reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Opowieści z porodówek

No to i ja opowiem co i jak....
W czasie wyjazdu do Warszawy zaczęły puchnąć mi nogi, myślałam że to od długiego siedzenia i wielu spacerach, bo po nocy nogi wracały do normy i było ok. Jednak po powrocie 2 dni z rzędu nogi nie wróciły już do dawnej "postaci" ... spanikowana troszkę zadzwoniłam do gina i umówiłam się na dodatkową wizytę. Gdy zgłosiłam się do przychodni to jak zwykle waga/ciśnienie do karty ciąży i już tutaj zaczęło być nieciekawie, bo ciśnieniomierz pokazał 175/115. Lekarz jak to ujrzał to bez żadnych dyskusji skierowanie do szpitala. Mam godzinę na to aby się spakować i znaleźć na oddziale. Cała przerażona i rozdygotana udałam się do szpitala. Tam po dopełnieniu formalności przyszło do badań wszelakich typu pobranie krwi itp dotarło do zamontowania wenflonu. Jako że mam żyły takie jakby ich w zasadzie nie było to już wiedziałam że będą cyrki. Dwie pielęgniarki próbowały łącznie 6 razy a nad nimi tuptał lekarz który chciał mnie już brać na badanie ginekologiczne. Gdy wkońcu jednej z nich udało się wkłuć z wenflonem, igła z wenflonu wystrzeliła jak z procy pod wpływem ciśnienia które z tych stresów mi wzrosło i zalałam im podłogę krwią....
Po tych ceregielach położyli mnie na oddział, podali leki na ciśnienie, uspokajające i inne gówna. Leżałam tam w sumie od wtorku do piątku kolejnego tygodnia a wykresy mojego ciśnienia szalały raz to w górę raz w dół. Jednej nocy doszło nawet do tego że do jednej ręki miałam podpiętą jakąś pompkę która dozowała lek w ściśle określonych dawkach i czasie, a na drugiej ręce jakiś monitoring do ciśnienia pulsu itp, który co 15 minut automatycznie mierzył mi ciśnienie. Tak minęła nam cała noc...
W czwartek (dzień przed porodem) chcieli mnie już wziąć na CC ale po zrobieniu USG okazało się że maluszek jest dość mały i podjęli decyzję że nadal będziemy czekać. Jednak gdy w piątek w nocy ciśnienie znów ruszyło, rano przyszedł lekarz i tylko poprosił żebym była na czczo bo dziś rozwiązanie.
Najgorsze było przede mną - wkładanie cewnika.... myślałam że oszaleję z tym. Ulżyło mi dopiero gdy znalazłam się na sali operacyjnej i dostałam zastrzyk w kręgosłup.... dziwne ciepło rozchodzące się po moim ciele było dość przerażające.... cała ekipa starała się mnie zagadywać, żartować itp. Czułam tylko dotyk... tylko w czasie wyciągania dziecka lekkie szarpanie i nad moją głową ukazał się mały ET biały jak ściana i ociekający....mój synuś :) Miał obwiązaną pępowinę wokół szyi i nóżki. W pierwszej minucie za koloryt skóry dostał 0 punktów :/ Wzięli go na tyły i po chwili usłyszałam płacz a raczej przeraźliwy wrzask mojego dziecka który nie chciał ucichnąć. Darł się i darł a mi łezki ściekały po oczach.... słyszałam tylko lekarza który mnie operował jak tam mały ile waży/mierzy i ile Apgar. Potem znów szybkie spojrzenie na maluszka i zabrali mnie na pooperacyjną. Potem przewieźli na oddział gdzie na sali czekał już mój TŻ i maluszek :) Pierwsza nocka straszna... dziwnie jest nie móc się ruszać... do tego oszołomienie po środkach przeciwbólowych. Na drugi dzień o 14 pomogli mi wstać, doczołgać się do umywalki i umyć. Wcześniej małego karmiły i przewijały pielęgniarki, ale od momentu wstania to był już mój obowiązek. Bałam się to maleństwo przewijać bo to takie kruchutkie malutkie i wogle, ale jakoś się udało. Byliśmy w sumie 5 dni na położnictwie bo maluszek się trochę zażółcił i do tego spadała mu waga ponieważ wmuszenie porcji mleka graniczyło z cudem. Walczyliśmy z nim wszyscy bo miał gdzieś butle. On śpi i mamy się wszyscy odwalić. Ja dopiero w 4 dobie dostałam pokarm... niestety mały nie chce zbytnio ciągnąć bo już spodobały mu się butelki... wkońcu samo leci... a nie on się będzie męczył... więc póki co męczę się ja... z laktatorem. Z dnia na dzień udaje mi się ściągać coraz to więcej więc zastępuję niektóre posiłki ze sztucznego mleka, moim odciągniętym i mam nadzieję że mały jak nabierze sił uda mi się go przekonać, że mój cyc to całkiem fajna sprawa a jak narazie to obcycka mi go trochę i się głupio śmieje :D Teraz tylko trzymać kciuki aby wszystko szło do przodu ale myślę że jesteśmy na dobrej drodze do pełnego szczęścia, bo mały jest aniołkiem, tylko je i śpi i kupa :D
 
reklama
Mój poród

Dnia 30.09.2010 obudziłam się i poszłam do toalety. Z niepokojem zauważyłam, że na wkładce higienicznej w bieliźnie mam brązowe plamki. Zadzwoniłam na izbę położniczą do szpitala i przez telefon kazali mi czekać spokojnie na skurcze. Około 12-tej w dzień zaczęły się coraz mocniejsze skurcze. Porównywałam je do bólu przy grypiejelitowej, chociaż były o wiele silniejsze. O 12:47 zaczęłam je zapisywać. Najpierw zdarzały się co kilkanaście minut, potem po południu już coraz częściej. Około 17:00 zadzwoniłam na Skypie domamy do Starogardu i powiedziałam jej, że mam skurcze i nie wiem, co robić, bo nie są jeszcze regularne. Gdy po 2 godzinach mama przyjechała, ze zdumieniem i strachem stwierdziła, że te skurcze SĄ regularne (zapis wyglądał mniej więcej tak: skurcz co: 4,4,4,4,4,9,5 minut – według mnie to były nieregularne, hehe). Zapakowała mnie dosamochodu i powiozła do szpitala. Była gdzieś tak godzina 20.00. Po drodze zadzwoniłam do Tomka do pracy i go poinformowałam, co się dzieje.On jeszcze na dodatek przez telefon przyznał mi się, że tego samego dnia na krawężniku obluzował zderzak w moim kochanym samochodzie! Nie dosyć tego, przypomniałam sobie, że dwa tygodnie wcześniej w mojej obecności też wjechał na krawężnik! Teraz jednak stwierdziłam, że nie pora się tym przejmować.

W szpitalu położyli mnie na sali porodowej. Ja zaczęłam z szybkością światła wysyłać sms-y o treści „no to rodzę!”do rodziny i znajomych. Przyszła położna, podłączyła kroplówki, a potem przyszedł lekarz, który mnie zbadał. Stwierdził rozwarcie na 2cm. Potem przyszedł drugi lekarz, przeczytał moje dokumenty ciąży i ryknął śmiechem, że mój okulista go pouczył, jak ma wyglądać poród. Ja tu mam skurcz, a lekarz oparty o moje łóżko rży ze śmiechu. Na szczęście jego konkluzja była taka, że jeżeli mam mieć lekki poród (tak jak napisał okulista), to powinnam dostać znieczulenie zewnątrzoponowe. Ja na to, że super, a on mi mówi, że procedura jest taka, że to ja muszę jego poprosić o to znieczulenie. Oczywiście poprosiłam i obiecał mi, że przy rozwarciu 4-5cm je dostanę.W porodzie cały czas towarzyszyli mi na zmianę raz Tomek, a raz mama, chociaż tak naprawdę jest zabronione towarzyszenie więcej niż 1 osoby.

Przez następne 3 czy 4 godziny skurcze nie zrobiły się częstsze, ani jakieś super mocne i wrócił lekarz, który badał mnie na początku.Stwierdził, że rozwarcie nie powiększyło się. Pani położna zaproponowała, że odstawią mnie na noc na przedporodową i dadzą cośna sen. Jeny, ale mnie to zestresowało! Ale kochany pan doktor postanowił, że zostaję tam, gdzie jestem i dadzą mi dolar gan – jeden z najsilniejszych leków przeciwbólowych i rozkurczowych. Powiedział, że albo skurcze staną i zasnę, albo akcja się rozkręci. Podano mi ten lek i poproszono, żeby osoby towarzyszące powstrzymały się przed wchodzeniem. Zgaszono mi światło i zrobiło się ciemno. Ja skupiłam się bardzo na skurczach, które się naprawdę nasiliły i pomimo, że czułam się nieźle przytłumiona, to skurcze były bardzo bolesne i mocne. Przy każdym łapałam się półki przy łóżku i pamiętałam, żeby głęboko oddychać, chociaż oddychanie nasilało ból. Po jakichś 2 godzinach okazało się, że mam już 4 cm rozwarcia i zawołano anestezjologa, żeby dał mi znieczulenie. Położna bardzo mnie chwaliła za to „rozkręcenie akcji”.

Przyszła pani anestezjolog z asystentką i zaczęły zakładać mi„ZOP-a”, jak to określiły. Zabroniły mi się w ogóle ruszyć przy zakładaniu drenu w kręgosłup, no to się nie ruszałam. Miałam w międzyczasie ze dwa skurcze i tylko czułam, jak mi się trzęsą nogi. Po wszystkim panie zapytały mnie, czy ja nie mam skurczy, a ja w śmiech: przecież miałam się pod żadnym pozorem nie ruszać! Po kilku minutach skurcze zelżały. Ale ja nadal pamiętałam, żeby głęboko oddychać,jak tylko nadchodziły. Dzięki temu w ciągu trochę ponad pół godzinki coraz bardziej rozkręcała się akcja. I tak sobie leżę, oddycham, aż tu nagle około 4 rano pufff! Wielki strzał między nogami! Mokre kolana,mokre skarpetki, no to dzwonię po położną, że wody mi odeszły. I nagle niespodzianka – mam 8cm rozwarcia. W tym momencie zjawił się lekarz, dwie inne panie i nagle naokoło zrobił się tłok. Do sali zajrzał Tomek , ale został wyproszony. Wszyscy mieli poważne miny, a ja zorientowałam się, że coś się dziejenie tak. Zastanowiłam się i rzeczywiście – KTG zwariowało. Serduszka najpierw nie było słychać, a potem zaczęło bić, ale 2x rzadziej niż wcześniej. Lekarz zarządził podanie jakiegoś leku i… TO BYŁ OSTATNIPOWAŻNY MOMENT MOJEGO PORODU.

Serduszko Olka rozkręciło się na nowo, a lekarz stwierdził, że to napewno będzie baba, bo już teraz lubi robić numery. To go poinformowano,że chłopak. Lekarz zdziwił się i stwierdził, że kaprysi jak baba.Potem powiedział mi, że założy wziernik i pobierze z główki dziecka kropelkę krwi do badania. Ja mówię, że OK. I tak mam ciągle skurcze, myślę, to niech zakłada co chce ;-). Spytał, jak dzidzia ma na imię,to mówię, że Aleksander. Akurat w radio ostatnio leci często przebój „Alehandro”, czy jakoś tak i pan doktor do końca porodu sobie podśpiewywał pod nosem: „Alehandro, ale-ale-han-dro!” Potem okazało się, że wynik nie wyszedł, więc pobierano krew jeszcze raz. A lekarz stwierdził, że się nudzi czekaniem na bóle parte i proponuje, żebym się na coś wkurzyła. Podał mi też oksytocynę. No i wtedy przypomniałam sobie o tym nieszczęsnym zderzaku w samochodzie! Opowiedziałam o tym ekipie, która ze mną była przy porodzie i wreszcie wpuszczono Tomka. A lekarz do niego: „dzień dobry, jak tam zderzaczek?”. Ale mnie wzięło! Parte zaczęły się nie wiadomo kiedy:-).Podczas całego II etapu porodu było tak śmiesznie, tak żartowaliśmy zlekarzem i tyle się śmiałam, że to będzie do końca życia dla mnie jedna z najweselszych chwil! Mówili mi, że mam się wkurzać, a ja ześmiechu nie mogłam! Mało tego, pan doktor przekomarzał się z położną, a ja do brzuszka mówię: „Olek wyłaź, bo mi się tu pobiją zanim urodzę!”. Gadaliśmy o samochodach, o zwierzakach, odzieciach, a ja w międzyczasie miałam bóle parte. Tomek w ogóle mało mówił, tylko podtrzymywał mi głowę. Położna wołała do mnie, że mam profesjonalne parcie i że robię to cudownie :-).

Przy ostatnich skurczach mnie nacięto, a pan doktor bardzo pomagał synkowi się wydostać. W międzyczasie żartował, że mam się pospieszyć, bo on by sobie zjadł jakąś kolację, hehe. Kazał mi drażnić sutki, to ja mówię do męża: „ty bierz lewy, a ja prawy!”. A mąż tak się zapamiętał w tej czynności, że mnie zabolało idostał po łapach. Ale się z niego lekarz śmiał! Potem mówił, że Olek będzie miał super datę narodzin 1.10.10, a ja powiedziałam, że myz mężem pobraliśmy się 7.7.7 o 17-tej. Pan doktor się zdziwił i przyznał się, że tego dnia wykonywał swoją pierwszą w życiu cesarkę. Dalej sobie żartowaliśmy i koniec końców musiano mi cewnikować pęcherz, bo był pełen, a ja nadal się trzęsłam ześmiechu pomiędzy skurczami partymi.

I ani się obejrzałam, jak wśród śmiechów i żartów urodził sięOlek! Była 5:12.

Tylko wytrzeszczyłam oczy z niedowierzania i zobaczyłam, że maluszek robi kupkę, a zaraz potem wylądował na moim brzuszku. Pierwsze mojesłowa po porodzie brzmiały: „Ale jazda!” I zaraz potem z sali wyleciał Tomek, żeby powiedzieć mamie, że urodziłam, a cała ekipa nato: „zaraz, a kto przetnie pępowinę???” No to czekaliśmy , aż mąż wróci, a on wpadł razem z mamą z powrotem do sali i zamiast przecinać,to zaczęli pstrykać ze wszystkich stron fotki :-). No i ta sesja trwała ładnych parę minut i wszyscy czekali, aż Tomek wreszcie weźmie nożyczki, hi hi. Ale w końcu się doczekałam. Ekipa też. Potem rodziłam łożysko, a niuniek był ważony i mierzony. Miał 3120gramów i 53cm wzrostu, w skali Apgar dostał w 1-szej minucie 9, a w3-ciej 10 punktów na 10. Potem wrócił do mnie synek. Oluś został na moim brzuszku bardzo długo, był tam przez całe czyszczenie macicy, a potem podczas szycia krocza. Absolutnie nic nie czułam. Może dlatego, że podano mi znieczulenie miejscowe, a może to jeszcze ZOP działał? Pan doktor powiedział: „Pani Ewo, założę pani taki specjalny szew, żejak pani kiedyś pojedzie do Włoch albo do Grecji i będzie chciała opalać się w ogóle bez bielizny, to nikt się nie pozna, że była pani kiedykolwiek nacinana.” Ja na to, że suuuuper :-).

No to Oluś leży na mnie, lekarz szyje krocze, a tu jedna z pań towarzyszących mi w porodzie pyta: „A pani w ogóle zna nazwisko swojego lekarza, który odebrał poród?” Ja na to: „Eeee…Bed-na-r-…ski?”. Położna i ta pani w śmiech, a lekarz - nagła powaga… I po chwili mówi z przekąsem: „Jestem Bednarek”. A położna dokłada oliwy do ognia: „A imię pani zna?”. No to ja przyznaję, że nie znam i zapytałam doktora o imię. A on z jeszczewiększą powagą: ”…Szymuś!”.

Już w niespełna godzinę po porodzie wysyłałam z sali porodowej sms-ydo rodziny i znajomych!

A dziś jest 3 października 2010, 2 dni po porodzie, my jesteśmy w domku od wczoraj i synek właśnie się chyba budzi, więc kończę pisać. Z nadzieją, że opisałam swój poród w miarę dokładnie tak, żeby nic mi nie uciekło i żebym miała kiedyś co Olkowi pokazać :-)

Efa!
 
Ostatnia edycja:
To ja także się dołączę:)

Mój poród

28.09. miałam się stawić o 10.00 w szpitalu na czczo, lekarz mój zadzwonił do mnie żebym się stawiła jednak na 19- bo mają nieplanowane zabiegi i nie da rady wcześniej. W między czasie tj. od ok.12.00 zaczęły odchodzić mi wody - tj. zaczęły się tak sączyć - jak zorientowałam się że są to wody płodowe to była już 17 więc poczekaliśmy do 19 i pojechaliśmy do szpitala. Samo przyjęcie trwało chwile, nawet sprawnie im poszło wypełnianie tych wszystkich papierków:)
O 19.50 leżałam już podłączona do KTG - okazało się że zaczynałam mieć już nawet skurcze:) - tylko że ja ich wogóle nie czułam.
Pod KTG leżałam około 50 min, w między czasie dali mi 2 kroplówki, i założyli cewnik - to jest straszne uczucie!! Przed 21 kazali mi przejść do sali operacyjnej - jakoś się doczłapałam.

Później poszło już szybko, znieczulenie - wkuwali mi się 2 razy:( - nie pow. że mam krzywy kregosłup i anestezjolog wkuł mi się na czuja:( no i wyszło tak że nie do końca centralnie w kręgosłup :(. Ale drugie wkucie już było oki. Znieczulenie zadziałało błyskawicznie może dlatego że dostałam go prawie że podwójną dawkę (w pierwszym wkłuciu trochę poszło w kręgosłup ale nie na tyle by mnie znieczulić). Samo rozcinanie oki, Zuzia urodziła się o 21.20:):) była tak zwinięta lekarz pow. że wyciągali ją chyba z 5 min - pow. że tak zwiniętego dziecka nie widział. Dziwne uczucie jak Ci coś na silę wyciągają z brzucha. Podnieśli ją do góry pokazali mi i tyle jej widziałam do następnego dnia:(. Później wyjmowali to wszytko co trzeba wyjąć i zszyli trwało to około 30 min. Po wszystkim przewiexli mnie na sale pooperacyjną przez całą noc podawali kroplówki i środki przeciw bólowe - po tym podwójnym wkłuciu:( i na to nieszczęsne spojenie co bolało jeszcze bardziej niż w czasie ciąży:(.
Mnie po tym podwójnym wkłuciu i przy tym spojeniu dawali aż do wyjścia środki przeciw bólowe, bo inaczej fukncjonować bym nie mogła, wstawanie, kładzenie się, przekręcanie to był jeden wielki ból.

Na drugi dzień około 9 dali mi Zuzię już na zawsze:)Później przenieśli do zwykłej sali - ale także pod nadzorem pielęgniarek.
Pobyt w szpitalu wspominam bardzo dobrze - pielęgniarki i położne super, lekarze tak samo, zawsze każdy służył pomocą i radą:)
 
01.10.2010. U mnie zaczęło się bardzo dziwnie, od rano czułam parcie na stolec, jakbym coś chciała zrobić, ale nic z tego nie było. Do południa była pani położna, tętno i ciśnienie sprawdziła i rzuciła na mnie fluidy dobre;):) Coś około 17 miała skurcze co 30 minut i jakieś takie nieregularne. Mówię do męża, że jakieś dziwne to jest. O 21 zaczęły się nagle skurcze co 5-6 minut, mówię do męża, że pewnie to te oszukane skurcze. No i sobie jeszcze na kompie pograłam:) O 23 mówię do niego, że chyba coś się dzieje bo mnie podbrzusze kłuje jak cholera..... Poszłam się jeszcze wysikać i patrze, że pojawiła się krew, mówię do mojego, że pędem lecimy bo krew jest i jak chciałam się wytrzeć to miałam normalnie jakąś dziurę:( On do mnie czy mi wody odeszły, mówię, że nie. Pojechaliśmy na izbę i już tam myślałam, że jajo zniosę, była godzina coś 23.50. Pani położna, która przyjmowała mówi, że mam się rozbierać i dzwoni na górę, że ma rodzącą i mają się szykować. Zdążyłam się tylko rozebrać, położyć i praktycznie już parte szły. Musieli mnie trochę naciąć bo by główka nie przeszła. O godzinie 0.55 mała była na świecie to był już 02.10.2010.Termin miałam na 02.10.2010 czyli po prostu terminowa dziewczyna. Co się okazało, że żadnej lewatywy nie zdążyli, żadnego golenia (chociaż ja sama się wygoliłam więc nie było problemu), antybiotyku już nie zdążyli podać. O godzinie 2 już byłam na sali z małą bo mieli trochę porodów i za długo na porodowej nie leżeliśmy. Mąż dał radę, był i przeciął pępowinę i nawet zajrzał jak główkę było widać. Ale pęcherz mi przebijali bo wody mi nie odeszły, były ładne i czyste. Mała dostała od razu 10 punktów, jedyne co było dziwne to krótka pępowina i żeby mi ją położyć musieli najpierw przeciąć. Łożysko sobie obejrzałam, pani położna się śmiała, że wyglądało jakby było w kształcie serca:):)
O 4 rano już byłam się wysikać. I nie spałam w ogóle po porodzie i latałam już i opiekowałam się małą. Wszyscy są w szoku, bo ponoć po mnie nie widać że rodziłam i to, że do teraz latam jak spidi gonazles. Ogółem do końca nie byłam przekonana, że to były skurcze porodowe, bo potem mi powiedzieli, że ja przyjechałam już z całkowitym rozwarciem.
 
Ostatnia edycja:
MOJ POROD

NIEDZIELA 26/09 godzina 17h

Stawiam sie do szpitala. Wg planu albo mala sie obrocila glowa w dol albo nie i wtedy w poniedzialek cc. Zrobili mi usg- mala sie wierci i robi w buraka lekarzy- na usg widac ze sie zastanawia co zrobic- glowa w dole za chwile w gorze za chwile posrodku… ja oczywiscie stres. Torby do szpitala zabralismy bo nei wiadomo czy zostaje czy nie. Kazalam mezowi toreb nie zabierac na pietro bo mzoe sie oakzac ze wroce do domu i po co nosic tobolki. Mimo to polozna zdecydowala- zostawiaja mnie i w poniedzialek rano powtorka usg i monitoring serduszka dzidzi. Maz psozedl po torby. Ja juz uryczana i spanikowana. Na zapas mimo ze bylam ogolona to mnie ogolili na amen calkiem w razie cus.Maz przytula i pociesza ze i tak jak nie jutro to urodze za dwa tygodnie. To mi nic nei daje bo to pierwszy raz w zyciu jestem w szpitalu i pierwsza noc w zyciu bez meza… histeria doslownie. Przy okazji wieczorem kazali wziac prysznic w takim czyms jak jodyna (zamiast mydla), zebym cala byla odkazona i rano przed ewentualnym cc to samo. W miedzyczasie w nocy przyszli po spiacu mierzyc mi cisnienie…wrrrr….pytam poloznej na ktora rano maz ma byc bo ja musze wiedziec zeby zjawil sie na czas bo bez niego nei dam sie dotknac i moge byc agresywna (hihi), powiedzieli zeby na 8h przyjechal. W koncu kolo 22h maz musi wracac do domu a ja oczywiscie gapie sie w okno i rycze…

PONIEDZIALEK 27/09
Poneidzialek rano- monitoring serducha, usg. Mala lepetynka u gory.
Godzina 8h wchodzi maz do Sali (sama bylam w pokoju ) ogolony, wypachniony ubrany slicznie az mi sie normalnie mysli kosmate zrodzily ze moze seksik na szybko?? Powiedzialam mu ze mam ochote go zgwalcic :ppp prawie padl ze smiechu- a czym??
Nagle wchodza dwie kobitki I haslo: jedziemy. Ja juz cala zalana potem ze strachu ale udaje glupa I twardziela jak zwykle do konca. Zjechalismy na 1 pietro. Kazali mezowi isc za polozna do poczekalni kolo Sali operacyjnej a mnie zabrali do Sali przedoperacyjnej. Oczywiscie musielismy sie calowac 10 minut I nei chcialam go puscic. Wyjec mi sie wlaczyl. Polozna mowi ze jak nie ma cc pilnych to ja zaraz bede krojona. Leze na tej Sali –przychodzi inna polozna, pobiera mi krew, podlacza kroplowke z woda a do drugiej lapy kroplowke sama nie wiem z czym. Za chwiel jakas baba robi podjazd z cewnikiem. Kazala mi wziac oddech –myk! Nic nei bolalo. I tak lezalam pod tymi rurkami. Nagle na ta sama sale wjezdza murzynka na lozku – zaczelam z nia gadac czy tez na cc. ona mowi ze dostala skurczy w nocy I kazali jej lazic cala noc po korytarzu bo rozwarcia nie ma dosc odpowiedniego. Skreca ja z bolu ze jak na nia patrze to juz mam dosc bo tak laîe mocno porecz lozka az mi jej zal.. W meidzyczasie przychodzi anestezjolozka I mowi ze prawdopodbnie murzynka pojdzie na pierwszy ogien. Kazalam jej uprzedzic meza bo spanikuje czemu to tyle trwa. Maz uprzedzony. Czekam az cos zacznei sie dziac.uspokoilam sie ze jednak tamta na pierwszy ogien idzie. Nagle wpada anestezjolozka, lekarka I co?? zabieraja MNIE! Nawet nie zdazylam slowka powiedziec. Wjezdzam patrze ekipa chyba z 12 osob. Potem kazali mi sie przeniesc z mojego lozka (przesunac tylek raczej) na drugie takie wyzsze operacyjne. Cholera fajnie sie mowi z tymi kroplowkami I cewnikie mjeszcze aerobic odwalac… udalo mi sie jakos. Anestezjolozka kazala usiasc na tym stole ,, nogi na taboret I mowi ze zaraz poda znieczulenie ze mam zrobic koci grzbiet… kurna jasne! Z tym bebechem!! Mowi ze zaczynamy sie wkluwac I mam sie nei ruszac. Spoko, poszlo, poczulam jakby komar mnie uzarl-nie bolalo nic. Kazali sie natychmiast klasc. Poczulam cieplo od pasa w dol I mrowki w palcach od nog. W miedzyczasie jakis skosnooki podpina do lozka podporki na ramiona I mnie przywiazuje…czuje sie doslownie jak kawal miecha do pociecia na plastry. Przyslonili mi moj brzuch parawnem. Anestezjolozka stoi przy mojej glowie I pyta czy cos poczulam. Ja mowie co mialam czuc??? A lekarz z drugiej strony: bo tak pania walnalem w udo ze powinna pani skoczyc do sufitu! Ja w smiech I mowie: ahaaaaaa…..Anestezjolozka stoi przy mnie I gada, zagaduje, jedna osoba stoi rpzy cisnieniomierzu, inna przy ekg, kazdy cos robi. Wspolpraca im idzie tak ze w szoku jestem.ale kreca sie po Sali wiec pytam kiedy zaczna? A anestezjolozka-chyba kiedy skoncza?? Bo juz dupcie dzidzi wyciagaja! A ja : co????? a ona: ooo juz plecki I zaraz ja pani dostanie! Pytam ja czy maz jeszcze nie rypnal na podloge I nei zemdlal. Lekarze sie smieja ze powinnam o sobie pomyslec a nie czy maz zemdlal. Ja mowie ze dla mnei wazny jest maz bo pewnei tam sie poci jak mysz. Nagle lekarka przynosi mi malutka rozowa kruszynke I mowi-jak ma na imie? Ja w ryk!!! Mowie Léane, caluje malutka po raczkach I buzce a ta mnie juz chciala zjesc I ssala policzekJ . krzyczala ze masakra az mi skora scierpnela.Lekarka mi sie pyta jak sie psize imie malej, ja w takim szoku ze sie zastanawiam chwile w koncu mowie ze e z akcentem I jedno n nie dwa. Zabieraja malutka. Pytam wiec gdzie?? Ona: no jak gdzie? Do meza! Dowiaduje sie za chwilke ze mala wazy 3330 I ma 9 punktow w 1 minucie , 10 w 3 I 10 w 5 minucie. Pytam ile ma cm a lekarka sie smieje ze nie moga jej zmierzyc bo sie drapie stopami po uszach!!!!! Ja w smiechJ . pytam jak maz zareagowal? Ona mowi: wyglada na zaskoczonego I szczesliwego. Zaskoczony bo okazalo sie ze nikt mu nie powiedzial ze ja juz na stole I ze jednak mnie zabrali a nie murzynke tak jak powiedzieli wczesniej, I podbno polozna wyszla do niego z lekarka I mowia: prosze tatusiu oto twoja cora. A moj wszoku ze to juz I sie poplakal podobno. Pytam kiedy zobacze meza ze ja juz chce zobaczyc. A ona: no juz prawie skonczylismy szyc I juz pojedziemy na sale pooperacyjna oni tam na pania czekaja. Rzeczywiscie. Wszystko trwalo 23 minuty. Od podania znieczulenia do zszycia mnie. Szoook. Nagle znajduje sie na korytarzu I jade do meza. Siedzi spookojnie przy oknie I glaszcze dzidziunie. Ledwo wjechalam na sale krzyknelam:kochanie jestem!!! I w ryk!!! Po 3h monitorowania serca mojego I mierzeniu cisnienia zabieraja nas do naszego pokoju na 4 pietro.nie mozemy sie nadziwic w to co sie stalo iajk bardzo zmieni sie cale nasze zycie od tej chwili. Po poludniu kolo 15h chyba jakos wpadaja lekarka I polozna I haslo: wstajemy! Ja oczy- gdzie??????? Bylam szyta!!!a one dawaj pod pachy I pomagaja mi wstac z lozka…. Prawie leje z bolu. Kazaly mi sie nie prostowac calkiem I nie podnosic glowy. Ja odruchowo prawie stanelam proto I w momencie dostalam takiego zawrotu glowy ze myslalam ze zjade na glebe. Przeszlam moze 5 krokow I powrocilam na lozko. Pod wieczor moja mama przyjechala –weszla z rykiem doslownie nie mogla sie powstrzymac. Wieczorem wjezdza zarcie na dla mnie, ja glodna jak wilk wcinam jakas chluszczanke warzywna, jogurt I wode pije wiadrami doslownie.Pozniej mama pojechala z moim mezem –ja oczywiscie w ryk ze znowu kolejna noc bez meza I poloznej pytam kiedy wychodze. Ta mowi ze dopiero przyszlam a juz chce zwiac, ja mowie tak bo kocham meza tak bardzo ze nie moge bez niego spac.mowi ze moze za 5-6 dni wiec ja ponownie w ryk… Maz z bolem serca mnie zostawil zaryczana I mama to samo ale coz, nie mogli spac w szpitalu. Mala z cyca probuje wcinac-odruch ma zarabisty –kiedy poleci mleko?? Ponoc na 4 dzien dopiero z tego co mowily. Kolo polnocy przychodzi polozna zabieraja mi mala zebym odpoczela a jak bedzie glodna to mi przywioza tylko do karmienia I mam sie nei amrtwic. Godzina 6h wjezdza na sale polozna z Léane I mowi ze spala 6h bez zadnego kwekniecia I placzu. Ja na jej widok becze bo te cudne granatowe oczka sie na mnie patrza I buzka szuka cyca po mojej koszuli. Ogolnie spalo mi sie zle- kroplowki, rurki, cuda, pozycja na plecach..masakra…ale spalam I tak bo doslownei padlam.
 
WTOREK 28/09

Rano kolo 8h wjezdza lekarka glowna z cala banda tych co mnei operowali zeby obejrzec rane- 12 agraf. Podobno “ladnie” zaszyli… ja nawet nie mialam smialosci sie dotknac zeby nie walnac na zawal. Chwile pozniej sniadanie: 4 sucharki, maselko, dzem I kawa z mlekiem-jak sie dorwalam do kawy to myslalam ze zjem ja razem z kubkiem. Oczywiscie wszystko w pozycji lezacej I kazdy ruch sprawia bol. Po snaidaniu wpadaja dwie polozne –wstajemy z wyra!Odpiely cewnik, kroplowki. Jezuuuuuuuu co za ulga!!!lapy w siniakach oczywiscie do dzisiaj. Ja oczy jak 5zl . zaniosly krzeslo przed umywalke, zebym mogla sie umyc- o niczym tak nie marze jak umyc zeby I ogolnie gebe. Pomagaja mi sie podniesc a ja chluuust!!! Na podloge krew gluchnela ze mnie ze zrobilam sie zielona. Wydarlam sie ze cos mi sie dzieje. Polozna mowi ze to normalka bop o cc tak jak po normlanym porodzie bedzie sie lac jakis czas. Podloga czerwona ale kazaly sie nei rpzejmowac niczym. Prowadza mnie do lazienki powli, siadam myje sie lapczywie jakbym wode widziala pierwszy raz w zyciu. Cala sie trzese I mam tylko jedna mysl- zobaczyc meza. Polozne ubraly mnie w siateczkowe majty, zalozyly dwie grubasne podpaski jak ksiazki telefoncizne, ponczochy na problemy z krazeniem (podobno to obowiazkowe po cc), zmienilam koszule na swoja –nie szpitalna. Kazaly mi przejsc pokoj dwa razy. Boli, ciagnie jak jasna cholera ale nie poddaje sie I ide. W koncu moglam wrocic na lozko. Dzwonie do meza I placze ze mam dla niego niespodzianke. Ten mowi ze juz parkuje auto pod szpitalem wiec ja oczywiscie zeby pokazac jaka twarda baba ze mnie to stanelm spowrotem na nogi I jak wszedl to ja: tylko krzyknelam: tadaaaam!!! Maz w szoku ze stoje na wlasnych nogachJ. W koncu moge zajmowac sie spokojnie dzieckiem.Tego samego popoludnia kapie coreczke, przebieram-wszystko trzesacymi rekami zeby krzywdy nei zrobic. Udalo sie.Zaczynam rozpoznawac jej reakcje I placze I jeki roznego rodzaju kidy co I dlaczego. Mala nas rozwala spojrzeniem-lezy w lozeczku swoim szpitalnym I przez szybke na nas patrzy-raz na meza raz na mnie a my jak glupole placzemy ze wzruszenia. Piekne madre oczka I takie naszeJ Wieczorem znowu pora rozstania wiec ja znowu wyje… maz obiecuje ze bedzie rano. Na noc mala mi zabieraja –chcialam na jakies 3h tylko w razie cos ale dopiero po 5.5h wraca do mnie w srode. Czuje ze za nia tak sie stesknilam ze nie moge. Od razu biore w ramiona caluje przytulam.

SRODA 29/09

Nie ma to jak o 5.15 widok wlasnego cudownego dzieciatka ktore zakochanymi oczkami wpatruje sie w mamusie… doslownie pekam I placze na jej widok. Daje cyca. Po karmieniu zaskoczenie- mala nei chce lezec w lozeczku,wzielam ja w ramiona I spacerowalam po calym pokoju trzymajac ja w rzonych pozycjach- na rekach normalnie, na ramieniu na brzuszku. W koncu padam zmeczona na lozko klade ja sobie na klatce piersiowej- zapada spokoj I widac jaka jest szczesliwa ze jest tak bardzo blisko mnie I dotyka mojej skory swoim pysiaczkiem. Maz mial byc kolo 10h a ja postanowilam zrobic przewrot w szpitalu haha! Poniewaz w srode mialam miec ostatni raz SR wiec…. Walnelam sobie makijaz, koszula nocna I szlafrok, corcie w ramiona I jade winda na parter zobaczyc sie z dziewczynami I polozna ze SR. podchodze z zaskoku do poloznej- “wie pani co, chyba dzisiaj mnie nie bedzie na zajeciachJ”, ta prawie padla!! Dziewczyny z brzuchami w pisk z zachwytu nad malutka, ze ja juz po. Wszyscy zaskoczeni ze ja po cc smigam se po szpitalu I to jeszcze z dzieckiem w ramionach wlasnych a nie w tym wozeczku. Poczulam doslownei jak rosne, jak duma mnei rozpiera ze mam tego malego szkrabka ze sobaJ wszystkie byly zaskoczone a szczegolnie moja polozna ze zdecydowalam sie pokazac. Dziwnie mi jakos ze one maja takei wielkie brzuchy a ja juz nie… wieczorem po swojej pracy polozna przychodzi do mnie I mowi ze z podziwu wyjsc nei moze ze ja po cc tak smigam jakbym w ogole nei byla operowana.podobno na zajeciach SR nie przestawaly dziewczyny o mnie gadacJ no coz- krolowa zamieszania:p
Po poludniu oprocz meza przyjechala do mnei mama, tesciowa , kuzynka meza. Fajnie byloJ wieczorem oczywiscie ryk ze maz wraca do domu. Juz tak blisko koncapociesza mnie ale mi to nic nei daje. Wieczorem polozna pyta czy zabrac mala na noc wiec mowie ze nie, ze to moje dziecko I nie dam ruszyc. W nocy wstaje kilka razy do lobuziaczka ale jej cudne oczka mi wynagradzaja zmeczenie. Podobno mleko po cc rusza pelna para na 4 dzien dopiero. Mnie ruszylo we wtorek wieczorem juz. Teraz zaczyna sie rozkrecac, cyce twarde i gorace ale daje rade, mam krem na sutki, i brne dzielnie do przodu.

CZWARTEK 30/09
W nocy oczywiscie oprocz cyca to siku i kupa… nie poddaje sie chociaz mala sie drze jak wsciekla przy zmianie pieluchy.
Rano zmeczona sobie drzemie, nagle wpadaja mi pielegniarki pobrac krew do badania a za chwile wpada wielka pani doktor calego poloznictwa i oznajmia ze w piatek moge wyjsc !!!!! wyje z radosci i sie trzese.dzwonie do meza ze juz jutro koniec szpitala. Do poludnia badanie pediatryczne-chwilke musielismy pcozekac. Tuz przed wejsciem moje dziecko robi niespodzianke w pieluche-zasuwam biegiem przebrac do pokoju.wracam na czas, wchodzimy, lekarz rozbiera mala do wazenia i mierzenia a ta mu sruuuuuuuuu kolejna kupa na pieluche ledwo pdostawil. Walkuje mala zgina jak lalke, z podziwu wyjsc nei moge ze mala potrafi chodzic-tzn ma odruch chodzenia i widzi przeszkode ktora omija !!! szoook !!!!lekarz psotawil jej ramie swoje na biurku i trzymal ja za boki a ta idzie i nad jego reka robi wielki krok !!!! ogolnie masa roznych badan i potem wracamy do pokoju. Wieczorem polozne i lekarka ptowierdzaja moje wyjscie w paitek do poludnia. Napadly mnei wszystkie emocje naraz, smiech, placz, wycie, hihot…maz boki zrywa ze ja powinnam na psychiatri lezec nei na polzonictwie.wieczorem przynosza mi jedzenie- wchlaniam doslownie…z radosci obudzil sie we mnie wilczy apetyt. Przychodzi godzina 22h a ja zaczynam wyc… no bo maz jedzie do domu… uspokaja mnei ze juz jutro bede spac w naszym lozku w jego ramionach i ze zostala nam ostatnia nocka osobno. Widze po nim ze on przezywa ze tez sam w domu musi byc ale nic nie mowi. W koncu zostaje sama z malutka i idziemy spac. W nocy malej sie ubzduralo ze nie bedzie spac po karmieniu, oczy szeroko otwarte, gada po swojemu i puszcza mi usmieszki ktore mnie zwalaj z nog na rowni ze zmeczeniem… oby do piatku… przypomina mi sie ze przeciez nei mam w co sie ubrac wiec w srodku nocy dzwonei do meza co ma mi przywiezc na wyjscie… ten pogubiony w mojej szafie –coz… zdaje sie na niego w razie cos daleko o auta ze szpitala nei bedzie jak wyjde w szlafroku hihi

PIATEK 1/10

Dzwonei z rana do meza o ktorej bedzie bo ja juz spakowana… ubrana… ubrana hihih, w portki ciazowe od dresu- wpadlam w nie jak w worek… sama sie smieje do siebie. Czekam na polozna –ostatnie badanie mnie i malej i pobieranie krwi.w koncu przyjezdza maz. Czekamy na polozna i pozowlenie opuszczenia szpitala. W koncu kolo 11h przychodza lekarki i polozne z wypisem… ufffff !!!!!!!!!! wolnosc !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
 
no i pora na nasza opowieść

sobota rano, 6.30 jak zwykle budzę się na siusiu. Wstaję a tu mi coś cieknie pomalutku między nogami - pomyślałam, że siusiu nie trzymam i próbuje powstrzymać, pędem do kibelka i wołam męża co by mi majtochy przyniósł, wstaje a tu nie przestaje, siadam na kibelek spokój. Założyłam podpaskę między nogi i obserwuję co mi wypływa, białe bez zapachu, bez żadnego chlust tak lecą sobie po kropelce. Jak siadam to jakby przestawały, kolejna wizyta w toalecie i pojawiły się na papierze kropelka krwi. PANiKA! wiadomo jak krew jak najszybciej na IP, ale to okazał się czop jeden, podbarwiony krwią, więc spokój chwilowy. Woda rozkręca się jak tylko wstaję więc leże sobie z ręcznikiem między nogami i sączę się, szukam tych skurczy i powiem, że nie tak sobie je wyobrażałam. Jak by ktoś mnie kijem po plecach walił, zaczęłam je zapisywać, z nie pewnością czy to to czy nie to. I nieregularne wychodzą. Dzwonię na IP, czy już mam jechać, u nas 4/5 godzin po odejściu wód jeśli skurcze nieregularne, więc się nie spieszę, biorę ciepły prysznic, bałam się kąpieli, że ze mnie chlustnie i nie zauważe, zjadłam śniadanie i tak sobie czekamy, po 10 zaczynają się co 10 minut, po 11 co 6 minut dzwonię do swojego ginekologa, mówi, że mamy jechać. ubrani zwarci i gotowi stawiamy się na porodówkę. A tam 3 ciężarne, no to myślę sobie klops, pani w IP. Siada, czeka, idzie, leży- normalnie wieje PRL, ale myślę sobie rodzę i mnie nie będzie babsztyl denerwował, więc z uśmiechem idę na badanie, rozwarcie na 1,5 palca, szyjka miękka, główka nisko. dalej KTG, z mężem sobie gadamy o pierdołach, słuchamy tętna, skurcze jakby słabsze, przychodzi pani z IP i jeden z jej tekstów, ooo a jednak rodzimy z głupim uśmiechem, przebiera się i czeka :) czekamy na ginekolog, bierze mnie na badanie, pobiera wymaz, usg, sprawdzenie jak mały leży, główka w kanale nisko, waga 3500, wody ponad połowa jeszcze jest, sączą się dalej, cała paczka podkładów mi poszła.ja grzecznie upraszam się o ZZO i słyszę nie wesołą informację, że jakiś anestezjolog na urlopie a drugi nie przeszedł do pracy i niestety nie ma wolnego, więc z ZZO nici, myślałam, że się poryczę, tak bardzo chciałam to ZZO, ale będą próbować może będzie wolny, tia jasne. żadnego ZZO nie dostałam w efekcie. Następnie pani z Ip przynosi dokumenty do podpisania, kolejny tekst zawód: skurcze już mam bolesne, tzn. trzeba zagryźć wargi, czekam, aż przejdzie a ta znowu zawód pytam? to mówię specjalista ds eksport, a ona, co pani mi tu się nie zmieści w rubrykę, jednym słowem, zawód a nie stanowisko, więc palnęłam humanista :):-)przeszliśmy na salę porodowa była godzina 14:30 różowa akurat, mówię w sam raz dla chłopca, znowu ktg, rozmawiam z mężem, przychodzi położna i mówi, abym sobie pod prysznic poszła. prszynicuję się skurczę się nasilają, wracamy rozwarcie 2,5, pytam się jak bardziej będzie boleć, dowiaduję się, że jesteśmy w połowie, więc jakoś pozytywnie się nastawiam, bo nie jest źle, w końcu nie dostanę tego cholernego ZZO, wrrrr:angry::angry::angry:
za chwilę przychodzi położna podpina mi oksytocynę, jest 15:30 bo za wolną postęp idzie, skacze na piłce i zaczyna się jazda, mąż masuje plecy, na początku daje to jakąś ulgę, potem najwygodniej mi było trzymać się jedną ręką drabinki drugą odchylać w tył jak do lewy prosty, oddechy, usilnie próbowałam wstrzymywać oddech, mąż dzielnie przypominał, co i jak. przychodzi położna podkręca dawkę, myślę, że jajo zniosę, dostaje dożylnie drugi środek znieczulający, czuję się trochę jak na głupim jasiu, jak bym jajo miała znieść, krzyczę, że zaraz kuper mi rozniesie, na co słyszę super, proszę na łóżko, ledwo człapie, kładę się, rozwarcie na 5. słyszę 2 faza porodu, wbiegają jacyś ludzie, tzn. obsługa szpitala, nie gapie, :-)w tym momencie wybija mi wenflon z reki i leci mi fontanna krwi, powiem, że nie pamiętam tego zbytnio, próbują mi się wkuć, w efekcie mam kilkanaście tajfunów krwi i masę siniaków do dziś, w końcu udało się opanować sytuację im, ni mi, bo mi rozrywa tyłek, cewnikowano mi pęcherz, mam potrzebę parcie, krzyczę czy mogę, na słowa tak jak przyjdzie skurcz, to dawaj pcham, od razu główka, położna bierze moją rękę, abym poczuła główkę, mówi, że już prawie, kolejny skurcz nadchodzi główka się chowa, prę pojawia. w końcu widzę, że mnie nacinają po czym od razu mały jest na świecie w sumie z 5 partych skurczy, zakwilił, kładą mi go na brzuchu i nie wierzę, że to już, bo miało boleć, tak szybko się o tym zapomina, że przecież bolało, wystarczy spojrzeć na dziecko i nic żadnego bólu się nie czuję. zabierają małego do warzenia, położna przypomina, mężowi by robił zdjęcia. kolejne parcie rodzi się łożysko, o ja, nie wiedziałam, że jest takie wielkie, a pępowina mi przypomniała białą kiełbasę :) potem jeszcze mnie czyszczą i zszywają, cała szczęśliwa, podłączają mi kroplówkę, usłyszałam z tyłu, jak wołali, że bardzo duża utrata krwi, to, że miałam krwotok podczas porodu dowiedziałam się dopiero jak karmiłam małego. mój tekst z porodu, wyciągnijcie go ze mnie, zabierzcie go wreszcie. a i ani razu nie przeklnęłam :)
potem dostałam jeść, kolejne kroplówki, w końcu przynieśli małego, pierwsze karmienie, super położna wszytko mi pokazała, od razu miałam pokarm i sporo, mały tylko przysypiał, położna pokazała mi jak go rozruszać, kolejne kroplówki i próba wstania, niestety nie udana, położna przychodziła, podawał mi małego do karmienia,l leżałam tak do następnego dnia, najbardziej chciałam się wykąpać a nie mogłam, wózeczkiem do kibelka na siusiu i jaka ulga, nic nie piekło, na wózeczku umyłam zęby i dalej leże, zaczęłam gorzej widzieć, kolejne kroplówki w końcu podjęto decyzję do transfuzji krwi, bo hemoglobina spadłą z 12 na niecałe 8, i po tym odżyłam, od razu prysznic, pierwsze przebieranie małego.
i jeszcze jedno nie wyobrażam sobie porodu bez męża, był wielką podporą dla nas
 
Ostatnia edycja:
Witam, opiszę swoją przygodę z porodówki:) A więc jak już kiedyś pisałam z powodu podejrzewanej wady ukł. moczowego u dziecka zadecydowano o indukcji porodu, ale niestety nic na mnie nie działało, w ciągu dwóch ostatnich tygodni wypróbowano u mnie wywóływanie za pomocą oksytocyny, cewnika, żelu na rozwarcie i ciągle nic-tak więc w czwartek kiedy znalazłam się kolejny raz na oddziale zlitowali się nademna i zadecydowali cc w piątek:D oczywiście byłam przeszczęśliwa bo do samego końca wierzyłam że jednak bede miała tą cesarkę, bo nie wyobrażałam sobie inaczej(i z każdej nieudanej próby wywołania porodu bardzo się cieszyłam).W piątek(08.10.2010r)wyczekiwałam obchodu jak na szpilkach-ale zanim do niego doszło- ok 07:00 poczułam pierwsze skurcze, które były coraz silniejsze(chciałam je zdusić w sobie,bo przecież to nie tak miało wyglądać)ale niestety po godzinie były nie do wytrzymania-więc poszłam do położnej, ale ona stwierdziła że jak od godziny dopiero czuję te skurcze to jeszcze nic nie znaczy, więc dalej tak czekam na ten obchód z nadzieją że skurcze mi miną....i w końcu przyszedł lekarz i powiedział że mnie zbada i stwierdził że....jak najszybciej mają mnie wywieźć na porodówkę bo już jest 7 cm rozwarcia-jak dowieźli mnie na wózku na salę porodową przyszedł inny lekarz i powiedział że idzie jak burza bo już 8cm, a kiedy poprosiłam o znieczulenie to powiedział że już za późno:(mój mąż przyszedł do szpitala jakby nigdy nic i był trochę w szoku jak zobaczył mnie na porodówce rodzącą...położna zaczęła zwoływać wszystkich lekarzy to wiedziałam że chyba jestem na finiszu:)więc parę razy musiałam poprzeć i nagle mały Jasiu był na moim brzuchu:D Tak bardzo się obawiałam porodu naturalnego, ale los mnie i tak oszczędził bo mój poród trwał w sumie 3godz. i 15min(od pirwszych skurczy), no i teraz ja zwolenniczka cc muszę się przyznać że nie było tak strasznie :Di dochodzę też dużo szybciej do siebie niż za pierwszym razem :)Życzę wszystkim takich krótkich porodów:)
 
reklama
no i czas na mnie przegapilam swoja kolej bo dopiero od wczoraj w domku jestesmy z Wojtusiem.
No więc kładąc się spać w niedziele nie czułam nic cisza na morzu. A po 3 bodajże obudził mnie skurcz brzuszka, dość silny skoro dałam się wyrwać ze snu :tak:
Były już regularne co 5 minut więc hop z teściową i mamą i na porodówkę. uwaga uwaga rodziłam z mamą,bo moj A. musiał służbowo wyjechać, z perspektywy czasu uważam to za bardzo dobry pomysł, mama świetnie się spisała, była też ciocia pielęgniarka z tego szpitala, a położna która akurat miała dyżur to jej sąsiadka, tak więc obstawa pełna. Na porodówce okazało się, że rozwarcie na 3 cm, szybko zrobiło się 6 w ok 2 godziny chyba, później wanna, wanna drugi raz, skurcze przybierają na sile, w zasadzie od początku były też krzyżowe, ale dalej jestem w stanie rozmawiać z kobitkami o facetach, ploteczkach itp. ale ok 8 cm rozwarcie staje i długo ciągnie się do 10 cm, ból już nie pozwala na rozmowe, a podpinanie podktg to udręka, skurcze na leżąco, no way, wolałam piłkę i stanie opierając się o łóżko. do 11 udało się z rozwarciem, zaczęły się parte, ale takie nijakie tzn silne, że aż wyłam, tradycyjnie: chcę umrzeć, nie dam rady, nie będę mieć więcej dzieci... itp :-D
:szok:
i od tej pory 2 h nieprzerwanego bólu... bo parte nie dawał postępu porodu:baffled: tragedia umęczyłam się okropnie. wkońcu położna zlitowała się i zawołała panią doktor, ta pogrzebała i stwierdziła, że mały sam się nie urodzi, podobno nawet z rozwarciem było dość ciasno itp. No więc na stół i cięcie. Czułam ciągnięcie itd, do tego straszne drgawki po znieczuleniu w kręgosłup. Jak zobaczyłąm małęgo rozwyłam się, a anestozjolog trzymał mnie za ręke:rofl2:
Mały dostał 9 pkt, za kolor skóry zabrali mu jeden punkcik. Na jego widok wszystk ow szoku, że taki olbrzymek :)
Potem okazało się, że crp 50:no: i antybiotyk.
Pierwsze podniesienie po cesarce koszmar, wstałam zwymiotowałam i położyłam się.
Później jakoś dowlokłam się do łazienki z pomocą położnej umyłam. Następna doba jeszcze przeciwbólowe, dało rade, ale od 3 doby koszmar nie mogłam nawet wstać ból potworny, mama z A. zmieniali się, żeby mi pomagać, ale noce koszmar, mał pierwsze 4 noce wył jak opętany bo źle się czuł, mi mleczko dopiero się rozkręcało...
myślałam, że zwariuje, zaliczyłam blusa poporodowego.
Rana się ciężko goi bo ja mam z gojeniem problemy. Tzn cięcie piękne niziutko cieniutko itp. ale rana sączy się, zdejmowanie szwów bolało strasznie, mam ją nagrzewać bo podskórnei coś się zbiera i przemywać, aż wyleci wszystko.
:crazy:
masakra jedna wielka, parzyła mnie skóra ciągnęło wszystko, odchody poprodowe do tego mały wył a ja z nim. Po 4 dobie ból nadal ale mały spokojniejszy. ostatnie dwie doby jako tako, dziecko anioł, ja też spokojniejsza.
No i po równym tygodniu do domku.
Koniec końców dowiedziałam się, że jeśli następne to też pewnie cesarka, bo moja budowa nie pozwoli urodzić dziecka większego niż jakieś 3 kilo.
a mój klusek to 4.5 miał
Pozdrawiam
 
Do góry