No to chyba czas na moją opowieść
mocno spóźnioną, ale ciągle nie miałam czasu napisać
J
4.10 przydreptałam sobie raniutko do szpitala, bo do terminu został mi zaledwie tydzień, a ja miałam skierowanie na cesarkę i czas najwyższy był, żeby zacząć coś przy tym majstrować, bo mała, jak to dzieci mogła zechcieć sama wyleźć wcześniej
Przyjęli mnie na patologię, zlecili milion badań i konsultacji. Na USG wielkie zdziwienie, bo wyszło, że dzidzia waży ok. 3.300g, a zaledwie 3 dni wcześniej inna dr stwierdziła, że mała ma zaledwie 2.800 i podejrzenie hipotrofii, bo brzuszek wychodził za mały o ponad 3 tygodnie.
Cesarkę zaplanowano na czwartek, 7.10, w godzinach rannych, ale o której- to zależy czy nie trafi się jakiś pilny przypadek.
Oczywiście w środę wieczorem zaczęłam swoją małą panikę i weltschmertzowe roztrząsanie, że to ciąża się już kończy, że to już poród, a ja nawet nie wiem jak wyglądają skurcze, bo najwyższy na KTG to wyszedł raz 32 (jak kichnęłam ;p), nie mogłam zasnąć do przeszło 2:00. O 5:56 klasycznie pobudka na mierzenie ciśnienia i słuchanie tętna. Ambiwalencja uczuć nie do opisania. Strach, radość, ciekawość. Poszłam się myć. Dostałam taki czerwony płyn do kubeczka, którym miałam się umyć. Pytałam innych kobiet z oddziału czy należy to spłukać. "Nie, nie, nie, bo to jest do dezynfekcji". Ok. Płyn jednak okazał się wybitnie gęsty i do tego pieniący się, więc stwierdziłam, że jednak dopytam jeszcze położne. "Oczywiście że spłukać, bo to mydło!" ... Więc znowu pod prysznic, śmiejąc się z plastycznej wizji, jakbym to zaczęła im się pienić na sali operacyjnej malowana tym całym brązem. Włożyłam odświętną białą szpitalną koszulę do pół uda z dekoltem po pępek i zaczęło się czekanie. Nic jeść, nic pić. Ok. 9:00 ostatnie KTG, zapis śliczny, dzidzia grzeczna, jakby wierzyła, że je jeśli teraz nie będzie rozrabiać, to pozwolą jej zostać w brzuchu
Przed 10:00 przyszła położna- zakładamy cewnik. Nie bolało, o dziwo, ani trochę, ino nieco nieprzyjemne uczucie. Dużo gorszy był mentolowy płyn odkażający, którym polano mnie wcześniej- szczypał śluzówkę jak diabli.
I tak krokiem pingwina doczłapałam do wózka, którym zawieziono mnie "na górę"
Na porodówce- istny obłęd, naturalnie rodziło chyba z 5 kobiet naraz, jakaś cesarka się kończyła, więc ja sobie grzecznie stałam (lepsze stanie niż siedzenie z cewnikiem). Obok mnie wylądowały w miskach dwa łożyska... widok potworny i cieszyłam się jednak, że do tego cc podchodzi się na czczo.
Przed 11:00- wezwanie na salę. Położyli mnie na operacyjnym łóżku, w jedną rękę wbili wenflon, drugą usztywnili, przymocowując przy ciele z podłączonym aparatem do pomiaru ciśnienia. Nogi przywiązali pasem. A mi się jakieś skurcze właśnie zaczęły i myślałam, że te nogi z bólu wyrwę, coby nie leżeć jak ta struna na plecach. Personel- gadki szmatki w stylu "byłam wczoraj u fryzjera". Trochę to było zabawne: dla tych ludzi- zwykły dzień w pracy, dla mnie- właśnie zmienić się ma całe moje życie.
Anestezjolog się wściekał, bo wszystko już było gotowe, tylko lekarze się grzebali. Po 20 min mycia rąk wreszcie przyszli, zaczęli obkładać mnie tymi niebieskimi płachtami, brzuch i uda smarować jodyną czy czym tam. Dopytywałam asystentki anestezjologa jak to wszystko będzie wyglądać (bo cc była nie w zoo a w ogólnym). Wyjaśniała więc. Podali tlen- oddychać nosem. Poczułam jak na nodze kładą mi futerał ciężki od metalowych narzędzi chirurgicznych. Potem poszła juz narkoza. Moje ostatnie zdanie to „jeszcze nie śpię” a potem pamietam już tylko ból, ciemność i że coś mi nie pozwala mówić, a położne mówią, że córcia zdrowa, 10 punktów, 3390 i 55 cm. Mignęła mi rodzina oczekująca na korytarzu i dalej znów ciemno przed oczami.
Na pooperacyjnej dosypiałam dławiąc się z bólu- NIGDY PO CC NIE KŁADŹCIE SIE NA BOKU. Ja o takie położenie mnie poprosiłam i myślałam że z bólu zejdę. Ale jak mnie potem położyli na plecy i podnieśli zagłówek... to nie bolało wcale! Jak ręką odjął
J O 14:00 wreszcie dostałam swoją niunię, dałam jej cyca i tak sobie razem jeszcze drzymałyśmy do 16:00, keidy to było wielkie mycie mamy
J
O 18:00 było wstawanie. Z trudem, położna mi pomagała, ale jak już wstałam, to z malutką po korytarzu latałam prawie do 21:00. Tak naprawdę nie było źle, najgorzej było przenieść się do siadu i zrobić pierwszy krok. Naczytałam sie, że to po cc nie da rady siku zrobić i takietam. W moim przypadku- wszystkie te plotki okazały się ztekiem bzdur. Boleć owszem troche bolało- co sie dziwić. Moze to też zależy od nastawienia mamy?
Noc minęła dobrze, rano spokojnie, ale bezproblemowo poszłam sama pod prysznic i potem przenieśli mnie na położnictwo ok 10:00. Na moją dzidzię czekałam do 13:00, bo była odprawa lekarska itp, ale potem byłyśmy już cały czas razem
J
To był absolutnie najpiękniejszy dzień mojego życia. Może dlatego, że poniekąd bez bólu w trakcie porodu, bez świadomości łyżeczkowania, szycia czy czegokolwiek.
Sam poród przebiegł bezproblemowo, dochodzenie po nim do siebie również.
A najbardziej niesamowity jest fakt, że to, co było schowane w moim brzuszku, jest teraz obok mnie
J moja najpiękniejsza córuchna.