reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Każda z nas wita styczeń z nadzieją i oczekiwaniem. Myślimy o tym, co możemy osiągnąć, co chcemy zmienić, kogo kochamy i za kogo jesteśmy wdzięczne. Ale niektóre z nas mają tylko jedno pragnienie – przetrwać, by nadal być przy swoich bliskich, by nadal być mamą, partnerką, przyjaciółką. Taką osobą jest Iwona. Iwona codziennie walczy o swoje życie. Każda chwila ma dla niej ogromne znaczenie, bo wie, że jej dzieci patrzą na nią z nadzieją, że mama zostanie z nimi. Każda złotówka, każde udostępnienie, każdy gest wsparcia przybliża ją do zwycięstwa. Wejdź na stronę zbiórki, przekaż darowiznę, podziel się informacją. Niech ten Nowy Rok przyniesie szansę na życie. Razem możemy więcej. Razem możemy pomóc. Zrób, co możesz.
reklama

Odczucia po porodzie. Złe i dobre strony szpitala, w którym rodzimy dzieci.

reklama
No to moja opowieść

w sobotę rano zaczęły mi się sączyć wody. Na początku nie bylam pewna czy popuszczam siusiu czy to już to. No więc telefonik do rodziców, którzy byli na miejscu w 20 minut :laugh:. I do szpitala. Na miejscu byliśmy o 9. No i pomimo moich obaw przyjęli mnie bez zadnych problemów. Badanie podczas którego odeszły znowu wody ( no i już nie było wątpliwości) i na porodówkę. Ponieważ nie było nikogo to wybraliśmy sobie salę tą w której rodził się Mati. Początek byl super, bez bólów, prawie zero skurczyków. Poskakałam sobie na piłeczce, pozwiedzałam porodówkę dalej nic. No więc około 11 położna zapyała czy chce oksytocynę. No i chciałam, bo bałam się, że jak tak dalej pójdzie to ze dwa dni będę rodzić. Już podczas kroplówki zaczęły się bóle, tak co 4-5 minut. No i stawały sie coraz częstsze no i bardziej bolesne. Kolejne badanie i dalej rozwarcie na 2 cm. Po jakimś czasie lekarz zaproponował kapiel w wannie - było super, przynejmniej troche ulgi. tylko chyba zaczęłam gorzej oddychać przez coraz silniejsze bóle, bo zaczęły mi drętwiec wszystki kończyny. Położna znowu mnie zbadała i dalej 2 palce. zaczęłam się załamywać bo było już po 15 a tu rozwarcie stało w miejscu. ale za jakiś czas zaczęłam czuć parcie (troche mnie to zdziwiło, że w tym momencie.) Połozna znowu mnei zbadała i poprosiła, zeby wyjść z wanny i położyć się na łóżko. załamało mnie to bo myslałam, że do końca porodu (a wydawała mi się po tych 2 cm, że to jeszcze potrwa) będę tak leżeć. A położna na to "No to sobie poprzemy" Nie musze chyba mówić jaka byłam zdziwiona, no i mąż oczywiście też. No i za 10 minut Igudia byla już z nami. Mała była 2 razy opętlona pepowiną, przez co było strasznie sina, ale szybciukto odzyskała kolorek. Mąż odważył sie nawet przeciąć pępowinę i dostałam małą na brzuszek. ::) Potem szycie, wazenie i pierwsze cysianie. Igusia przyssała sie modelowo i od razu zabrała się do drugiego cysia. No i tak jej juz zostało :laugh:

Troszke sie opisałam, zle myślę, że mi wybaczycie.
 
No to widzę Karola, że byłaś tak samo lekko zdziwiona jak ja. Widać za drugim razem bardzo szybko przechodzi się z rozwarcia 2cm na 10 (u mnie to trwało jakies 30min.).

Dobrze, że nie było problemów z przyjęciem do szpitala i że w ogóle było OK.
 
No to czas na nasza opowiesc :-)
Mam nadzieje, ze czytaja nas przyszkle mamy i komus diodam swoim opisem otuchy :-)
Pojechalam sobie w piatek do szpitala na ktg. (byly 3 dni po terminie). Kompletnie nic sie nie dzialo i nic sie nie zapowiadalo.
Ktg wyszlo normalnie. Jakies delikatniutkie drgania w macicy, no ale nie porodowe jeszcze bynajmniej.
Potem badanko :-) Gin stwierdzil, ze szyjka nareszcie skrocona i zaczyna sie rozwierac, ale.... to moze potrwac jeszcze dluuuugo.
Ale podjal decyzje o przyjeciu mnie na patologie ciazy. Ze w zgledu na "przeterminowanie" i na to, ze mialam dolegliwosci zoladkowo-jelitowe.
Poprosilam go jeszcze o to, zebym mogla podjechac do domku dopakowac torbe i przygotowac sie. Oczywiscie nie mial nic przeciwko. Przeciezz nic sie nie dzialo :-)
Przyjechalam do domku, a tu... okazuje sie, ze leci krewka i odchodzi czop... caly zakrwawiony.
Pojechalismy jeszcze do sklep, zrobic zakupki do szpitala, a tu w sklepie jakies skurczyki :-)
Przyjeli mnie na oddzial... Skurczyki jakby coraz wyrazniejsze. O 20:30 kolejne ktg i wychodzi, ze skurczki sa juz ladniutkie, ale jeszcze nie do porodu.. tak na pol gwizdka dopiero...
Potem w nocy mialam reglarne skurcze, co 5 minut przez ponad 3 godzinki. Ale takie calkiem lajtowe. Przeysypialam pomiedzy nimi i byly spoko. Myslalam, ze sie zaczelo, ale zbadala mnie polozna i rozwarcie nadal tylko sladowe. Na ciasny opuszek.
Dali mi jakies czopki i skurcze przeszly jak reka odjal...
Potem rano ok. 9 znow zaczely sie takie liche skurcze co 5 minut. Dla mnie zauwazalne, ale zupelnie niebolesne i w niczym nieprzeszkadzajace (no moze w jedzeniu zupy mlecznej na stojaco :-)... <sniadanko>)
Podpieli ktg, a tu sie okazuje, ze.... no chyba rodzimy. Badanie i mamy juz 4 cm :-)
Byla 10... Przyjechal Robert, poszlismy na sale porodow rodzinnych (slicznie, zielono i optymistycznie), przyjechala moja mama.
I tak sobie siedzielismy (ja lezalam :-) ). Kolejne ktg. Skurcze juz na 90-120.... a ja dalej smiechnieta i zadowolona z zycia. O 11 rozwarcie juz na 6 cm.
Ja sie zaczynam bac, bo sie naczytalam o kryzysie siodmego centymetra.
No i tak sie zastanawiajac, kiedy on nastapi doczekalam sobie do kolejnego badania a tu.... lup wody odeszly :-). Mamy luzne osiem centymetrow.
Teraz troche zaczelo bolec. Ale znosnie. Troche sie podarlam (podobno nie bardzo), ale wlasciwie nie z bolu. Utkwoilo mi w glowie, ze wtedy jest latwiej. Mnie rzeczywiscie pomagalo jakos.
No i przekladamy sie chwile przed 13 na lozko porodowe :-)
I kurcze... przestaje bolec, skurcze jakies takie lipne.... Juz myslalam, ze sie zatrzymalo, albo cos... i ze cos nie tak idzie. Ale o 13 mamy pelne ropzwarcie i moge sobie przec :-)
Idzie ok, tylko niepotrzebnie patrze na polozna. Kaza mi pic, mnie sie nie chce... No meksyk.
Pre sobie.ale skurcze zanikaja ;-( Sa za krotkie.
No ale motywje mnie polozna, bo widzi glowke :-)
Wiec przemy sobie bez skurczykow... Troche ciezko, ale jakos idzie :-) Niestety jak sie prze praktycznie bez skurczu czuc naciecie krocza ;-( Ale jest ok :-)
Kolejne parcie i widze moja kochana glowke. Wiec dopieram i lup- wyskakje moj sledz :-)
Zadje oczywiscie durne pytanie "dlaczego jeszcze nie placze"??
Placze za to Robert :-)
Przecina pepowinke. Mala laduje mi na brzuszku :-)
Juz nic mi do szczescia nie brakuje :-)
Rodzinka w komplecie.
Pozwolili wejsc mojej mamie (przez pierwsze 3 godzinki byla caly czas razem z nami. Dopiero lozko porodowe bylo tylko z Robertem).
Biora malutka do pokoju obok na te wszystkie wazne rzeczy. Mama i Robert sa z nia, a my sobie rodzimy lozysko. Szyjemy sie (nic nie pamietam z szycia, a przy lozysku sobie robilismy jaja ogladajac wystajaca ze mnie pepowinke :-) ).
Przewoza mnie do pierwszej sali. Daja malutka... Przeplakalam ze szczescia cale te dwie godziny obserwacji. Wylam tak, jak jeszcze nigdy w zyciu.
Nie wiedzialam, ze to az tak... az takie emocje....

Podsumowujac:
Rodzilam 3,5 godzinki.
Prawie nie bolalo :-)
Porod rodzinny to najlepsze doswiadczenie w calym moim zyciu. Bede wdzieczna Robertowi juz zawsze za to ze byl, ze mnie wspieral i dawal palec do gryzienia... bo mu sie wydawalo, ze potrzeba... I za zimne oklady z recznika na glowe :-)
I mojej mamie... ze byla...
Ekipe przy porodzie mialam chyba najlepsza, jaka mozna sobie wymarzyc. Super polozna... Niesamowity lekarz... Obydwoje z fantastycznym podejsciem...
W ogole szpital oceniam bardzo dobrze. Wszyscy pomocni i zyczliwi...
Bylo super!!!!!!!
Ale i tak w domku najlepiej :-)
A historie powrotu do domku opisze innym razem :-) Teraz nawalilam juz tyle tekstu, ze chyba nikt nie dotarl do konca....
 
Oj Kira, ja dotarłam do końca.
Ciesze się że po długim czekaniu było szybkie, bezproblemowe spotkanie z córcią.
A te łzy te były chyba EMOCJE :laugh:
 
reklama
Do góry