Cześć Dziewczyny. Czytałam trochę fora i wiem że ten wątek był już nie raz poruszany... Poroniłam w 9/10 tygodniu. Maluch był już spory.. Jak na teście zobaczyła 2 kreski, radość moja i mojego Męża nie miała końca. W 7 tygodniu bicie serduszka, byłam najszczęśliwsza na świecie. Wymiotowałam, zapachy czułam mega silnie, do łazienki na siku często... I tak było cały czas. Tydzień temu pojechaliśmy na usg w 12 tyg. Lekarz powiedział że złe wieści, nigdy nie zapomnę widoku ekranu, nie widać serduszka, dzieciątko się nie rusza, ok. 2 tyg chodziłam z martwym płodem, mimo że wymiotowałam, było mi słabo jak wcześniej. Lekarz powiedział że organizm jeszcze reaguje tak jakby była ciąża. Zaczął się dramat. Wylałam morze łez, mój Mąż też, pierwszy raz widziałam... I jak patrzyłam jak On cierpi to myślałam że umrę z bólu. W szpitalach też nie obyło się bez ekscesów, w jednym nie ma miejsc, w drugim zapytali po co przyszłam?!, w trzecim już zostałam i się za mnie wzięli. Nie chce tego pamiętać... Ale nie jest łatwo, ciągle wszystko wraca. Teraz fizycznie czuję się lepiej, ale psychicznie... Jak sobie poradzić z takim bólem i taką stratą...? Cierpię bardzo. Nie umiem sobie znaleźć miejsca, nie mogę spać. Wydaje mi się że wszyscy w Rodzinie i znajomi mają dzieci. Poza tym wszędzie obsesyjnie widzę kobiety w ciąży i dzieci.. Proszę o pomoc jak sobie z tym poradzić, jak przetrwać ten najcięższy czas w życiu...
Dzięki, pozdrawiam.