23.08
urodziny mojej babci, jadę z tatą jeszcze po kwiaty choc ledwo żyję.. brzuch mnie boli jak jasny gwint..
... ale nie idę na KTG nie chcąć wszczynac alarmu, bo czuję że to nie to...
u babci przechodzi..
od wieczora zaczyna się znowu, ide do wanny, tym razem wychodze z niej zgięta w pół.. skurcze zginające-tak bym to nazwała.. rypanko jak na sraczunię.. ale siedze i myśle.. pisze do Was ... w końcu koło północy dzwonię po tate żeby nas zawiózł do szpitala..
24.08
na IP przechodzi, jednak jak juz decydują że mnie przyjmuja to wraca ten sam ból co w domu... chodze i się cieszę jak głupi do sera.. jeszcze prawie na mnie wpada pijak na IP, odsuwam sie w ostatniej chwili a on jak nie pierdylnie na posadzkę...!!! i do mojego taty mówi
![Stick Out Tongue :p :p](data:image/gif;base64,R0lGODlhAQABAIAAAAAAAP///yH5BAEAAAAALAAAAAABAAEAAAIBRAA7)
odnieś mi czapkę... został olany...
przebieram się w piżamkę i lecimy na badanie..
na badaniu wszystko pozamykane: SZOK!!!! żegnam się z T. i rodzicami a T. nie daję mi iść na KTG bo musi mi wytłumaczyć gdzie mam ładowarkę do tel w torbie i książkę.. połozna ledwo z siebie nie wyszła hahaha...
na KTG skurczy brak.
rano tak "delikatnie" zbadał mnie lekarz że myślałam że koń mi w koopyta zarył.. rzeźnik!!
rano na KTG znowu brak skurczy, w południe jeden skurcz... po 14 badanie USG: wychodzi że mała ma 4500 a wszystkie wymiary na 42 tydz... siet!!! cesarka jednak?? nie wiadomo...
wieczorem znowu KTG, brzuch boli jak nie wiem co, skurczy brak.. polozna mówi że uciska mnie duzy płód i czy lekarze już zdecydowali o cesarce czy wywoływanie jutro?
ja oczy w słup:
-to mam mieć cesarkę?
a ona: ja nic nie wiem...
taaa jasne.. wracam do pokoju, wpierdzielam paczkę tictaków, bułkę z bitą smietaną, i wypijam 2 litry lifta pomarańczowego coby się najeść na zapas...
25.08 mój termin porodu wg OM
czekam na T. ma przyjść przed pracą. wołają mnie na badanie.. nie badaja mnie jednak tylko rzeźnik stwierdza:
-płód duży , cesarka za pół godziny, proszę przygotować pacjentkę
JA W PŁACZ!! jak to za pół godziny, jak to małą tak chamsko wyjmą, ja nie jestem przygotowana psychicznie!
wracam z badania -widzę, że T. wchodzi do mojej sali... lecę do niego:
"pakuj mnie, za chwilę mam cesarkę, boże... " płaczę, on mnie przytula, ja histeryzuję, z korytarza słyszę połozna jak krzyczy że mam juz iść.. dzwonię do rodziców, tata życzy powodzenia, mama ryczy jak bóbr...
lecę niewysikana na blok porodowy, zatrzymuje mnie anestezjolog... każe wracać, przeprowadza ze mna "wywiad"... mówi co się będzie działo, ja wyję..
T. w szoku, tak szybko wszystko sie toczy.. znowu mnie wołaja, tym razem położna łapie mnie za rekę i każe iść.. idę, przebieram się w koszulę w której wszystko mam na wierzchu, zwisa mi to...boję się..
na bloku porodowym podaja mi 3 kroplówki w ciągu 15 minut, dwa zastrzyki nie wiem z czym, ale po jednym kręciło mi sie jak na mega karuzeli..pobierają krew na szybkie badania, nie dotarły przed cesarką. zakładają cewnik-ja płaczę we własne majtki-zabójczy widok..dziewczyna obok rodzi.. myslałam jeszcze w nocy że urodzi przede mna bo była z mojej sali-myliłam się..
prowadzą mnie na salę operacyjną, tam już czeka 8 osób-anestezjolog, mój lekarz, zastepca ordynatora, 3 połozne, salowa i pielegniarka która podawała mi leki i monitorowała..
każa siadać, ledwo wchodze na stół.. pachnie cudownie-czuje kwiaty, mysle sobie "to moja Niunia daje mi znak bym sie nie bała"..anestezjolog się wkłuwa, położna cały czas na mnie krzyczy żebym sie nie ruszała, a nawet na chwile nie drgnełam.. w końcu mówię do niej" może sie Pani na mnie nie wydzierać? wiem co robię.. kaleką nie chce być".. cisza, zrozumiała...
czuję cięzkie nogi, zaczynam rozumiec że to już..
chwilke potem staje nade mna mój lekarz.. patrzy na mnie, mówię :co Pan tak patrzy na mnie?
a on: tak Pania uszczypnałem że normalnie powinna sie Pani z bólu posikać.. ja w smiech i mówię "tnijcie..."
jestem przywiązana, czuje ciężar w płucach.. tną:czuje dotyk, nie ból...
nagle mój gin zostaje zalany wodami... i mówi"mopa mopa, leje się"
anestezjolog i pielegniara od leków patrzą na mnie... za chwilę słyszę sygnał z tego sprzetu co monitoruje serce... mysle "o to chyba coś ze mna nie tak"... anestezjolog spokojnie mówi:" 5 mg adrenaliny już".. mysle se" oooo adrenalinka hehe"
szarpia mną... nagle widze że anstezjolog się skrzywił, pytam o co chodzi a on do mnie " spokojnie jest główka"..
za chwile słyszę jak wszyscy mówią "o boże, o jezu, nie wierzę.. matko to 5 kg jak nic!!! "...
ja mówie:" co ??? miało być 4500, wymieńcie se USG haha"..
mała płaczę jak cholercia, a ja leżę i mysle "boże to już... ona juz jest... jest moja.. czy ją pokocham?" leżę, i nie mam w sobie większych wyższych odczuć... mysle o tym że T. został tatą...
pokazuja mi ją. a ona tak płaczę... ja sie usmiecham mówiąc "ale klocuś, jejku... to moje?" wszyscy się cieszą.. mój gin z dumy sięga sufitu..pytam "co Pn zrobił że taka duża jest hehe?" a on " to Pani stworzyła jej odpowiednie warunki, może byc Pani dumna"
słyszę "łożysko 2 kg"
pielęgniara mówi do mnie" jak się Pani usmiecha to jest super"...
mówię do swojego gina" Panie doktorze co Pan jeszcze wyciąga?" bo słysze chlupot..
a on do mnie:"nic, zszywam sobie macicę"
ja w smiech, mówię:"aha to niech Pan sobie nie przeszkadza"...
nagle czuję że odpływam, ledwo słyszalnym głosem do ucha anestezjologa mówię:"wymiotuje, słabo mi"
słysze ciągły sygnał... myslę" boże to ja.. to moje serce nie daje rady, umrę.. urodziłam i umrę...więc tak to jest, boże.."
ciemność... torsje, słabość... leżę i słyszę "adrenalina 5 mg dozylnie, już!!!! ....jeszcze 5 mg!!! natychmiast...!
jezu, wszystko mi jedno, obojetnieje... wiedziałam że tak będzie... nagle światło... widze lekarza... mówi:"juz jest dobrze, już dobrze"..
nadal mnie szyją...
jak wyjeżdzam z sali podchodzi T... mówie" słyszałes wagę? 5250... czujesz?"..
on mnie głaszcze i mówi "wiem kochanie, spokojnie"... ledwo go widzę.
wjeżdzam na poooperacyjną , a tam dziewczyna po cc z 4 rano.. zreszta git babka.. mieszka koło mnie, już zamurowałysmy sobie współny kontakt-ale o tym nie tutaj..
po 4 h ból wraca... megaaa okres... mysle" nie dam rady"
słysze jak Niunia cały czas płaczę, błagam by mo ja dali... nie da rady, nie teraz..
o 16 ja dostaje, nie moge przestać patrzeć.. jest moja i T... T. zachwycony.. głaska ja niesmiało... ja patrzę na niego i płaczę, że mamy nasz cud... jest taka pulpaśna... taka słodka, takie usteczka cudowne... nie ma piekniejszej.. płacze nad nią.. moi rodzice robią zdjęcia.. dla mnie już nic nie istnieje...świat przestał miec znaczenie..zabierają ją ok 18..
przychodzą nas myć... położna każe mi sie obrócić.. JAK??? pytam JAK??? ona zła obraca mnie z całej siły, sztywnieje z bólu i płaczę... nie ma serca, w myslach wydłubuje tej krowie oczy i wyrywam te drewniane ręce...
rano nas pionizują... koleżanka wstaje, ja krzycze by mnie położyli albo zemdleje, sama boje sie ruszyc... jadę na lekach do dzisiaj, ona już w drugiej dobie chodzi i nie bierze leków przeciwbólowych... przenoszą nas na sale normalną.. popołodniu mam juz wyrzuty sumienia że nie mam małej i nie mam siły do niej iść...
przychodzi cudowna położna i pyta czy dam radę sobie teraz z dzieckiem.. mówie że tak bo inaczej oszaleje, pytam zapobiegawczo czy ktos mi pomoże.. odpowiada "tak..
JEST, przynoszą ją... głodomór jakich mało, je jak świnka, wszyscy na noworodkach słyszą że moje żłopie mleczko... haha.. cudowny ciężarek... jednak płaczę gdy ona płacze bo nie moge wstać, modle sie o siłę.. gdy mi się raz zakrztusza zapominam o bólu i że jest ciężka i lece przez cały korytarz krzycząc żeby mi pomogli. dostaje za ta akcję straszny opitantol od jednej połoznej.. ale co miałam zrobić, bałam się.. zapomniałam o bólu...
puchna mi bardzo nogi, codziennie prosze o zastrzyk przeciwbólwoy bo nie daje rady... każą walczyć o pokarm, ja nie mam siły siedziec i jej trzymać, nie moge leżęć na bokach, nie mogę jej mieć na brzuchu ze względu na ciężar..z piatku na sobotę pojawia sie pokarm gdy płaczę z nia w nocy... cała sobotę juz karmię, ból niesamowity... piersi mnie pieką i mam dość, ale karmię..
w sobote odżywam.. zaczynam chodzic, jakoś wstaję.. połozne w szoku, że tak szybko mi poszło... mówię: nie ma pomocy, to przezwyciężam to!... lekarz mówi że pierwsze dziecko z taka waga w tym roku i pierwszy raz widzi by tak szybko dochodzic do siebie po takim płodzie..
ja pekam z dumy, zako****ę sie coraz bardziej w Niuni... szaleje już za nią.. T. przychodzi codziennie rano przed pracą i po pracy siedzi do późna... patrzy na nia jak w obrazek-robi jego minki...
na dzis mam dość porodów, chociaz przyznam szczerze że gdy ból mija, zapomina sie o nim... teraz mam ogień w piersiach... martwie sie jak sobie poradzimy, jestesmy tu sami. T. na pewno będzie chodził do pracy... ja będe sama-babcia będzie przyjeżdżać by mnie wspierać duchowo i psychicznie, chociaż tyle...
jestem szczęśliwa.. bardzo zakochana w tej maleńkiej istocie.. jeszcze nic o niej nie wiem, ale to kwestia czasu... zrobie dla niej wszystko...i kocham nad życie T-za to jak bardzo jest w nia zapatrzony i jak bardzo chce mi pomagać... jak patrzy na mnie...z miłością..
a mała teraz spi...po 2 godzinach cycania i jednej butelce na dokładke... i po 4 kupach-bilans niezły..
to tyle... nie wiem czy będę miała jeszcze dzieci... boje się..bólu...
bo co innego- dla miłości -warto wszystko..