleństwo. Zwiekszono dawkę leku. Znowu otępienie. Mąż pojechał.... praca. Ta noc ze środy na czwartek była najokropniejszą nocą w moim życiu. Czuwałam od dawki do dawki dolarganiu, było mi zimno, byłam sama...samotna. Nad ranem we czwartek odstawiono leki, zaczęła się akcja. Byłam tak wycieńczona z głodu i bólu, że kiedy przewozili mnie ze sali na porodówkę czułam każdża fugę w płytkach jak by to były metrowe wyrwy w podłożu. Poród trwał 20 min, byłam przyzwyczajona do bólu, więc nie bolało tak bardzo. W sumie było mi już wszystko jedno, nawet wtedy kiedy lekarz nie trafiając w skurcz przeciął mi krocze na żywca. Kilka minut po 9 rano przyszedł na świat mój syn. Miał 35cm i 990 g, płakał!!! Dostał 5 pkt. Wszyscy na porodówce byli w szoku. Pielęgniarka pokazała mi go zanim go zabrali, boże... był taki maleńki i delikatny. Zobaczyłam jak zamykają się drzwi i film mi się urwał.
I tu zaczyna się opowieść o walce o życie, o nieświadomości i dążeniu do najważniejszego celu w moim życiu: zabrania syna do domu.
Bardzo ciałam jak najszybciej iść do niego, więc po pierwszym posiłku od kilku dni wstałam z łóżka i poszłam do łazienki aby się umyć i iść do syna na OIOM. Niestey nie wyszłam z łazienki o własnych siłach, zemdlałam po raz pierwszy w życiu. Zakazano mi chodzić. Mąż (pojawił się w między czasie) zawiózł mnie tam na wózku.
OIOM - gorąco, wilgotno, pisk i syk maszyn, pełno inkubatorów. Siedziałm na tym wózku i nic nie widziałam, oczy miałam pełne łez. Wiedziałam, że muszę się pozbierać, że to ja daję energię synkowi i muszę jej mieć bardzo dużo.
Jeździłam do niego codziennie, potem co drugi dzień (musiałam dojeżdżać 60km autobusem), zawoziłam mu własne mleko, dostawał, je przez sondę. Widziałm jak dzieci umierają, jak przyjeżdżają nowe okruszki. Jak rozpaczają rodzice. Jak boli ten czas. Dwa razy przeżyłam horror kiedy syn zmienił miejsce... myslałam, że już go nie ma. Był...:) Chorował... zapalenie płuc, żółtaczka, retinopatia, podejrzenie o martwicze zapalenie jelita. A ja? Ja tylko patrzyłam ile przybrał, bo wiedziałam, że dostanę go jak będzie miał 2kg. Nie wiedziałam nic o chorobach, które mu groziły, nie chciałam wiedzieć, wierzyłam, że zaraz go wezmę do domu.
Po 10 tygodniach dostałam swoje dziecko! Mogłam je zabrac do domu! Musiałam tylko jeździć na kntrolne badania oczu bo miał retinopatię 3-go stopnia i do poradni oceny rozwoju. Wtedy wychodząc ze szpitala dowiedziałam się, że retinopatia 4-go stopnia to ślepota. I nawet tego się jie przestraszyłam... głupia.
W marcu na jednej z wizyt u okulisty dowiedziałam się, że nastąpiła regresja i mój syn będzie tylko krótkowzroczym astygmatykiem.
W sierpniu powiedziano nam, że nie mamy przyjeżdżac do poradni oceny rozwoju bo Dominik jej już nie potrzebuje.
Od września z małą przerwą syn jest pod stała opieką homeopatyczną (ale to inna historia), do dziś nie wziął innego leku, nigdy nie chorował, a jeśli zdarzyło się przesiębienie potrafił zwalczyć je w ciągu doby.
Dziś mój syn skończył 9 lat. Jest zdrowy, niezwykle inteligentny.
Dziś wiem jakie mieliśmy szczęście i jak ważna jest wiara... wiara w sukces...wiara w życie...wiara we własne dziecko i w siebie.
 
Witam kobitki, późno bo późno, ale opiszę swój poród, żeby podbudować Te które miały ciężkie pierwsze porody, bo mój kleszczowy do tych należał.
Natomiast ten to mnie kompletnie zaskoczył, od rana miałam lekkie skurcze i pobolewania brzucha i tak do godź. 17. Potem skurcze tak co 20 minut, myślę sobie poczekam, aż będą co 10 minut i tak czekałam do 20, po 20 to już skurcze się nasiliły, ale tragedii nie było. O 21:05 wyjechałam do szpitala, znalazłam się na porodówce o 21:40 podłączyli ktg i krzyczą, że małego tętno zanika i natychmiast CC, a ja krzyczę do lekarza, że będę przeć. bo chcę sama rodzić, całą ciążę czekałam na to parcie, no i lekarz mówi ok, jak dasz radę to próbuj no i trzy parcia i Pawełak 11 dni po terminie o 21:55 przyszedł na świat, jest słodki i przekochany :)
W porównaniu do pierwszego porodu to bułka z masłem :)
 
No to chyba czas na moją opowieść :) mocno spóźnioną, ale ciągle nie miałam czasu napisać J

4.10 przydreptałam sobie raniutko do szpitala, bo do terminu został mi zaledwie tydzień, a ja miałam skierowanie na cesarkę i czas najwyższy był, żeby zacząć coś przy tym majstrować, bo mała, jak to dzieci mogła zechcieć sama wyleźć wcześniej :)
Przyjęli mnie na patologię, zlecili milion badań i konsultacji. Na USG wielkie zdziwienie, bo wyszło, że dzidzia waży ok. 3.300g, a zaledwie 3 dni wcześniej inna dr stwierdziła, że mała ma zaledwie 2.800 i podejrzenie hipotrofii, bo brzuszek wychodził za mały o ponad 3 tygodnie.
Cesarkę zaplanowano na czwartek, 7.10, w godzinach rannych, ale o której- to zależy czy nie trafi się jakiś pilny przypadek.

Oczywiście w środę wieczorem zaczęłam swoją małą panikę i weltschmertzowe roztrząsanie, że to ciąża się już kończy, że to już poród, a ja nawet nie wiem jak wyglądają skurcze, bo najwyższy na KTG to wyszedł raz 32 (jak kichnęłam ;p), nie mogłam zasnąć do przeszło 2:00. O 5:56 klasycznie pobudka na mierzenie ciśnienia i słuchanie tętna. Ambiwalencja uczuć nie do opisania. Strach, radość, ciekawość. Poszłam się myć. Dostałam taki czerwony płyn do kubeczka, którym miałam się umyć. Pytałam innych kobiet z oddziału czy należy to spłukać. "Nie, nie, nie, bo to jest do dezynfekcji". Ok. Płyn jednak okazał się wybitnie gęsty i do tego pieniący się, więc stwierdziłam, że jednak dopytam jeszcze położne. "Oczywiście że spłukać, bo to mydło!" ... Więc znowu pod prysznic, śmiejąc się z plastycznej wizji, jakbym to zaczęła im się pienić na sali operacyjnej malowana tym całym brązem. Włożyłam odświętną białą szpitalną koszulę do pół uda z dekoltem po pępek i zaczęło się czekanie. Nic jeść, nic pić. Ok. 9:00 ostatnie KTG, zapis śliczny, dzidzia grzeczna, jakby wierzyła, że je jeśli teraz nie będzie rozrabiać, to pozwolą jej zostać w brzuchu :) Przed 10:00 przyszła położna- zakładamy cewnik. Nie bolało, o dziwo, ani trochę, ino nieco nieprzyjemne uczucie. Dużo gorszy był mentolowy płyn odkażający, którym polano mnie wcześniej- szczypał śluzówkę jak diabli.
I tak krokiem pingwina doczłapałam do wózka, którym zawieziono mnie "na górę" :)
Na porodówce- istny obłęd, naturalnie rodziło chyba z 5 kobiet naraz, jakaś cesarka się kończyła, więc ja sobie grzecznie stałam (lepsze stanie niż siedzenie z cewnikiem). Obok mnie wylądowały w miskach dwa łożyska... widok potworny i cieszyłam się jednak, że do tego cc podchodzi się na czczo.
Przed 11:00- wezwanie na salę. Położyli mnie na operacyjnym łóżku, w jedną rękę wbili wenflon, drugą usztywnili, przymocowując przy ciele z podłączonym aparatem do pomiaru ciśnienia. Nogi przywiązali pasem. A mi się jakieś skurcze właśnie zaczęły i myślałam, że te nogi z bólu wyrwę, coby nie leżeć jak ta struna na plecach. Personel- gadki szmatki w stylu "byłam wczoraj u fryzjera". Trochę to było zabawne: dla tych ludzi- zwykły dzień w pracy, dla mnie- właśnie zmienić się ma całe moje życie.
Anestezjolog się wściekał, bo wszystko już było gotowe, tylko lekarze się grzebali. Po 20 min mycia rąk wreszcie przyszli, zaczęli obkładać mnie tymi niebieskimi płachtami, brzuch i uda smarować jodyną czy czym tam. Dopytywałam asystentki anestezjologa jak to wszystko będzie wyglądać (bo cc była nie w zoo a w ogólnym). Wyjaśniała więc. Podali tlen- oddychać nosem. Poczułam jak na nodze kładą mi futerał ciężki od metalowych narzędzi chirurgicznych. Potem poszła juz narkoza. Moje ostatnie zdanie to „jeszcze nie śpię” a potem pamietam już tylko ból, ciemność i że coś mi nie pozwala mówić, a położne mówią, że córcia zdrowa, 10 punktów, 3390 i 55 cm. Mignęła mi rodzina oczekująca na korytarzu i dalej znów ciemno przed oczami.
Na pooperacyjnej dosypiałam dławiąc się z bólu- NIGDY PO CC NIE KŁADŹCIE SIE NA BOKU. Ja o takie położenie mnie poprosiłam i myślałam że z bólu zejdę. Ale jak mnie potem położyli na plecy i podnieśli zagłówek... to nie bolało wcale! Jak ręką odjął J O 14:00 wreszcie dostałam swoją niunię, dałam jej cyca i tak sobie razem jeszcze drzymałyśmy do 16:00, keidy to było wielkie mycie mamy J
O 18:00 było wstawanie. Z trudem, położna mi pomagała, ale jak już wstałam, to z malutką po korytarzu latałam prawie do 21:00. Tak naprawdę nie było źle, najgorzej było przenieść się do siadu i zrobić pierwszy krok. Naczytałam sie, że to po cc nie da rady siku zrobić i takietam. W moim przypadku- wszystkie te plotki okazały się ztekiem bzdur. Boleć owszem troche bolało- co sie dziwić. Moze to też zależy od nastawienia mamy?
Noc minęła dobrze, rano spokojnie, ale bezproblemowo poszłam sama pod prysznic i potem przenieśli mnie na położnictwo ok 10:00. Na moją dzidzię czekałam do 13:00, bo była odprawa lekarska itp, ale potem byłyśmy już cały czas razem J
To był absolutnie najpiękniejszy dzień mojego życia. Może dlatego, że poniekąd bez bólu w trakcie porodu, bez świadomości łyżeczkowania, szycia czy czegokolwiek.
Sam poród przebiegł bezproblemowo, dochodzenie po nim do siebie również.
A najbardziej niesamowity jest fakt, że to, co było schowane w moim brzuszku, jest teraz obok mnie J moja najpiękniejsza córuchna.
 
To był mój trzeci raz,poprzednie 22 i 18 lat temu:-).Ale tym razem było całkiem inaczej.Nie chcę tu teraz snuć opowieści o horrorze,jaki przechodziłam wtedy- na szczęście wiele się zmieniło,na dobre.Starczy tylko wspomnieć,że jak pojechałam rodzić pierwszego synka,nie mając ślubu,panienka na izbie przyjęć z kwaśną miną stwierdziła"Panna?To dziecko pewnie pójdzie do adopcji?".Jakby mi ktos w twarz dał.A przy drugim koszmar przechodzenia na fotel ginekologiczny w momencie rozpoczęcia skurczów partych!Oba porody jednak szczęśliwie zakończone,ze standardowym nacięciem i szyciem.No,jakoś to zniosłam,wiadomo,jak dostaniesz dzidzię w ramiona,wszystko staje sie nieważne.No,a teraz jeszcze przytrafiła sie nam Amelka:-).Nie dziwcie się,ze tak piszę,no,ale przecież w wieku 42 lat raczej nikt nie planuje dziecka,choćby zważywszy na ryzyko.No,ale stało się .Nie zrozumcie mnie źle,naprawdę cieszyliśmy się tą ciążą,choć drżelismy ,czy wszystko będzie dobrze.Badania niby nas uspokajały,ale wiecie,jak to jest,mimo wszystko nie ma się pewności...
Nauczona doświadczeniem z poprzednich porodów,które trwały bardzo długo(tzn. pierwsza faza,rozwierania,bo samo urodzenie błyskawicznie),nie śpieszyłam sie do szpitala.Tylko mierzyłam i zapisywałam skurcze.Choć zaczęło się w południe,wytrzymałam do drugiej w nocy,kiedy były już co minutę.Jakież było moje rozczarowanie,gdy po zbadaniu na izbie przyjęć okazało się,ze rozwarcie dopiero na dwa centymetry! A skurcze już bardzo silne!Ponieważ nie chcieliśmy porodu rodzinnego,wysłałam ukochanego do domu,żeby sie przespał,bo zrobiła się czwarta nad ranem,zanim ta cała nieśpieszna procedura przyjęcia się odbyła.W pokoju porodowym podłączono KTG,strasznie długo to trwało,nie jak w zwykłym badaniu.Położne powiedziały,ze to dlatego,że coś nie w porządku z tętnem dziecka.Ale pozwoliły mi wstać i sobie dreptać z tym całym ustrojstwem.Niestety,po siódmej rano decyzja lekarza-cesarka.Ze względu własnie na to słabnące w czasie skurczu tętno maleńkiej.Bardzo byłam zawiedziona,bo mimo wszystko ,mimo okropnego bólu chciałam urodzić naturalnie.Zaczęły się przygotowania do cc,wszystko już prawie było gotowe,oprócz cewnika(całe szczęście).Czekaliśmy już tylko na anestezjologa,gdy poczułam skurcze parte i powiedziałam o tym położnym.Myślałam,ze każa mi jakoś się powstrzymać,ale nie,zachęciły ,żebym w takim razie spróbowała urodzić.I wtedy się zaczęło!Jedno wielkie zamieszanie,bo przecież nic nie przygotowane do porodu,miałam iść na salę operacyjną!Bieganina,sprzeczne polecenia-przyj,nie przyj-ale wszystko bardzo sympatycznie,ze śmiechem.jeszcze zapytałam,czy będa mnie nacinac,w sumie wolałabym,bo lepsze juz to niz popękać bez znieczulenia!Ale usłyszałam,że nie ma na to czasu i w tym momencie już Amelka pojawiła sie na świecie.Była przesliczna,wszyscy się zachwycali,całkiem nie jak noworodek,choć niezbyt duża,bo 3050.Na szczęście nie pękłam,wszystko było w najlepszym porządku,córcia 10 punktów.Urodziła się o 7.45.W sumie bardzo dobrze wspominam ten poród,bardzo miły personel,w szpitalu też warunki bardzo dobre,dwuosobowe pokoiki,odwiedziny bez ograniczeń,zupełnie inne doświadczenie,niż dwa poprzednie.
 
reklama
Przebrnelam przez Wasze wszystkie porody i przyznaje ,ze czytajac niektore straaasznie sie wzruszylam... (!)

Zwazywszy na to ,ze jestem strasznie malo wytrzymana na bol , juz bedac w czwartym miesiacu ciazy zarzadalam cesarki :rofl2:

W przed dzien operacji (byla to niedziela ) pojechalam do szpitala . Tam zbadali mnie i moje bebe , pokazali wszystkie sale ,wytlumaczyli co bedzie jutro.... i wrocilam do domku ;)
Nastepnego dnia , przyjechalam znowu do szpitala ,podpisalam zgode na cc i czekalam na 8:20 , bo wtedy mieli mnie kroic...
Strasznie sie denerwowalam !
W Koncu przebrana w koszule szpitalna ,polozylam sie do wyrka i powiezli mnie na sale...
Na sali dopadlo mnie MEGA PRZERAZENIE:szok: : mnostwo lekarzy ,pilegniarek krecilo sie w okol mnie ... Bylo mi zimno i trzeslam sie jak osika...

Po chwili ,jeden z lekarzy zaczal mi sie wbijac w kregoslup ,twierdzac ,ze znieczula...
Wbil sie dwa razy a ja z przerazenia poplakalam sie i chcialam stamtad uciekac...
...potem czulam jak mi zakladaja cewnik...:baffled:
Na szczescie drugi lekarz zlapal mnie za reke i zaczal uspokajac ,tlumaczac ze "zaraz bedzie po wszystkim ".
Nagle nie czulam nic od pasa w dol...
Lezalam tak sobie a oni mnie przerzucili na stol , dali tlen do nosa i zabrali sie za krojenie...zwymiotowalam ! :crazy:
W trakcie operacji troche mna wiercili ale ja nic nie czulam .
MOJ MAZ BYL PRZY PORODZIE ale zamiast glaskac mnie po glowie i uspokajac ,zagladal za zaslone i krecil film !!!:angry:
O 8:50 moj aniolek przeszedl na swiat !
Wyciagneli ja z brzucha ,zrobili pierwsze zdjecie ,polozyli na mnie i zszywali dalej...
NIe wiedzialam ,czy mam sie cieszyc czy plakac- nie docieralo jeszcze do mnie ,ze to MOJE DZIECKO i ze jest juz po wszystkim (!)
...w trakcie szycia , piediarta podchodzil do mojej coreczki i patrzyl czy wszystko z nia ok.
..............
nagle mala zaczela siniec... ledwo lapala powietrze :szok:
zabrali wiec ja ode mnie -
maz oczywiscie polecial za nimi wszystkimi sprawdzic co sie dzieje ale zaraz na szczescie krzyknal do mnie ,ze jest juz wszystko w najlepszym porzadku ;D
Oddali mi dziecko ,zawiezli na druga sale i pokazali jak sie karmi...
Jak odzyskalam czucie w nogach ,odwiezli do pokoju i dali sie jeszcze pare godzin nacieszyc sie mala -
- potem zabrali ja a ja probowalam sie poruszac ! Nie bylo latwo ale
juz po poludniu wstalam o wlasnych silach i poszlam do pokoju w ktorym lezaly wszystkie niemowlaki...zeby jeszcze raz zobaczyc moja kruszynke :)

W szpitalu mialam bardzo dobra opieke; co jakis czas ktos do mnie przychodzil ,pytal o samopoczucie... Codziennie tlumaczyli mi i pokazywali ,jak nalezy zaopiekowac sie noworodkiem w pierwszych dniach zycia ,pomagali w czasie karmienia...
Dziecko mialo na sobie szpitalne ubranka ,kocyk a nawet smoczka...do ostatniego dnia pobytu w szpitalu ;)
Nie powinnam narzekac ale w szpitalu bardzo brakowalo mi prywatnosci i spokoju....
Z dnia na dzien czulam sie coraz bardziej przytloczona ,zaczelam ryczec po nocach jak dziecko i chcialam jak najszybciej wrocic do domu !

Ze szpitala wyszlam po pieciu dniach na wlasne zyczenie (chcieli trzymac mnie caly tydzien !)
...i powiem Wam ,ze ten pierwszy weekend w domku , z moja coreczka byl najwspanialszym weekendem w moim zyciu :-D
 
Ostatnia edycja:
Do góry