reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

opisy naszych porodow

Moje Maleństwo też śpi - zresztą ma automatyczną Nianię w postaci 3-letniej Martynki (chrześnica narzeczonego mojej siostry), która jest w nią wpatrzona jak w obrazek i jak tylko się Jaga ruszy to mi głośno Martynka o tym komunikuje :-D

mój poród był dla mnie dość mocnym zaskoczeniem, a w sumie to jego początki.. 22.05. o 4:30 obudziło mnie parcie na siku, więc wstałam i poszłam do wc.. Załatwiłam swoją potrzebę ale jak wstałam i zrobiłam krok do przodu "popuściłam" troszkę:szok:.. Zaskoczyło mnie to niezle.. Przebrałam bieliznę, usiadłam raz jeszcze na kibelek, wycisłam resztki siku z siebie, wstałam, umyłam ręce i .. ledwo ruszyłam za drzwi w stronę pokoju - znowu popuściłam:szok:, ale bylo to takie kontrolowane przeze mnie, więc... nawet nie podejrzewałam, że mogły by być to wody płodowe. Założyłam podpaskę i poszłam spać. Obudziłam się ponownie ok. 9:00 - poszłam do wc i jakież było moje szczęśliwe zaskoczenie, gdy ujrzałam na podpasce fragment czopu!!! Nareszcie "COŚ" ruszyło!!! No to jak już ruszyło, to ... wypadałoby zadbać o siebie!!! Pofarbowałam sobie włosy;-):-D (a co!!! trzeba jakoś wyglądać:tak:;-)), wykąpałam się, podgoliłam... Przez całe przedpoludnie i popołudnie nie miałam dodatkowych objawów poza tym odrywającym się czopem, ktory miał taką rzadką konsystencję.. Przed 15:00 zaczęłam robić naleśniki, gdy nagle poczułam jakieś bóle.. Ale było to do wytrzymania - zresztą kolejny pojawił się dopiero po 30 minutach. ok. 16:00 położyłam się do łóżka - postanowiłam się zdrzemnąć.. jednak po 20 minutach znowu poczułam kolejne bóle, po 15 minutach znowu... Stwierdziłam, że chyba się zaczęło! Pogoniłam męża do obiadu, następnie pod prysznic. Przed 19:00 byłam już w szpitalu. Badanie gin. wykazało już 4 cm rozwarcie, a skurcze pojawiały się co 8-6 minut.. Jednak jak powiedziałam o tym moim nocnym "popuszczaniu" - położna i lekarka zaczęły podejrzewać, że możliwe iż to wody płodowe zaczęły się sączyć. Męża odprawiono mi na godzinę do domku, a ja w tym czasie miałam zająć się dokumentacją no i zostałam podłączona do KTG. Następnie otrzymałam lewatywkę. W między czasie pojawił się mój M. Prysznic.. No i kolejne KTG, podczas , którego podłączono mi okscytocynę (a było to o 21:50). I zaczął się HORROR!!! Masakra - ból nie do zniesienia!!! Podczas skurczy dosłownie wariowałam z bólu - i lepiej dla innych było aby mnie nie dotykać, nie dmuchać w moim kierunku, w ogole cicho-sza!!! O północy "skakałam" jeszcze na piłce.. Po jakimś czasie miałam kolejne badanie gin - i okazało się, że jest już pełne rozwarcie, wiec.. ZACZELIŚMY!!! Mąż mnie cisnął od tyłu, lekarka naciskała na brzusio - i tym sposobem, trzy "skłony" w dół, ok. 7-9 parć i o 00:30 Jagódka była już z NAMI :-D (w książeczce zdrowia dziecka mam zapisane - II etap porodu - 10 minut)!!! 3650 g, 56 cm i 9 pkt. (była dwukrotnie owinięta pępowiną, przez co calutka była sina) w skali Abgar.

Kolejną traumą, po okscytocynie było szycie krocza - zostałam delikatnie nacięta, no i zostałam obdarzona 3 szwami:-(

Jesteśmy przeszczęśliwi i z porodu, i z personelu szpitala, a przede wszystkim z Naszej Cudownej CÓRECZKI:-):-):-)
Gdyby nie M - nie wiem jakbym to wszystko przeżyła i jakby się całość potoczyła :happy: Kocham Go za to jeszcze mocniej (a myślałam, że jest to raczej nie możliwe..).
 
reklama
Strasznie sie rozpisalam, ale dla mnie to bylo przezycie :-)
No to i ja napisze, jak to było… J
Tyle czekałam, tak się nastawiałam, ze będzie tak strasznie bolalo… A tu mile zaskoczenie. Nie było tak zle. Fakt bolalo, ale widac, ze da się przezyc. No i sprawdzilo się, ze jak dostaje się dziecko na brzuch, to kompletnie bolu się nie pamieta. Nawet nie jestem w stanie powiedziec jak to bolalo. Bo niby na paczatku troche jak na okres, ale pozniej… Hm… Trzeba przezyc, żeby wiedziec.

Wiec u mnie było tak….
W srode 3.06 zglosilam się do szpitala. Mialam jeszcze nadzieje, ze po badaniu będę mogla isc do domu, ale niestety. Nawet już badania nie było. Z uwagi na ilość dni zabrali mnie już na oddzial. Kazali się przebrac i isc na porodowa. Tam wywiad, majty w dol i badanko… Ogolnie nic się nie dowiedziałam poza tym co usłyszałam „Przepuszcza palec”.
No i dalej nic… Wyslali mnie na sale przedporodowa. Tam dowiedziałam się od współlokatorki, ze z tej sali można już tylko trafic na porodowa. Co mnie niezmiernie ucieszylo. Wieczorem, na obchodzie Pan Dr. zakomunikowal, ze jutro zakladamy „taki cewniczek do macicy”. Oczywiście już wiedziałam co to… Okropnie się balam, ale nie było tak zle. Wiec rano, zabrali mnie na cewniczek, do cewniczka gratis dostalam test oxytocynowy. Oczywiście wisiałam tez troche pod KTG, które cos tam wykazalo, ale ja nic nie czulam. Do wieczora zaczal mnie bolec brzuch jak na okres, ale Pan Dr. oznajmil, ze to nic takiego „boli od cewnika”. Na wieczornym obchodzie oznajmiono mi, ze jutro będzie indukcja. No to się nastawilam, ze jutro już urodze i będzie GIT!
Tak, wiec rano sobie wstalam, wyszykowałam i poszlam na indukcje. Wczesniej wyjeli cewnik i stwierdzili brak zmian. Od 8 do 13 wisialam pod KTG i indukcja. Co chwile przychodzili pytac czy boli bardziej i czy cos czuje…. Ja, ze nic. No to oni „pstryk” wiecej oxytocyny. Po kilku godzinach zaczęło mnie bolec jak na okres, ale „kurczenia macicy” nie czulam! Pan Dr. co jakis czas wchodzil i oglądał jak „ladnie się rysuja gorki” i pstrykal wiecej oxytocyny.
Pozniej już mnie odlaczyli i puścili do przedporodowej. Przyszla polozna i podłączyła KTG, brzuch nadal bolal jak na okres co jakis czas, ale nie czulam kurczenia (o które pytali Dr.). No i tak sobie leżałam, troche bolalo… Pani Dr. przyszla pytac czy cos czuje… Mowie, ze tylko bol jak na okres. Ona na to, ze to nie jest to co trzeba. Musi być kurczenie. No i sobie poszla, a ja sobie poyslalam, ze juz urodzilam! Ona sobie poszla, a ja za jakies kilkanaście minut poczulam jakby pekl we mnie balon i wylala się woda…. Duzo wody ;) No i tak niepewnie krzycze sobie z tej sali „SIOSTRO! Chyba mi wody odeszly?” Przyszla… Przytaknęła. Po Dr. Skurcze oczywiście bardziej bolace się zrobily. No, ale do zniesienia. To za tel. do mamy i do meza. Oczywiście poruszenie, zaraz wszyscy byli u mnie. Lekarze zbadali, wyszlo lekkie rozwarcie. No to ja sobie dalej z mezem łaziłam, bolalo już nieco mocniej, ale jeszcze dalo się znieść. Nie kontrolowałam czasu wcale, wiec nie wiem co ile trwalo. Pozniej robilo się już co raz gorzej, nawet troche się popłakałam przy matce. Jak wrócił do mnie maz ustaliłam z nim, ze chce znieczulenie. Przyszli po jakims czasie w zielonych fartuszkach. Kazali się położyć, a mnie tak telepalo, ze nie bylam w stanie tego kontrolowac. Na szczescie najbardziej lataly nogi, wiec jakos dalam rade wytrzymac. W stresie o rdzen kregowy tak się zebralam w sobie, ze nawet nie drgnęłam podczas skurczy. A bolaly jak skur…! No i co… Moje kulawe szczescie. Wkłucia (dwa razy robione) nie dalo się założyć, cos tam się w korzonkach blokowalo, a srodek znieczulający uciekal dziurka i ciekl po plecach! Pan anestezjolog przeprosil i poszedł sobie. No to ja na to, ze trudno dam rade! Przyszla Pani Dr. kazala skakac na pilce, bo glowa wysoko. No to skakalam. Pozniej badania, oczywiście w skurczu! Co nie musze mowic jak bolalo! Pani Dr. kazala dla obniżenia glowy kucac i przec. Jesu! Jak to bolalo. Ogolnie bardzo duzo czasu zajęło im nim mnie przekonali do tego… No, ale pomoglo. Jeszcze jednoczesnie Pani Dr. lapsko pchala i cos tam rozciągała. Było już bardzo ladnie z rozwarciem. Przyszedł Pan Dr. (ten fajny). Zakazal przeciwbolowych, a kazal dac rozkurczające. Jednoczesnie powiedział, ze trzeba dac jeszcze oxytocyne. Ja w placz, ze nie chce, bo będzie bardziej bolec. On na to „Mama nie będzie bolec, zaraz będziemy rodzic!” No i fakt taki był, ze zaraz kazal się klasc na lozko. Oczywiście w skurczu zbadal, porozciągał i było już pelne rozwarcie. Pokrzyczał tylko na polozne, ze „Czy ja mam porod odberac?” Pozniej mi tłumaczył jak przec, bo ja mimo, ze wiedziałam jak, powiedziałam, ze nie wiem ;) Pozniej opowiadal cos o biegach maratońskich, pozniej na brzuchu cos rysowal i tłumaczył ile zostalo… Wsadzil lapsko i kazal przec. No i zaraz potem chyba ze 3-4 parcia i było już na brzuchu… Takie male fioletowe, z czarnymi wlosami. Wazyla 4,090 i miala 58 cm. Dostala 10 pkt. Jedyne niepowodzonko, to ta cholerna zoltaczka.
Caly czas był ze mna maz. Masowal kręgosłup i wspieral jak nigdy. Pomagal skakac na pilce, bo ja już spalam prawie. Pozniej jak już się urodzila Julka to krzyczał mi, ze „Już, już jest!” Calowal po czolku, głaskał… Naprawde kocham go bardzo, bardzo mocno. Bardziej niż kiedykolwiek!
Pozniej okazalo się, ze bardzo mocno popękałam. Julka ma duza glowe. Pani Dr. przyszla mnie zszyc, ale zrezygnowala. Chyba z trzy osoby trzymaly wzierniki, żeby Pan Dr. mogl szyc. Bylam lekko nieswiadoma, bo dali mi głupiego jasia. Stracilam sporo krwi. Jeszcze do tego mnie nacieli, wiec szwow było sporo. Pan Dr. jak się podniosl to miał calusieńkie czolo spocone ;) Mezowi pozniej powiedział, ze troche pęknięcia się przestraszyli, ale jest już OK. Szwy zostaly, bo były bardzo mocno zaciśnięte i polozna nie chciala mi zadawac dodatkowego bolu ściągając je z opuchlizny. Przyciela tylko „wasy” na zewnatrz.
Wszystko od odejścia wod trwalo 5 godz. Tak, wiec oxytocyna swoje robi! Czy boli bardziej… nie wiem. Nie rodziłam bez ;) W każdym razie naprawde milo wspominam porod. Mialam super obstawe. Dwoje lekarzy, dwie polozne, salowa i najważniejszy MĄŻ!
A zwieczeniem byla Julcia. Taka, jak sobie wymarzylam.
 
Jak tak sobie czytam opisy Waszych porodow to az sie nie moge swojego doczekac :D ale do wrzesnia jeszcze zostalo troszke czasu... :)
Gratuluje wszystkim mamom :)
 
Tak siedze i patrzę na ten wątek, chyba już dojrzałam do tego by opisać swój poród. Nie chciałam robic tego wcześniej ponieważ było to dla mnie bardzo przykre przeżycie niestety...ale od początku.
Jak wiecie trafiłam na oddział patologii ciązy 10 dni po terminie porodu. Od samego początku zaczęly się schody ponieważ trafiłam do szpitala w piątek i przez cały weekend nic ze mna nie robiono. Mogłam pójśc z poniedziałek to zaoszczędziłabym sobie stresu. Tak więc konkretne działania zaczęly sie w poniedziałek właśnie. Założono mi cewniczek...taki balonik który został wprowadzony do szyjki macicy i napełniony solą fizjologiczną w celu rozszerzenia szyjki ponieważ ja nie miałam skurczy ani rozwarcia...

Po założeniu cewniczka i tu podziękowania dla doktora Nitkowskiego , który zrobił to nadzwyczaj delikatnie;-) a ja bardzo się bałam tego zabiegu. Po załozeniu cewnika, dostałam skurczy. Nie były one jakoś specjalnie mocne ale były...dosc regularne i dające w kośc całkiem nieźle. Niestety po godzinie ustały ja już całkiem straciłam nadzieję na poród naturalny :-(
Nasępnego dnia podłączono mnie do pompy z oksytocyną ...całkiem fajna godzine sobie kurde wybrali...5.45 :eek: normalni ludzie o tej porze jeszcze śpią. Do godziny 8 nie działo sie nic...tylko siostry od czasu do czasu przychodziły i zwiększały dawkę. no i się zaczęło...od razu z grubej rury dostałam skurczy co 8 minut ale były najpierw zbyt krótkie...potem wypadł mi cewnik i zrobiono mi badanie...podczas skurczow było to nie do wytrzymania. Doktor ze zdziwieniem orzekł ,ze mam rozwarcie na 4 palce i że mam sie przygotować bo dzis urodzę. Zawiadomiłam mojego M i po chwili od telefonu miałam już skurcze co 3 minuty i dłuuugie oraz bolesne jak jasna cholera. Siostry najpierw kazały mi na porodówkę iść :eek:
nienormalne , jak ja ustać podczas skurczu nie mogłam a co dopiero iść piętro wyżej :eek::eek::eek:
tak więc niezadowolone przyprowadziły wózek i mnie zawiozły. Podczas tej podróży nie pamietam co sie działo bo skurcze były już tak potworne ,że zamiast oddychać zaczełam krzyczeć. Jak mnie dowieziono w końcu to ucieszyłam sie bo trafiłm na sale z wanna i od razu poprosiłam o nalanie wody. Położna jak mnie zvadała ( jesssu jask to bolało :eek:) to orzekła ,że nie ma czasu bo mam pełne rozwarcie:oo: ,ze co? 15 minut temu miałąm jeszce 4 palce,a gdzie stopniowośc , a gdzie kryzys 7 palca??? Wkurzyłam się bo bardzo chciałam wejśc do jakiejkolwiek wody a tu dupa, na domiar złego usadzili mnie na fotelu w pozycji ( a jakże) leżacej co spotkało się z moim głośnym protestem. Położna powiedziała ze mam sie położyc na bok by głowka zeszła niżej a potem zmienię pozycję. Po paru skurczach na salę wbiegł mój M, o matko ale ulga , myślałam ze nie zdąży. Po jego przyjściu zaczeło się piekło...połozna każe leżec na boku z nogami złączonymi a ja w życiu!!! Noga jedna do góry bo inaczej dupę za przeproszeniem by mi rozerwało. Nie minęlo 5 minut a ta mi wsadza palce do środka i po chwili wytrysnęła ze mnie
fontanna wód płodowych . Boszsz jak ja znienawidziłam tę babę w tym momencie ...wszystko robiła mocno , brutalnie jakby mnie pospieszała, jakbym była dla niej intruzem :no: no i po przebiciu pęcherza usłyszałam że zaczął się drugi etap. Dostałam skurczy partych, ale kazali mi wstrzymać ...matko ale jak?? jak to samo sie pcha. Starałam się jak mogłam ale zbyt dużo nie dałam rady i raz albo dwa parłam dośc mocno. W końcu dostałam pozwolenie i widze ze ta już niesie narzedzia by mnie pociąć więc krzyczę ,ze nie chce być nacięta a ta do mnie ,ze inaczej nie dam rady urodzić . Zaczęlam przec ale przez tę głupia pozycje na fotelu nie mogłam przepchnąć powietrza w dól brzucha i jednoczesnie nie mogłam przec a ta małpa powiedziała ,że " tak to się bawić nie będziemy bo ja jej nie słucham" i wyszła z sali:eek: ja się wkurzyłam i zeszłam z fotela bo czułam ze w tej pozycji nie dam rady ... stażystka się przestraszyła bo ukucnęlam na podłodze uprzednio porwałam te szmate co mi na fotelu podłożyli i w pozycji kucznej zaczełam przec :-p bardzo mi to pomogło, wręcz czułam ,ze Damianek przesunał się w dól więc pozwoliłam się na nowo posadzić na ten cholerny fotel i parłam dalej...po kilku partych lekarz podszedł do mnie i powiedział ze zaczynam mocno pękać i że nie przepchnę małego bez nacięcia więc ze łzami w oczach się zgodziłam na nacięcie...i to był mój błąd. Ta sadystka wzięla nożyce do ręki i nacięla mnie 3 razy :baffled: za każdym razem nie podczas skurczu i bardziej mnie przez to bolało :no:
Mój M powiedział ze każde cięcie było widoczne na mojej twarzy i ,ze nigdy nie zapomni tego widoku...
Po nacięciu i dwóch parciach urodziłam Damianka, niestety nie dostałam go na brzuch w pierwszej kolejności ponieważ miał za krótką pępowinę i poproszono Marcina by ja przeciął. Dopiero po przecięciu jej dostałam maluszka do rąk...był cały fioletowy i miał granatowy język :szok:
powiedziano mi ,ze to przez to ,ze mały miał duża głowkę i troszkę sie poddusił .
Potem go zabrano, Marcin poszedł z nim a ja zostałam i doktor mnie szył...byłam tak pocięta ze zaaplikował mi potrójną dawkę lidokainy za co kocham go nad życie...zszył mnie bardzo ładnie teraz to już wiem,ale jak po godzinie poszlam pod prysznic i się tam dotknęlam to wybuchnęłam płaczem...straszne uczucie.
Moj M był strasznie dzielny, gdyby nie on nie dałabym rady, o położnej chce zapomniec jak najszybciej...straszna rzeźniczka. Przez nią wspominam swój poród jako męczarnię a nie piękne przeżycie :-(

Ot tyle opowieści....dodam tylko ,ze położna tak wbiła mi się w pamięć ,ze jak ją zobaczyłam parę dni później na oddziale, akurat w trakcie odwiedzin to wybuchnęłam płaczem....massakra. Dzięki niej Damian prawdopodobnie będzie jedynakiem a jeśli nawet nie to na pewno wybiore inny szpital....
 
No to ja chyba też jestem w stanie już opisać swoje przeżycia.
Pisałam wam już że moje dziecię nie chce się obrócić główką w dół i tak chodziłam z pozycją płodu miednicową. Pod koniec kwietnia mój lekarz prowadzący po badaniu stwierdza, że mały się obrócił. Ja ponieważ nie czułam różnicy w ruchach itp pytam czy może USG - a on nie ręce daje sobie uciąć że główką jest mały w dół. Dobra nie będe się kłucić.
3 maja w nocy dostałam skurczy ale też i biegunki. O 3 pojechaliśmy do szpitala lekarz mnie bada mówi że główka nisko - to ja ucieszona, że potwierdził to drugi lekarz, czyli rodze naturalnie. Ale okazało się że miałam nieżyt żołądka. Zwymiotowałam, dostałam relanium i ucichło. Rozwarcie na opuszek, czyli żadne. Poszłam spać. Rano z porodówki na OCP. Standardowo badanie i kolejny lekarz mówi że położenie główkowe. I na USG, ten sam lekarz co przed chwilą mnie badał mówi że położenie płodu MIEDNICOWE !!!!!
Dobrze że to był fałszywy alarm bo by mi kazali tak rodzić. To był poniedziałek

We wtorek miałam wyjść, ale nie pasowały im skoki tętna płodu. Wyszłam w środę niby wszystko oki. Przy USG stwierdzono AFI 8 a przez całą ciąże małam 12. Umówiono mnie na KTG w przychodni na czwartek.
Po KTG lekarz, który je oglądał ( taki, który ma w moim miescie różne opinie) mówi, że trzeba zrobić USG i przepływy bo coś tam nie tak. Oczywiście w jego gabinecie. Pytam ile on 100. No to mówie nie - najpierw mi trzech konowałów mówi że płód jest główką a był miednicowo, a teraz ten mówi że coś nie tak ale do niego prywatnie.

Za namową teściowej poszłam prywatnie w ten sam dzień przerażona czy jest wszystko oki do lekarza, którego córka zna dobrze mojego męża brata.
A on mi po USG że wód jest mniej niż 5 czyli poniżej normy i dziś do szpitala na obserwacje bo jest niebezpiecznie. I skoro jest miednicowo to trzeba ciąże kończyć. To ja mu mówie, że w szpitalu i tak będą czekali na akcję żeby zrobiło się rozwarcie. A on do mnie mówi, że zajmie sie wszystkim i on mnie potnie.
W piatek rano na obchodzie lekarze zaczeli kręcić głową że coś wymyślam i dr też coś wymyśla. I już myslałam że znów będe leżeć bezczynnie, a on przyszedl do mnie po obchodzie( a jest z innego oddziału), potwierdził wczorajszą rozmowę i to samo powedział tym lekarzom z ocp. Zaraz mi sprawdzali czystośc wód co dzień!!!! Zrobili dwa testy z oksytocyny!!! Dowiedziałam się od takiej młodej Pani DR że on ustalił termin cesarki na poniedziałek na 10.
Ale w nocy z niedz na pon odeszły mi wody. Położna jak przypomniała sobie, że płód miedncowo to narobiła paniki na nosze mnie i od tamtej chwli już się nie mogłam wstać. Na porodówkę pod KTG rozwarcie znikome. No a lekarz z dyżuru mówi, że czekamy na rozwarcie. Pomyślałam, że znów będe leżeć z dwa dni jak nic się nie ruszy.
Skurcze miałam z krzyża (te które miały znają ten ból), nie mogłam się ruszyć z łóżka bo wody odeszły i do tego przez cały czas pod KTG bo tętno skakało. Myślałam że pogryze poduszkę.
i tak od 4 do 8,30. O 8,30 przyszedł ten mój lekarz oznajmić mi że o 10 tniemy. I podali mi jeszcze oksy żeby rozwarcie poszło bo przez 4 godz z opuszka zrobił się aż palec!!!! Czyli nic.
Zaczeło jeszcze bardziej boleć. A potem przygotowania do cesarki. O 10. 25 Julian był na świecie do 11 szycie oglądałam wszystko w lampach:)
Moim szczęściem było to że trafiłam do tego lekarza bo cesrakę miałam dwa dni przed terminem i nawet nie wiedziałbym że coś się dzieje nie tak. Jeszcze by się dziecko udusiło.
Pediatra stwierdził, że ciąża jest przenoszona!!!! dziecko małe 2720 gram. Jak wszystkim trąbiłam w ciąży,że mam małą macicę, to mówili, że się rozciągnie. A ja podejrzewam, że mały już od dawna nie rósł w brzuchu.
No to się rozpisałam
 
to moze teraz ja po skrocie opisze swoj porod...

w szpitalu lezalam juz 3 tyg bo jak wiecie za szybko pekly mi wody plodowe,a ze to byl 34 tydz musieli mnie zatrzymac zeby podawac antybiotyk ,ktory zapobiegal zakazeniu wod i malej, 5 maja w 36tyg i 3dni powiedzieli ze jutro bedzie cesarka(W KONCU)!!!!bardzo sie ucieszylam bo w domu starszak z dziadkiem tylko, mialam byc 3 w "kolejce"okolo 13h,niestety o 12:30 powiedzieli ze cos poszlo nie tak z pierwsza cesarka ,cos sie przeciagnelo i musza mnie przelozyc na jutro,juz sie zalamalam,ale maz zabral mnie do domu na "przepustke",jakos dzien zlecial, o 22:00zaczelam krwawic!!! przestraszylam sie jak nie wiem a oni mnie nawet nie zbadali bo przeciesz jutro o 9 rano mam miec cesarke!
no i znowu z rana pobudka juz od 8 ,glodna,spragniona bo niewolno przeciesz, czekam,czekam,9 ,10,13...16 wkurzylam sie ,no zapomnieli o mnie!!! mialo byc o 9:00 !!! zmienila sie zmiana ,mowie im ze krwawie od wczoraj i na co my czekamy!!! okazalo sie ze zeczywiscie zapomnieli o mnie i nie przekazali sobie inf ze ja czekam!!! o pragnieniu i glodzie nie wspomne!!!! maz juz drugi dzien ze mna w szpitalu czekal, narobilam paniki,w koncu mnie zbadali i stwierdizli ze musza mi szybko szukac innego szpitala bo cos sie dzieje nie dobrego a oni nie maja miejsca dla Oliwci w inkubatorze na wypadek jak by go potrzebowala!!!!!!!!!!!!!!no szok poprostu!!!!
3 tyg spedzilam w tym szpitalu a oni mi taki numer odwalaja...
w koncu zorganizowali karetke,wiozla mnie 2,5godziny!!!!!!!!!!!!! ale na miejscu akcja byla juz bardzo szybka, o 19 bylam w szpitalu, o 20 zaczeli mnie przygotowywac a o 21:19 Oli byla juz z nami...cala i zdrowa i niepotrzebowala inkubatora!!!
ze szpitala wyszlam po 1 dniu bo widzieli ze bardzo dobrze sobie radze i ze czuje sie swietnie:)
i tak bylo :)))
 
Po pierwsze witam! Jako nowa i nie nowa forumowiczka (nie udało mi się odzyskać mego hasła z konta Melasa, z którym to działałam na forum dawniej, a więc mam całkiem nowy dziewiczy nick :-)

Confi>>
Twój opis przynajmniej w 80% przypomina mi mój pierwszy poród 2 lata temu. Teoretycznie wszystko było w porządku i szybko poszło, jak dla mnie jednak był to KOSZMAR. Słowa "to jest ból który się zapomina" dudniły mi w uszach przez kolejne 2 lata, bo sorry- ale ja nie potrafiłam zapomnieć.
Przed porodem na weekend trafiłam na patologię- wydawało mi się bowiem, że wody zaczęły się sączyć, jednak po przyjeździe do szpitala lekarz orzekł, że nic z tych rzeczy. Ale coś leciało... Surprise, surprise- SIKI!!! Czujecie? Żadna książka nie uprzedzała przed takim biegiem wypadków :-) Ale w szpitalu powiedziano mi, że zdarza sie na koniec ciąży, że dziecko jest tak nisko iż prze non stop na pęcherz. Sikałam więc pod siebie kompletnie bezwiednie- w każdej pozycji. Świetne uczucie...:cool2: Po weekendzie uznano, że skoro mój termin minał 3 dni temu, to czas rodzić. Lewatywa (ten styl w jakim mi ją wykonano...), golenie krocza (przedmiotowe traktowanie? mało powiedziane...), szybkie wbicie oksytocyny i jazda. BOŻE! Tego powinno się zabronić! Ja nie rozrózniłam żadnych faz porodu bo od początku do końca NAPIE... jednostajnie tak mocno, że myślałam że umrę. Odesłałam męża do domu bo nie umiałam chodzić (piłka? wanna? NIC! ja mogłam tylko leżeć i wyć z bólu na kolejnych mega skurczach). Skurcze mna targały, a rozwarcie szło jak po grudzie. Najgorsze było to co pisała Confi>> - po oksytocynie czułam skurcze parte non stop a położne zabraniały mi przeć. JAK? One się drą z oskarżeniami czy chcę własne dziecko uszkodzić, a ja walczyłam z "pochłanianiem" parcia. Kurna, koszmar. Potem cięcie bez pytania, szycie prawie że na żywca (podobno miałam znieczulenie, ale "pani to jakaś dziwna jest, tu gdzie znieczuliłam to pani czuje, a tu gdzie nie jest znieczulone to pani nie reaguje na kłucia").
Dobrze że chociaż sam pobyt potem w szpitalu był w porządku...

2 lata później, sprawa była jasna- ZNIECZULENIE ZEWNĄTRZOPONOWE POSZUKIWANE. Na szczęście mamy tu inny szpital, który za opłatą świadczy tą usługę o każdej porze dnia i nocy, więc nastawiłam się totalnie na to, że muszę się znieczulić bo drugi raz nie przeżyję porodu od tak :-)

Dokłądnie w dniu na kiedy miałąm termin, o 3 rano zaczęły odchodzić mi wody. Skurcze były lekkie, w miarę częste, ale nieregularne. W szpitalu pełen relaks- prysznic, spacery, wielka pufa, no i piłka (jak tak sobie na niej sidałam to skurcze całkiem przechodziły, aż się karciłam, że przeciez nie o to chodzi zeby je zatrzymać ;-) Mąż cały czas ze mną. Czas przeleciał strasznie szybko, bezsetresowo i praktycznie bezbólowo. Ok. 8 rano skurcze były bolesniejsze (10% tego co czułam za I razem:-p), wtedy też dostałam znieczulenie ZO i... POEZJA!!! Skurecze odczuwa się jakby w oddali- niby wiem że je mam, ale mogłabym sobie szydełkowac i w nosie dłubac, a nie się nimi przejmować! :-D Kolejne spacerki, pogaduszki, wyczekanie większego rozwarcia, cud, miód i bajka. O 10 już leżałam na boku by ułatwić główce opadanie, drugą dawkę znieczulenia mi podano i ponownie raj. Przed 11 położne powiedziały, że pomimo lewatywy coś mi z tyłka leci więc to chyba już ;-) Faktycznie wtedy zaczczynałam już odczuwac znacznie mocniejsze i boleśniejsze skurcze, kilka parć i gotowe- ponad 4 kg dzieciak w moich rękach :-) W sumie,
- ŻADEN ze skurczy drugiego porodu nie wydał mi się tak boelsny jak setki megabolesnych-parcioskurczy z I porodu.
- Znieczulenie ZO to cud niebios :-) Skurcze były, a bolało chyba tylko 5 ostatnich (jak mi mój duży skarb tyłek rozrywał to juz nie było siły)
Nie obyło się bez nacięcia, ale wiem że kobieta w panice na sam koniec ciachnęła mi pupsko- szybka wymiana wzroku z lekarką utwierdziła ją w przekonaniu że jak nie ciachnie to mi pęknięcie sięgnie odbytu.
Dodatkowym atutem znieczulenia było to, że mogły mnie potem szyc nawet sznurem a nie nicią- nic bym i tak nie poczuła :-)

Nie dowie się co to prawdziwy ból ten kto nie rodził bez znieczuelnia i na dodatek po oksytocynie. A jeśli ktoś się już dowiedział, to niech pamięta, że jego dziecko nie musi być jedynakiem bo za kilka stówek mamusia może rodzic jak w Hollywood :-) :-D
Naprawdę drugi poród wspominam super, powiedziałam męzowi że jeszcze 7 dzieci moge urodzić w ten sposób (dzisiaj już tak bym nie chojraczyła, no ale wtedy eufori była przeogromna :-)

Nie mam jeszcze nawet suwaczka, więc dopowiem, że moja w trudach urodzona córeczka ma 2 lata i 1 miesiąc, a synek który prawie sam wypadł ze mnie- niecały mieciąc :-)
 
Ostatnia edycja:
Korzystając z okazji, ze mam chwilkę czasu opiszę swoj poród.

Trzy dni po terminie trafiłam na patologię ciąży. Był wtorek, indukcję zaplanowano mi na piątek, miałam rozwarcie na 1,5 cm.
O 7 rano zrobili mi lewatywę i zaprowadzono mnie na blok porodowy. Tam podłączono mnie pod oksydocynę, zbadali mi ciśnienie 90/60-słabo mi się zrobilo ze strachu.
Tak o 8 zaczeły sie skurcze, od razu bardzo bolesne-rozwarcie 2 cm.Kazali mi chodzić, przysiadać na skurczu-strasznie bolało,aż wyć sie chciało.Pytałam położne czy mogę zadzwonić do męża, bo chcielibyśmy razem rodzić. niestety, kazały czekać, bo nie wiadomo czy się coś wiecej rozkreci. O 11 przyszła lekarka, zbadała mnie na skurczy(nie musze pisać, ze boli jak jasna cholera) przebiła mi wody, żeby głowka bardziej napierała. Pozwolili mi zadzonić po męża.
podłączono mnie pod ktg i tu okazało sie że małemu puls spada. Podano mi tlen.
Wtedy położne zadzwoniły do dyzurki lekarskiej. Przyszedł lekarz i lekarka. pamiętam tylko strzepki ich rozmów, bo miotały mną skurcze. Już chodzić nie mogłam leżałam i co jakiś czas czułam, że odlatuje.
Słysze że lekarka pyta sie tego drugiego lekarza, czy robimy cc. i slysze że on mówi"poczekajmy może urodzi"!!!
Przyszedł mój M, chwycił mnie za rękę, a mi łzy ciekły po policzkach.każdy skurcz był mega bolesny, leżałam dwie godziny pod tlenem. Ktg miałam cały czas podłączone. O 14:30 dziecku jeszcze bardziej spadł puls, wtedy mój M podszedł do mojego Gina(całe szczeście że miał wtedy dyżur)i on przyszedł. Zbadał mnie, zobaczył na wykres ktg i dał mi papiery do podpisania, zgoda na cc.
O 14:50 powieźli mnie n ablok operacyjny. najgorsze było podanie znieczulenia w kręgoslup, bo targały mna skurcze co min i wtedy jęczałam i nie mogłam wytrzymać w bezruchu. Kazali mi przycisnąć głowę do kolan.................tylko jak. Po kilku skurczach anestezjolog wreszcie sie wkuła.
.................................I nagle wielka ulga, nie czułam już skurczy, wszystko było już przeszłością.Czułam tylko szarpanie i jak małego wyciągali taki jakby usiska na klatkę pierwsiową(nie ból tylko ucisk) przestraszyłam sie, bo nawet krzykneła. O 15:15 Synek był już ze mną. Potem mnie zszyli i powieźli na salę pooperacyjną.

Porod był dla mnie strasznym przeżyciem.​
 
reklama
To ja też opiszę swój poród :-)
Trzy dni przed porodem (już byłam 10 dni po terminie) miałam wizytę w szpitalu. Lekarka pomacała mi brzuch, zrobiła usg, powiedziała, że dziecko warzy ponad 5 kg i wezwała swojego szefa na konsultacje czy mnie wziąć na wywołanie. Pan doktor kazał czekać do równych 14 dni po terminie. Lekarka się zlitowała i zrobiła mi masaż szyjki i powiedziała, że w weekend powinnam urodzić a był piątek. Odszedł mi czop, dostałam lekkich skurczy i to wszystko. Prawdziwa akcja zaczęła się dopiero we wtorek 26 maja (czyli w Dzień Matki, synuś wreszcie postanowił wychodzić:-D). \We wtorek od samego rana miałam mega przypływ energii, wysprzątałam cały dom i ugotowałam obiad. Gdy wzięłam się za mycie naczyń :-D zaczęły odchodzić mi wody(była 17). Szybko wzięłam prysznic i z mężem pojechaliśmy do szpitala (w drodze dostałam już skurczy co 5 minut). Po przyjęciu lekarz mnie zbadał i znowu zrobił masaż szyjki (całe szczęście, że podali mi gaz bo bardzo bolało wrr:baffled:). I powiedział, że rozwarcie na 3 cm, kazał spacerować. Dostałam łóżko na sali z mamusiami z dziećmi o zgrozo strasznie mnie to denerwowało (one już takie szczęśliwe ze swoimi bobasami a ja musiałam tyle cierpieć:wściekła/y:), no ale takie zwyczaje irlandzkie. Chodziłam po korytarzu razem z mężem, skurcze po godzinie co 2 minuty. I prosiłam męża żeby szedł do tej położnej i prosił żeby wzięła mnie na jakąś sale gdzie będę sama a przynajmniej z rodzącymi kobietami a nie chodziła między odwiedzającymi i zwijała się z bólu. Wreszcie zabrali mnie na osobną salę, w czasie skurczu podawali gaz, ale on nic nie dawał (chyba tylko był po to by kobieta więcej wdychała tlenu z tym gazem). Oczywiście powiedziałam położnej, że podczas ciąży bolało mnie spojenie i boje się żeby mi się nie rozeszło (że wolę cc niż później przez parę miesięcy być unieruchomioną , nastraszył mnie polski gin). Ona tylko powiedziała, że bolało mnie przez to, że dziecko duże wrr:baffled:
Po 2 godzinach skórcze już były nie do zniesienia, proszę o znieczulenie. Bo przy dużym dziecku powinni bez problemu podać, czekam, czekam, czekam i nic. Ja już czuję, że zbliżają się bóle parte a tu wchodzi anestezjolog i podaje mi to znieczulenie (do kręgosłupa) a mi skończyły się normalne skurcze i zaczynałam przeć. Położna powiedziała, że znieczulenie podali mi tak późno by mogła kierować parciem by ochronić mnie przed dużym popękaniem. I miała rację po 6 bólach partych o 1.38 przyszedł na świat nasz skarbuś Oliverek. Położna położyła mi go na piersiach. Jakie to cudowne uczucie, nie zapomnę do końca życia tego szczęścia :-). Niestety byłam nacięta, ale niewiele i w miarę szybko rana się wygoiła. Mały leżał na piersiach i próbował nawet pić mleczko, po godzinie położna go zważyła (ważył 5320 g i 60 cm długi :-D)Poród wspominam bardzo dobrze w porównaniu z wcześniejszym w Polsce(masakra), choć nie był lekki bo mały był dużyy:-D Mąż był cały czas przy mnie, spisał się rewelacyjnie z początku miałam wątpliwości czy dobrym pomysłem była obecność męża przy porodzie (przy pierwszym nie był i żałuję) ale szybko zmieniłam zdanie :-)
Poród może i był ciężki ale zapomniałam cały ból gdy zobaczyłam mojego skarba :-)
 
reklama
Do góry