reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Kochani, niech te Święta będą chwilą wytchnienia i zanurzenia się w tym, co naprawdę ważne. Zatrzymajcie się na moment, poczujcie zapach choinki, smak ulubionych potraw i ciepło płynące od bliskich. 🌟 Życzę Wam Świąt pełnych obecności – bez pośpiechu, bez oczekiwań, za to z wdzięcznością za te małe, piękne chwile. Niech Wasze serca napełni spokój, a Nowy Rok przyniesie harmonię, radość i mnóstwo okazji do bycia tu i teraz. ❤️ Wesołych, spokojnych Świąt!
reklama

Opowieści z porodówek

Chyba pora na moją opowieść z porodówki.
Strasznie bałam się tego porodu bo pierwszy miałam kleszczowy brrrrr...

26.09-w niedziele pojechałam z moją starszą córeczką Kamilką do IKEI-mąż nie chciał jechać bo stwierdził że będzie dużo ludków.
Pochodziłyśmy kilka godzinek nam zeszło.
Czułam się super.
27.09 o 5 rano moja Kamila woła siusiu- więc ja zrywam się z łóżka i idę do niej-po drodze do toalety, wracam do łóżka mój mąż się gmera a ja mu mówię że za 30 min. musi już wstać do pracy.
A tu nagle zrobiło mi sie cieplutko między nogami -więc mówię do niego oj zaczęło się -więc jak wyprysł z łóżka!!!A ja do niego spoko przynieś ręcznik a ja do kibelka-a wody tak sobie lecą.
No to ja wzięłam jeszcze prysznic , umyłam włosy, wysuszyłam dopakowałam torbę , zjadłam dwie kanapki o 6.30 zadzwoniliśmy do mojej mamy aby przyjechała do Kamilki.
Także o 7 wyjechaliśmy do Poznania (20km).
Dojechaliśmy do szpitala Raszei-bo tam chciałam rodzić -po pierwsze nie było gdzie zaparkować -a jak znaleźliśmy miejsce 8 rano to Pani na IP mówi że nie ma miejsc i mnie nie przyjmie-rewelka.
Mówi że mogę czekać albo szukać miejsca w innym szpitalu.
Spisała mi nr telefonów do innych szpitali-dzwonię na Lutycką a Pani mi mówi że mają jedno wolne miejsce - więc ja do niej ja już jadę niech Pani je rezerwuje dla mnie...
Pojechaliśmy a tam przed IP 4 ciężarne-myślę sobie super.
Ale położna wyszła i pytała każdą z nas co się dzieje-więc mówię że wody mi się sączą , drugi poród.No to ona mnie za chwilkę poprosiła , kazała się przebrać , zmierzyła ciśnienie - miałam wysokie - z nerwów i dlatego mnie przyjęli.
Zawiozła mnie na porodówkę a mężowi kazała czekać-9.30
Położyli mnie podłączyli KTG i nic się nie działo.Tak miałam też przy pierwszym porodzie.
Miejsc nie było, więc aby coś się działo zabrały mnie na USG, potem poprosiły męża.
o 12.30 podłączyli mi oxy i tak sobie leżałam jak na plaży-tylko słonka brak....
O 14 zaczęły się skurcze takie na poziomie 80%
Poprosiłam położną o odczepienie KTG i OXY i poszłam do toalety i troszkę pochodziłam ale ból już był silny.
Mąż zawołał położną aby podała coś przeciwbólowego.A ona mów że lekarka już idzie zbada mnie i zadecyduje co podać.
Lekarka -młoda dziewczyna -przyszła bada i mówi że jest 6 cm rozwarcia.Myślę sobie no już więcej niż pół-damy radę.
zanim mi podłączyły przeciwbólowe zaczęły się parte- nie mogłam ich powstrzymać -mąż się śmiało bo ja rękę w krocze i nie wiedziałam czy mam wyciągać czy trzymać tak mała parła.mod badania lekarki minęło 10 min a ona patrzy i mówi że widać główkę więc rodzimy!!!
No to ja super-szybko wszystko szykowały.
Poszło szybko trzy parte i Gabriela była na świecie.
Ale najlepsze że zero nacięcia i pęknięcia.
Gabi przyszła na świat o 15.50 3120 54 cm 10 punktów.
A ja czułam się rewelacyjnie.
Następnego dnia śmigałam jak nówka.
Po trzech dobach wyszłyśmy do domku.
Polecam ten szpital wszystkim rodzącym z Paznania.
Pani położna rewelka i lekarka też.
To tyle z porodówki.
Teraz mała jest kochana-śpi i je .
 
Ostatnia edycja:
reklama
To teraz moja kolej.

4 października o 9 zjawiłam się w szpitalu na IP. Widzę,że jedna osoba czeka w kolejce, więc myślę sobie: szybko pójdzie. Jak bardzo się myliłam! Okazało się,że w gabinecie są już dwie osoby i są badane. Strasznie długo to trwało! Kiedy po 2 godzinach w końcu weszłam do gabinetu, byłam szczęśliwa! Za szybko! Podłączyli mnie do KTG i...odłączyli, bo KTG szwankowało i właśnie przyszedł pan,żeby naprawić! Kazali wyjść i poczekać,aż będzie KTG sprawne! Masakra! Na szczęście za kilka minut przyjechała pani z oddziału i przywiozła inny egzemplarz. Niestety, w międzyczasie przywiezione zostały panie z innych oddziałów na konsultację(tylko dlaczego na IP?), więc moje oczekiwanie jeszcze się przedłużyło. Ale w końcu weszłam. Tam już standard:KTG(już sprawne:)),gdzie skurcze na poziomie 10%, no i milion pytań. o 12:30 pojechaliśmy w końcu na oddział.
Sala ok, dziewczyny też(w tym jedna z bliźniakami). Po godzinie poszłam na badanie przez lekarza. Stwierdził,że:szyjka zamknięta, brak rozwarcia i... skierował na dodatkowe badanie przez ordynatora na następny dzień. Przez cały poniedziałek było nudno-KTG-skurcze dalej 10-20%. Następnego dnia rano szok! Skurcze co 10 min na poziomie 40-50%. I jeszcze na obchodzie pani położna pyta się mnie:
-I co,przygotowana jest pani psychicznie na badanie przez ordynatora? Ja,że tak, ale pytanie trochę mnie zdziwiło...
Jednak badanie wcale nie było złe. Lekarz stwierdził,że szyjka zamknięta,macica nieaktywna. I pyta się,czy miałam jakieś zabiegi robione na tej szyjce, ja,że nie. A on na to,że widocznie taka jej "uroda",że się nie skraca i nie rozwiera. Tym bardziej,że przy pierwszym dziecku było identycznie.
No i zdecydował o cc następnego dnia! Ucieszyłam się bardzo, bo następnego dnia mój mąż miał imieniny!
Nockę przed cc przespałam spokojnie.Aż dziewczyny się dziwiły,że mnie nerwy nie biorą!
W środę 6.10 o 6 rano-standardowe przygotowania:lewatywa, ranigast osłonowo na żołądek, cewnik i o 8:15 huziaaa na salę. Tam super! Wkłucie w kręgosłup niewiele bolało. Pan anestezjolog cierpliwie wszystko tłumaczył,kiedy może zaboleć. Oczywiście kroplówki z niewiem czym i się zaczęło. Tym razem nie bolało nic! Samo wyjęcie dziecka trwało chwilę(godzina porodu: 8:37). Lekarz pokazał syna, zbadali go, a mnie "czyścili"od środka. I tu znowu tłumaczenia,że mogę poczuć ucisk na klatce piersiowej,że może być mi niedobrze(było-dostałam lek przeciwwymiotny). I było po wszystkim!
Przewieźli mnie na salę,gdzie mąż już czekał. Szczęśliwy jak nie wiem co! Przyszła pielęgniarka z Frankiem,pokazała mi go i zabrała. U mnie w szpitalu jest teraz tak,że kobiety po cc dostają dziecko do sali,jak już będą"na chodzie" i będą mogły opiekować się dzieckiem.
12 godzin leżałam płasko, a o 21 zostałam postawiona do pionu i musiałam iść pod prysznic się umyć. Bolało, nie powiem,ale nie aż tak,jak myślałam(nauczona doświadczeniem z poprzedniej cc).
Następnego dnia już chciałam iść do Franka,ale położne nie pozwoliły mi samej iść. A to było na końcu korytarza! No trudno! Poczekałam na męża. Położne były zdziwione,że śmigam jak szalona!
To chyba tyle.
 
Teraz ja w skrócie:)

W niedzielę 10.10.10 pojechałam o 20 na IP z nadciśnieniem (jak wiecie). Okazało się, że jest białkomocz, zatrucie i rozwarcie tylko na 1,5cm. Lekarz zadecydował indukować poród. Podłączyli mnie pod KTG i podali oksytocynę. Zaczęła działać w nocy i 11.10.10 o 14 odeszły mi wody. Zaczął się koszmar. Bóle krzyżowe nie do wytrzymania utrzymywały się od 14 do 23:55. Gdyby nie pomoc mojego M, który był przy mnie cały czas aż do 3 w nocy 12.10.10. Same parte trwały 6minut a Lenka przyszła na świat o 0:01 :)
 
Moja opowieść długa raczej nie będzie.
Gdzieś w okolicach godziny 23.00 wstałam na siku i poczułam, że coś ze mnie poleciało. Pomyślałam, że pewnie wody zaczynają się sączyć, ale do szpitala jeszcze nie miałam zamiaru się zbierać. Zasnęłam. Ok. 1.00 w nocy znowu wstałam do wc i znowu wypłynęły wody, a dodatkowo podbarwione krwią. Pojawiły się delikatne skurcze, ale raczej nie bolały. Obudziłam męża i pojechaliśmy do szpitala. Na miejscu byliśmy ok 2.00. Akurat na dyżurze był mój gin. Zrobił usg i zbadał mnie na fotelu. Krew była z odchodzącego czopa. Przyjęli mnie na oddział i położyli na łóżku porodowym, podpięli KTG, pobrali krew do badania, a wcześniej jeszcze mocz i tak sobie leżałam. Po 7.00 zaczęli mnie szykować do cc. O dziwo nie było lewatywy, ale może dlatego, że nie jadłam od 12 godzin. Potem zabrali mnie na blok operacyjny, zrobili znieczulenie w kręgosłup. Anestezjolog i lekarz wszystko wyjaśnili. Uczucie wkłucia w kręgosłup mnie zaskoczyło i poruszyłam się. Musieli 2x wbijać. Naprawdę nie jest to nic strasznego, a tego chyba najbardziej się bałam. Potem zaczęło mi się robić ciepło zaczynając od lewej nogi, a potem wszystko zdrętwiało. Anestezjolog sprawdzał czymś zimnym czy czuję, a ja czułam i mówię mu, żeby mnie tylko na żywca nie kroili. Potem sprawdzał chyba igłą, a ja znowu czułam. Później wreszcie nic nie czułam. W trakcie cc czułam szarpanie o którym uprzedził mnie lekarz, ale nie było to coś bardzo nieprzyjemnego. O 7.45 przyszła na świat Laura. Pokazali mi ją na chwilę. Szkoda, że zdjęcia nie mogłam zrobić. Niezapomniany widok. Później mnie wyczyścili i zszyli. No i tyle jeśli chodzi o sam poród. Jeszcze Wam napiszę, że najgorsze to było leżenie plackiem na pooperacyjnej. Nie mogłam się doczekać aż wstanę. U mnie w szpitalu stawiają dopiero na drugi dzień około południa także w moim przypadku po ponad 24 godz. A jeszcze przecież leżałam na porodówce od ok 2.30 do po 7.00. Co do bólu to środki przeciwbólowe miałam podane 3x w dniu porodu już po zabiegu na własną prośbę. Na drugi dzień sama już przed południem usiadłam i poczułam ulgę. Myślałam, że dostanę zaraz opr jak nie zobaczą, a zostałam pochwalona. Potem wstałam pod okiem położnej (czy kogoś tam:)). Zaprowadziła mnie do WC i zrobiła lewatywę. A później przetransportowali mnie na salę poporodową. 2 dnia po cc było już coraz lepiej, a 3 dnia chodziłam normalnie (wyprostowana). Ciśnienie miałam cały czas książkowe. Wypisano nas do domu co było dla mnie zaskoczeniem, bo po cc wypuszczają najwcześniej po 4 dobie. Pierwsze cc wspominam dobrze, a drugie jeszcze lepiej. Szybciej doszłam do siebie. Krwawienie jest minimalne.

No i tak krótko nie jest. :)
 
Ostatnia edycja:
wiec pora i na mnie:-)
jak wiecie we wtorek 12.10.poszlam na wizyte do lekarza a on do mnie ze juz 3 cm rozwarcia i jak chce rodzic to moge przyjsc jutro do szpitala bo on ma dyzur i podlaczy mi kroplowke i sprobuje wywolac porod. powiem wam ze bala sie troche tego ale moj M mowi ze mam jechac rano i moze akurat urodze. tak tez zrobilam. w srode rano czyli 13.10 pojechalam do szpitala. po zalatwieniu papierkow na IP poszlam na ginekologie. moj lekarz juz czekal zeby mnie zbadac i zrobil usg. mialam juz 4 cm rozwarcia. powiedzial ze idziemy na porodowke. tam zrobiono mi lewatywe i powiem ze wcale to nie jest straszne;)o godz 9 podłaczono mi KTG i jakies sie tam skurcze pokazaly ale ja ich wogole nie czulam heheh. podlaczono mi takze kroplowke na rozkrecenie akcji. o godz 10.15 przyszedl lekarz zeby mnie zbadac i mowi ze rozwarcie super wiec przebije mi pecherz i jak wody odejda to szybko pojdzie. ja wogole nie czulam skurczy po tej kroplowce tylko mi sie troche brzuszek napinal jak w czasie ciazy.o 10.20 lekarz przebil mi peczerz i wody odeszly..on wyszedl a ja do poloznej mowie ze mam chyba bole parte bo czuje jak mnie ciagnie w dol.a ona mowi ze to nie mozliwe bo za szybko a ja do niej ze ja rodze!!!wiec on mnie bada i do drugiej mowi szybko dzwon po lekarzy bo glowka juz wychodzi!!!no i kazala mi przec bez skurczu na spokojnie zeby mnie nie nacinac . i nigdy nie zapomne tego widoku jak nagle miedzy moimi nogami zobaczylam głowke mojej coreczki:))o godz 10.35 przyszla na swiat.bylam szczesliwa a lekarze byli w szoku ze poszlo tak szybko i bez nacinania. moj gin powiedzial ze z takimi mozliwosciami to tylko dzieci mam rodzic:-D..moj porod trwal 15 min!!!!!!!!!nie czulam bolu jak przy pierwszym porodzie. jestem szczesliwa ze tak szybko mi poszlo bo czuje sie super:)))

zycze wszystkim takiego porodu:tak::tak:
 
No to i ja :))
w niedzilę po desperacji Ulisi kupilam olej rycynowy - wzielam 2 lyzki z sokiem pomaranczowym. Okolo 28 zacząl mi twardnieć brzuch co 10 minut, a potem zaczely sie skurcze co 7, 15,minut. Polozyliśmy sie spac,ale bol mnie obudzil. zobaczylam na majtkach plamienie. Ruszylismy wiec do szpitala.
NA IP Pani stwierdzila ze nie rodze, bo malo marudze i jestem za rzeźka.. Wyszly skurcze co 2 minuty- 120 !!!!!! ale krotkie do 10 sek.
Przyjeli mnie na porodowke, ale powiedzieli zeby maz jechal bo zero rozwarcia. tak sie meczylam do poludnia. ok 12 przyjechalam moja polozna i maz i zaczla sie jazda bez trzymanki- OXY, jakies zele rozluzniajace, masaze, ktore powodowaly otawrcie. Chodzilam na przerwy pod prysznic gdzie siedzialam po pol godziny. W czasie kazdego skurczu pytalam polozna i co teraz? A ona : wdech nosem, wydech ustami, iiii i tak co 3 minuty . MAz ma cala rekę powbijana paznokciami. Rozwarcie ok 5 cm. O 16 przyszla lekarka i stwierdzila ze nie ma postepu. Daje mi godzine. zero zmian- skurcze 60, ale bolaly 3 razy bardziej. MAla przewrocilsa glowkie dopiero jakies 2 tyg temu i niby wchodzila, ale jakosc ukosem i nie miala szans... Lekarka - To proponuję CC - Jak TAAAk!!. Podpisalam wszystko, choc nie mam pojecia co, tylko M powiedzial,ze nie podpisywac pod - zgadzam sie i - nie zgadzam sie . Obwiazali mi nowgi bandazem elestycznym i po 3 minutach na salę - Znieczulenie pomiedzy skurczami i po 3 minutach bylam szczesliwa, ze nie boli, gadalam z anestezjologiem. Czylam jakby rozpinali zamek i zaraz wyszla sliczna HAnia. Pozszywali . Trzeslam sie okrutnie.....
Rano o 8 Polozna wpada i mowi pionizujemy sie- myslalam,ze zart jakis . ale ruszylo.

3- go dnia wyrzucili nas do domu bo nie mielismy zoltaczki. Jestem, bardzo szczesliwa,
 
reklama
Pora na moją relację zanim zapomnę jak to było ;-)

We wtorek mąż zawiózł mnie do najbliższego szpitala (5min od nas, na Brochów - rzeźnia...) żeby sprawdzić czy brunatne upławy to już TO i czy moje 2cm rozwarcie (z którym chodziłam dwa tygodnie) się powiększyło. Wcześniej dwa dni miałam jakieś nieregularne skurcze, czasem mocniejsze, czasem słabsze. Na Brochowie chcieli mnie zatrzymać na oddziale, ale grzecznie im podziękowałam i wyszłam - pojechałam do Trzebnicy (40km od nas) gdzie mnie przyjęli na patologię ciąży. W środę miałam test oksytocynowy, który doszedł do największej dawki a wykres skurczy na ktg był nadal płaściutki. Na usg wyszło że moje łożysko już prawie nie wyrabia, jest baaaardzo stare (3/4 stopień zwapnienia) i że w każdej chwili może przestać spełniać swoje funkcje. W piątek rano kazali być na czczo. Założyli mi balon, który miał rozepchać kanał rodny. 6 godzin z tym łaziłam i lipa. Po 6 godzinach (nadal na czczo) podali mi oksytocynę - znowu nic nie ruszyło. O 21 odesłali mnie na oddział gdzie po 24 godzinach bez jedzenia (ledwo stałam!) dostałam dwie kromki bułki z masłem... Paranoja! W niedzielę (pod wpływem moich obaw i nacisków) ponownie na czczo podali mi oksytocynę. Upierałam się żeby nie czekać, bo w sumie to wyglądało to tak, że siedzę na oddziale i myślę: czy prędzej padnie mi łożysko (natychmiast cc) czy prędzej zacznę rodzić? Bardzo chciałam rodzić naturalnie....! Pomimo wskazania okulistycznego. I udało się! :-)
W niedzielę ok 12:10 podłączono mi kroplówkę, o 14:00 poczułam pierwszy bolesny skurcz (wcześniejsze nie bolały). O 15:00 zadzwoniłam po męża (dojazd do szpitala to prawie godzina!) i na skurczu odeszły mi wody - przestraszyłam się jak nie wiem co! :-) Rozwarcie przez moment zrobiło się 8-9cm :-) Mąż przyjechał, przywitał się, zastał mnie w pozycji kolankowo-łokciowej, więc się zdziwił. Wyszedł poczekać w pokoju obok - byłam na porodówce cały czas sam na sam z lekarzem i dwoma położnymi. Kochane kobiety, a lekarz super! Położna przyniosła mi piłkę do siedzenia, zmieniała pozycje, pomagała, instuowała jak oddychać, jak przetrwać każdy skurcz. BYŁA PRZY MNIE CAŁY CZAS! Cudowna kobieta... Masowała mi krocze, żeby nie trzeba było nacinać, uśmiechała się cały czas. Około 17:00 zaczęły się skurcze parte. po 43 minutach Mała wyszła na świat cała i zdrowa. Nacięta byłam tylko leciutko - niestety było to konieczne. Jak zapłakała i odcięli pępowinę to zawołali męża, tak jak on chciał. Poszedł z nimi "oporządzić" Maleńką. A jak mnie zobaczył, to stwierdził, że wcale nie wyglądam jakbym właśnie urodziła, że brakuje mi tylko kawy w ręku i wyglądałoby, jakbym siedziała sobie właśnie z lekarzem na ploteczkach :-D Jak mnie lekarz szył to ja dla rozrywki wysyłałam smsy do znajomych. Musiałam się czymś zająć bo trzęsłam się jak w febrze... Po wysiłku.
WSZYSTKIM KOBIETOM ŻYCZĘ TAK CUDOWNYCH WSPOMNIEŃ Z PORODU I TAK WSPANIAŁEJ OPIEKI JAKĄ MIAŁAM W SZPITALU W TRZEBNICY!!!!!
 
Ostatnia edycja:
Do góry