No to jadę ze swoją porodowa masakrą
Jak wiecie w nocy z 21 na 22 stycznia miałam skurcze, były bolesne i dość regularne ok 5-7 minut. O 22 weszłam pod prysnic ale nic nie minęło, więc adrenalina nam skoczyła. O 24 skurcze zaczęły sie przerzedzać i stwierdziła że to fałszywy larm i położyliśmy sie spać. O 1.20 obudził mnie potworny ból i mocne krwawienie, nie mogłam znaleźć wygodnej pozycji. Ten ból odczuwałam jakbym miała ostra biegunkę i pierwszy dzień okresu ale razy 5( tak, tak ten ból był jeszcze niczym). O 2 z minutami byliśmy juz w drodze na karową ( mieli mnie tam przyjąc o ósmej rano na indukcję) Na IP podłączyli mnie pod ktg i okazało się że te moje niby skurcze wynosiły tylko do 40 i brak postepu porodu. Chcieli mie odesłać, iformując równiez że do szpitala mnie wogóle nie perzyjmą bo nie maja miejsc, również na indukcję. Kazali czekać do 6 rano na IP żeby mnie ostatni zbadać, bo może do tego czasu cos się z tym porodem ruszy. Do tej godziny skurcze wogóle ustąpiły, był tylko ból podbrzusza i gwałtowne ruchy Zosi. No i o tej sądnej godzinie siadając na fotel ginekologiczny, jak to w filmach sie dzieje, pociekły mi wody
. I wtedy było juz coraz gorzaj, poród się rozkręcał z minuty na minutę. O 7.30 byłam już na porodówce( o dziwo miejsce się nagle znalazło!!!). Leżałam sobie w sali do porodów rodzinnych i liczyłam skurcze i próbowałam podespać. Niestety o 10 nie byłam juz w stanie liczyć ani nic robić, jak nadchodził skurcz krzyczałam na calą porodówkę i łzy mi płynęły po twarzy, ból był naprawde nie do zniesienia. Przyszła położna i mnie zbadała( wyobraźcie sobie masaż szyjki na szczycie skurczu)myślałam że ją kopnę iwszyscy oguchną tak się wydarłam. Odpompowała mi resztę wód ( to była kobieta anioł, robła wszystko by zakończyc te katusze)i powiedziała że .....brak postępu porodu, szyjka nie zgładzona bo na pół cm i przepusczalność na 1,5 palca- a ja tak chciałam znieczulenie. O 12 już umierałam, a o 13 doczekałam 3 cm rozwarcia i znieczulenia. Anastazjolog przyszedł i powiedział że mi współczuje bo trafiłam na poród z szyjką nie gotowa do porodu i to może mnie tak boleć i że pewnie do 20 urodzę. Rany, czyli jeszcze 7 godzin. Znieczuliło mi prawa stronę ciała, po lewej WSZYSTKO czułam, niestety wkłucia nie dąło się juz naprawić i tak na pół gwizdka dotrwałam do 14.30 kiedy mnie badano i okazało się że skurczy prawie brak i jest dopiero 4 centymetry. Chciało mi się płakać, bo bałam się że nie bede muiała siły przeć, ja juz ledwo z wymęczenia trzymałam oczy otwarte. O 15 Zosi gwałtownie zaczęło spadac tętno, było juz 60, i tak rosło i spadało w zalezności od etapów skurczu. Zbiegł się cały personel i chcieli mie kroić, ale zbadała mnie położna i wypatrzyła główkę która już pchała się w kanał rodny. To nie było dobrze bo było 8 centymetrów ( w półgodziny z 4 na 8 skoczyło) ale mimo to kazała mi przeć, bo tętno wciąz skakało i nie było czasu na nic. Zosieńka urodziła się w trzech skurczach partych, 10 pkt w skali Apgar, 4050 kg i 60 cm. Była boska po prostu, a moment jak ze mnie niemal wyskoczyła był tym momentem w którym byłam gotowa przeżyc te bóle jeszcze 100 razy albo i więcej.
Potem mnie zszyli ( byłam nacinana, 3 szfy zewnętrzne) no i dzidziuś był od razu ze mną, cały czas obok.
Dziewczyny poród mimo bólu itd, jest magiczny po prostu, to się pamięta ale nie negatywnie, tylko jako drogę do absolutnego szczęścia. Ja w życiu swoim nie bylam szczęśliwsza i barziej spełniona