No to i ja opowiem co i jak....
W czasie wyjazdu do Warszawy zaczęły puchnąć mi nogi, myślałam że to od długiego siedzenia i wielu spacerach, bo po nocy nogi wracały do normy i było ok. Jednak po powrocie 2 dni z rzędu nogi nie wróciły już do dawnej "postaci" ... spanikowana troszkę zadzwoniłam do gina i umówiłam się na dodatkową wizytę. Gdy zgłosiłam się do przychodni to jak zwykle waga/ciśnienie do karty ciąży i już tutaj zaczęło być nieciekawie, bo ciśnieniomierz pokazał 175/115. Lekarz jak to ujrzał to bez żadnych dyskusji skierowanie do szpitala. Mam godzinę na to aby się spakować i znaleźć na oddziale. Cała przerażona i rozdygotana udałam się do szpitala. Tam po dopełnieniu formalności przyszło do badań wszelakich typu pobranie krwi itp dotarło do zamontowania wenflonu. Jako że mam żyły takie jakby ich w zasadzie nie było to już wiedziałam że będą cyrki. Dwie pielęgniarki próbowały łącznie 6 razy a nad nimi tuptał lekarz który chciał mnie już brać na badanie ginekologiczne. Gdy wkońcu jednej z nich udało się wkłuć z wenflonem, igła z wenflonu wystrzeliła jak z procy pod wpływem ciśnienia które z tych stresów mi wzrosło i zalałam im podłogę krwią....
Po tych ceregielach położyli mnie na oddział, podali leki na ciśnienie, uspokajające i inne gówna. Leżałam tam w sumie od wtorku do piątku kolejnego tygodnia a wykresy mojego ciśnienia szalały raz to w górę raz w dół. Jednej nocy doszło nawet do tego że do jednej ręki miałam podpiętą jakąś pompkę która dozowała lek w ściśle określonych dawkach i czasie, a na drugiej ręce jakiś monitoring do ciśnienia pulsu itp, który co 15 minut automatycznie mierzył mi ciśnienie. Tak minęła nam cała noc...
W czwartek (dzień przed porodem) chcieli mnie już wziąć na CC ale po zrobieniu USG okazało się że maluszek jest dość mały i podjęli decyzję że nadal będziemy czekać. Jednak gdy w piątek w nocy ciśnienie znów ruszyło, rano przyszedł lekarz i tylko poprosił żebym była na czczo bo dziś rozwiązanie.
Najgorsze było przede mną - wkładanie cewnika.... myślałam że oszaleję z tym. Ulżyło mi dopiero gdy znalazłam się na sali operacyjnej i dostałam zastrzyk w kręgosłup.... dziwne ciepło rozchodzące się po moim ciele było dość przerażające.... cała ekipa starała się mnie zagadywać, żartować itp. Czułam tylko dotyk... tylko w czasie wyciągania dziecka lekkie szarpanie i nad moją głową ukazał się mały ET biały jak ściana i ociekający....mój synuś Miał obwiązaną pępowinę wokół szyi i nóżki. W pierwszej minucie za koloryt skóry dostał 0 punktów :/ Wzięli go na tyły i po chwili usłyszałam płacz a raczej przeraźliwy wrzask mojego dziecka który nie chciał ucichnąć. Darł się i darł a mi łezki ściekały po oczach.... słyszałam tylko lekarza który mnie operował jak tam mały ile waży/mierzy i ile Apgar. Potem znów szybkie spojrzenie na maluszka i zabrali mnie na pooperacyjną. Potem przewieźli na oddział gdzie na sali czekał już mój TŻ i maluszek Pierwsza nocka straszna... dziwnie jest nie móc się ruszać... do tego oszołomienie po środkach przeciwbólowych. Na drugi dzień o 14 pomogli mi wstać, doczołgać się do umywalki i umyć. Wcześniej małego karmiły i przewijały pielęgniarki, ale od momentu wstania to był już mój obowiązek. Bałam się to maleństwo przewijać bo to takie kruchutkie malutkie i wogle, ale jakoś się udało. Byliśmy w sumie 5 dni na położnictwie bo maluszek się trochę zażółcił i do tego spadała mu waga ponieważ wmuszenie porcji mleka graniczyło z cudem. Walczyliśmy z nim wszyscy bo miał gdzieś butle. On śpi i mamy się wszyscy odwalić. Ja dopiero w 4 dobie dostałam pokarm... niestety mały nie chce zbytnio ciągnąć bo już spodobały mu się butelki... wkońcu samo leci... a nie on się będzie męczył... więc póki co męczę się ja... z laktatorem. Z dnia na dzień udaje mi się ściągać coraz to więcej więc zastępuję niektóre posiłki ze sztucznego mleka, moim odciągniętym i mam nadzieję że mały jak nabierze sił uda mi się go przekonać, że mój cyc to całkiem fajna sprawa a jak narazie to obcycka mi go trochę i się głupio śmieje Teraz tylko trzymać kciuki aby wszystko szło do przodu ale myślę że jesteśmy na dobrej drodze do pełnego szczęścia, bo mały jest aniołkiem, tylko je i śpi i kupa
W czasie wyjazdu do Warszawy zaczęły puchnąć mi nogi, myślałam że to od długiego siedzenia i wielu spacerach, bo po nocy nogi wracały do normy i było ok. Jednak po powrocie 2 dni z rzędu nogi nie wróciły już do dawnej "postaci" ... spanikowana troszkę zadzwoniłam do gina i umówiłam się na dodatkową wizytę. Gdy zgłosiłam się do przychodni to jak zwykle waga/ciśnienie do karty ciąży i już tutaj zaczęło być nieciekawie, bo ciśnieniomierz pokazał 175/115. Lekarz jak to ujrzał to bez żadnych dyskusji skierowanie do szpitala. Mam godzinę na to aby się spakować i znaleźć na oddziale. Cała przerażona i rozdygotana udałam się do szpitala. Tam po dopełnieniu formalności przyszło do badań wszelakich typu pobranie krwi itp dotarło do zamontowania wenflonu. Jako że mam żyły takie jakby ich w zasadzie nie było to już wiedziałam że będą cyrki. Dwie pielęgniarki próbowały łącznie 6 razy a nad nimi tuptał lekarz który chciał mnie już brać na badanie ginekologiczne. Gdy wkońcu jednej z nich udało się wkłuć z wenflonem, igła z wenflonu wystrzeliła jak z procy pod wpływem ciśnienia które z tych stresów mi wzrosło i zalałam im podłogę krwią....
Po tych ceregielach położyli mnie na oddział, podali leki na ciśnienie, uspokajające i inne gówna. Leżałam tam w sumie od wtorku do piątku kolejnego tygodnia a wykresy mojego ciśnienia szalały raz to w górę raz w dół. Jednej nocy doszło nawet do tego że do jednej ręki miałam podpiętą jakąś pompkę która dozowała lek w ściśle określonych dawkach i czasie, a na drugiej ręce jakiś monitoring do ciśnienia pulsu itp, który co 15 minut automatycznie mierzył mi ciśnienie. Tak minęła nam cała noc...
W czwartek (dzień przed porodem) chcieli mnie już wziąć na CC ale po zrobieniu USG okazało się że maluszek jest dość mały i podjęli decyzję że nadal będziemy czekać. Jednak gdy w piątek w nocy ciśnienie znów ruszyło, rano przyszedł lekarz i tylko poprosił żebym była na czczo bo dziś rozwiązanie.
Najgorsze było przede mną - wkładanie cewnika.... myślałam że oszaleję z tym. Ulżyło mi dopiero gdy znalazłam się na sali operacyjnej i dostałam zastrzyk w kręgosłup.... dziwne ciepło rozchodzące się po moim ciele było dość przerażające.... cała ekipa starała się mnie zagadywać, żartować itp. Czułam tylko dotyk... tylko w czasie wyciągania dziecka lekkie szarpanie i nad moją głową ukazał się mały ET biały jak ściana i ociekający....mój synuś Miał obwiązaną pępowinę wokół szyi i nóżki. W pierwszej minucie za koloryt skóry dostał 0 punktów :/ Wzięli go na tyły i po chwili usłyszałam płacz a raczej przeraźliwy wrzask mojego dziecka który nie chciał ucichnąć. Darł się i darł a mi łezki ściekały po oczach.... słyszałam tylko lekarza który mnie operował jak tam mały ile waży/mierzy i ile Apgar. Potem znów szybkie spojrzenie na maluszka i zabrali mnie na pooperacyjną. Potem przewieźli na oddział gdzie na sali czekał już mój TŻ i maluszek Pierwsza nocka straszna... dziwnie jest nie móc się ruszać... do tego oszołomienie po środkach przeciwbólowych. Na drugi dzień o 14 pomogli mi wstać, doczołgać się do umywalki i umyć. Wcześniej małego karmiły i przewijały pielęgniarki, ale od momentu wstania to był już mój obowiązek. Bałam się to maleństwo przewijać bo to takie kruchutkie malutkie i wogle, ale jakoś się udało. Byliśmy w sumie 5 dni na położnictwie bo maluszek się trochę zażółcił i do tego spadała mu waga ponieważ wmuszenie porcji mleka graniczyło z cudem. Walczyliśmy z nim wszyscy bo miał gdzieś butle. On śpi i mamy się wszyscy odwalić. Ja dopiero w 4 dobie dostałam pokarm... niestety mały nie chce zbytnio ciągnąć bo już spodobały mu się butelki... wkońcu samo leci... a nie on się będzie męczył... więc póki co męczę się ja... z laktatorem. Z dnia na dzień udaje mi się ściągać coraz to więcej więc zastępuję niektóre posiłki ze sztucznego mleka, moim odciągniętym i mam nadzieję że mały jak nabierze sił uda mi się go przekonać, że mój cyc to całkiem fajna sprawa a jak narazie to obcycka mi go trochę i się głupio śmieje Teraz tylko trzymać kciuki aby wszystko szło do przodu ale myślę że jesteśmy na dobrej drodze do pełnego szczęścia, bo mały jest aniołkiem, tylko je i śpi i kupa