To może teraz ja opiszę swój poród. W sumie to w porównaniu z porodem Habci i Antar to mój był raczej szybki i 'bezbolesny' ( o ile można tak powiedzieć o porodzie
).
Wieczorem 21 stycznia nic nie zapowiadało że będę rodzić. Śmiałam się z mężem że znając moje szczęście to pewnie w marcu będę robić więc spokojnie może sobie w pracy zaplanować najbliższe trzy tygodnie przynajmniej. Poszłam spać. W nocy jak zwykle obudziłam się na siku i poszłam do wc. No i siedzę i siedzę i ciągle się leje ze mnie, patrzę i wyszedł ze mnie jakiś paskudny krwawy wielki skrzep, więc już wiedziałam że jest coś nie tak. Obudziłam męża i mówię że jedziemy do szpitala. Prawdę mówiąc to pomyślałam że pewnie Mały gdzieś na nerw ucisnął i mimowolnie oddaje mocz, także byłam pewna że co najwyżej rzucą mnie na patologię ciąży. Dojechaliśmy do szpitala, zbadała mnie pani doktor, stwierdziła że rodzę, rozwarcie na dwa palce i że mam jechać jakiegoś innego szpitala bo tutaj nie ma miejsc
. Dobrze że nie czułam jeszcze żadnych skurczy, także odebrałam to nawet spokojnie;-). Chciałam jeszcze jechać na mieszkanie się spakować bo oczywiście torba pusta stała w szafie
, ale Małżon stwierdził że może najpierw znajdziemy jakiś szpital gdzie będę rodzic. Pojechaliśmy do Rydygiera, pani mnie od razu zapisała na oddział. M pojechał po rzeczy bo ja już nie mogłam niestety wyjść, a ja się ułożyłam na sali porodowej i czekałam na skurcze. Gdzieś około 8 rano coś się pojawiło, ale w sumie to niewiele mnie to bolało. Na obchodzie lekarz stwierdził że nie ma na co czekać bo poród postępuje ale bardzo powoli, a od początku sączenia wód minęło już sporo czasu i dostałam oksycytynę. I się zaczęło...godz 10 w momencie skurcze co 2 min, moje błaganie o znieczulenie. Gdy je dostałam to w momencie parte bóle i o 12 40 było po wszystkim, tzn prawie bo popękałam i mnie zszywali co było chyba gorsze niż cały poród :-
-(. Ale wcześniej dostałam synka na brzuch i to była najbardziej wzruszająca chwila w moim życiu. Mój mąż spisał się na medal, był cały czas ze mną, wspierał, trzymał głowę a na końcu przeciął pępowinę. Myślę że gdyby mógł to urodził by za mnie to dziecko
. Pierwsze dni były dość ciężkie, nawet w tym momencie stan mojego krocza daje wiele do życzenia, ani siedzieć, ani leżeć na dłuższą metę, ale jest coraz lepiej. Wczoraj jak wychodziliśmy ze szpitala, przechodziliśmy obok mojej sali porodowej i stwierdziłam że mogłabym przeżyć to jeszcze raz, dla takiego skarba jak moje dziecię