W poniedziałek szłam na wizytę, pełna nadziei, zdenerwowana, ale spokojna... Obawialam się o te ciążę, bo w kwietniu moja koleżanka zdecydowała usunąć ciążę z uwagi na choroby dziecka które wyszły w czasie badań..
Rozmawiałam wtedy z mężem i mówiliśmy że my mimo zespołu Downa i innych wad nie zrobiliśmy tego...
Mamy dwójkę cudownych dzieci Synek lat 8,5,Córeczka w sierpniu 7.
Zawsze marzylismy o dzieciach rok po roku...Udalo mam się, Syn 01/2010,Córka 08/2011.
Zawsze marzylismy, że kiedyś zrobimy sobie dzieciątko, kiedyś jak już nasze dzieci będą duże... Później jednak mój Mąż miał operacje, po której powiedziano Mu, że już dzieci mieć nie będzie...
Dlatego gdy 4 maja zrobiłam test ciążowy, który wyszedł pozytywny byłam najszczesliwsza na świecie...Kazdy z 3,które zrobiłam z popołudniowego moczu...Sklonilo mnie to, że...nie mogłam jeść czekolady po prostu wiedziałam, że jestem w ciąży...
Okres miałam 18,04, do zapłodnienia doszło 21.04, dni teoretycznie niepłodne, do stosunku doszło w okres...
Takze... Zdziwiło mnie to bardzo, ale jeszcze bardziej ucieszyło.
Poczekalam na wizytę, żeby podzielić się wiadomością z dziećmi, mama, bratem przyjaciółmi..Ale jak już wiedziałam, że wszystko ok, to ruszyła lawina z informacją...Kazdy się cieszyl...
a najbardziej dzieci..
W poniedziałek na tej wizycie dr mnie mówi, że coś jej nie pasuje..Kazala mi dać ręce pod pupę, badala... Maleństwo się w ogóle nie ruszalo, leżało.... Tak dziwnie.... Dr włącza dooplera i mówi, że nie ma przepływu, serduszko nie bije... To był koniec 11 tygodnia, a dzidziuś się zatrzymał wg usg 9tydz3 dzień.
Swiat mi się zawalił...
W niedzielę moje dzieci pojechały na kolonie, my rozpoczęliśmy remont domu żeby przygotować wszystko pod Maleństwo... Miało być tak pięknie...
We wtorek rano trafiłam do szpitala, zostały mi podane tabletki poronne.. Po kilku chwilach zaczęły się bóle kręgosłupa, później macicy.. dostałam leki p/bólowe po których poszłam spać, ale jak spałam miałam wrażenie, że cos że mnie leci, więc poszłam do toalety...
Tam na podkładzie zobaczyłam masę krwi, zrobiłam siku i nagle wyleciało ze mnie cos wielkiego..Przerazona zawołałam położna... Kazała mi umyć rączki i iść spać,a ona sama miała obejrzeć i sprawdzić czy to moje Maleństwo.. Było to o godzinie 23:12, a ja... Ja nie śpię... Siedzę i...pisze ten post.. Po co? Chyba po to, żeby się oczyścić...Psychicznie...Wylac żal...
Psycholog szpitalny był dziś u mnie 2 h. 3,5 roku temu straciłam Tate, którego bardzo bardzo kochałam... Nigdy nie sięgnęłam po pomoc, chociaż wiem, że powinnam... Wg psycholog jestem nadal w bardzo ciężkiej żałobie... I nie dam sobie rady sama po kolejnej wielkiej stracie...
Dlatego zostałam objęta objęta opieka psychologa w szpitalu, po wyjściu do domu będę mogła, albo musiała...przychodzić na terapię...
Przeraza mnie to co się chwilę temu stało... Siedzę tu sama... Jest mi źle... Chce do domu...
Mam dość..Mam żal... Zdarzył się cud zaszłam w ciążę i została mi ona po prostu zabrana... Dr mówiła, że być może dziecko było chore, usg pokazywało fald na kręgosłupie... Także moje Dziecko nie dało mi wyboru...Odeszlo samo... Do mojego Taty...
Rozmawiałam wtedy z mężem i mówiliśmy że my mimo zespołu Downa i innych wad nie zrobiliśmy tego...
Mamy dwójkę cudownych dzieci Synek lat 8,5,Córeczka w sierpniu 7.
Zawsze marzylismy o dzieciach rok po roku...Udalo mam się, Syn 01/2010,Córka 08/2011.
Zawsze marzylismy, że kiedyś zrobimy sobie dzieciątko, kiedyś jak już nasze dzieci będą duże... Później jednak mój Mąż miał operacje, po której powiedziano Mu, że już dzieci mieć nie będzie...
Dlatego gdy 4 maja zrobiłam test ciążowy, który wyszedł pozytywny byłam najszczesliwsza na świecie...Kazdy z 3,które zrobiłam z popołudniowego moczu...Sklonilo mnie to, że...nie mogłam jeść czekolady po prostu wiedziałam, że jestem w ciąży...
Okres miałam 18,04, do zapłodnienia doszło 21.04, dni teoretycznie niepłodne, do stosunku doszło w okres...
Takze... Zdziwiło mnie to bardzo, ale jeszcze bardziej ucieszyło.
Poczekalam na wizytę, żeby podzielić się wiadomością z dziećmi, mama, bratem przyjaciółmi..Ale jak już wiedziałam, że wszystko ok, to ruszyła lawina z informacją...Kazdy się cieszyl...
a najbardziej dzieci..
W poniedziałek na tej wizycie dr mnie mówi, że coś jej nie pasuje..Kazala mi dać ręce pod pupę, badala... Maleństwo się w ogóle nie ruszalo, leżało.... Tak dziwnie.... Dr włącza dooplera i mówi, że nie ma przepływu, serduszko nie bije... To był koniec 11 tygodnia, a dzidziuś się zatrzymał wg usg 9tydz3 dzień.
Swiat mi się zawalił...
W niedzielę moje dzieci pojechały na kolonie, my rozpoczęliśmy remont domu żeby przygotować wszystko pod Maleństwo... Miało być tak pięknie...
We wtorek rano trafiłam do szpitala, zostały mi podane tabletki poronne.. Po kilku chwilach zaczęły się bóle kręgosłupa, później macicy.. dostałam leki p/bólowe po których poszłam spać, ale jak spałam miałam wrażenie, że cos że mnie leci, więc poszłam do toalety...
Tam na podkładzie zobaczyłam masę krwi, zrobiłam siku i nagle wyleciało ze mnie cos wielkiego..Przerazona zawołałam położna... Kazała mi umyć rączki i iść spać,a ona sama miała obejrzeć i sprawdzić czy to moje Maleństwo.. Było to o godzinie 23:12, a ja... Ja nie śpię... Siedzę i...pisze ten post.. Po co? Chyba po to, żeby się oczyścić...Psychicznie...Wylac żal...
Psycholog szpitalny był dziś u mnie 2 h. 3,5 roku temu straciłam Tate, którego bardzo bardzo kochałam... Nigdy nie sięgnęłam po pomoc, chociaż wiem, że powinnam... Wg psycholog jestem nadal w bardzo ciężkiej żałobie... I nie dam sobie rady sama po kolejnej wielkiej stracie...
Dlatego zostałam objęta objęta opieka psychologa w szpitalu, po wyjściu do domu będę mogła, albo musiała...przychodzić na terapię...
Przeraza mnie to co się chwilę temu stało... Siedzę tu sama... Jest mi źle... Chce do domu...
Mam dość..Mam żal... Zdarzył się cud zaszłam w ciążę i została mi ona po prostu zabrana... Dr mówiła, że być może dziecko było chore, usg pokazywało fald na kręgosłupie... Także moje Dziecko nie dało mi wyboru...Odeszlo samo... Do mojego Taty...