Cześć dziewczyny, jestem w końcu w domu...
Jak zauważyłam anonimowy dobroczyńca poinformował w skrócie, że trafiłam do szpitala.
W czwartek okolo 17;30 zaczęły mi się silne bóle w prawym boku, kolkowe, ale tak mocne, że nie dało się chodzić. Zadzwoniłam do szpitala, kazali przyjechać na izbę przyjęć. Więc przed 18, jedynie z dokumentami pojawiłam się na izbie przyjęć. Czekałam godzinę. Do tego czasu poza bólami pojawiło się stawianie brzuszka. Podłączyli mnie pod ktg; wynik- skurcze nie mieszczące się w skali co 2-3 minuty. Na badaniu wstępnym kolejna "cudowna nowina": szyjka dł. 2cm i rozwarcie przepuszczające palec. A po USG w ogóle świat stanął na głowie... A raczej na pupie, bo okazało się, że Aleks wstawił już do kanału rodnego pośladki i nie zamierza się odwrócić główką!! No i małowodzie- 4.5 AFI....
Przyjęli mnie, kazali przywieźć rodzicom ciuchy na zmiane dla mnie i położyli mnie na patologii ciąży. Podali środki przeciwbólowe, magnez i fenoterol. 3 kroplówy na raz. Cała czwartkowo- piątkowa noc nie przespana. Co 2h słuchanie tętna płodu. Również w nocy. + zmiana kroplówki.
Piętek od 6.00 zaczęło się kręcenie w okół mnie- a to pobranie krwi, a to mocz, a to wymaz itd... I ciągle pod kroplówką. Dodatkowo zaczęło się podawanie sterydów na rozwój płuc malucha. Po porannym obchodzie zrobiono mi usg- bez zmian, szyjka ukształtowana i względnie twarda, ale rozwarcie jakieś tam jest, no i niecałe 2cm długości... Więc kazali leżeć. Ale ordynator stwierdził- jeśli jutro (sobota) wyniki będą takie jak dzisiaj, to damy wypis i przykazanie leżenia. NIestety. BYłam uzależniona od fenoterolu. Po każdym odstawieniu skurcze wracały. Silne, regularne i jak nic porodowe. Więc w sobotę zostałam... I w niedzielę... W poniedziałek minęło 34 tygodnie. Ordynator na porannym obchodzie powiedział, że we wtorek będę badana i o ile wód przybyło, a szyjka się nie zmieniła to wypiszą mnie z odpowiednią dawką fenoterolu w tabletkach. Super, myślę, bo w sobote powiedzieli, że w poniedziałek "kroimy". W poniedziałek kolejne pobranie krwi, kolejny wymaz... Nadszedł upragniony wtorek! Robią mi ktg ( miałam robione 2x dziennie). - skurczy nie ma, same kopniaczki Aleka, który też bardzo chce do domu Idę więc ucieszona na badanie wstępne. Ordynator bada i mówi: " Tak na palec to wszystko w normie, nic się nie zmieniło. Ale najważniejsze są wody. Jeśli nie przybyło ich, to pani zostaje". No to mi zrzedła mina. Poszłam jednak za stażystą na usg. Leżę i patrze na jego minę, on wykrzywiony jak środa na piątek, ja przerażona, bóle kolkolwe wróciły. Myśle sobie- cholera, zostane.... Pytam się go, czy coś się zmieniło. Powiedział, że na jego oko, tych wód jest wciąż za mało, i gdyby decyzja należała do niego, to bym została. Ale decyzja należałą do ordynatora. Ordynator wszedł do gabinetu, obejrzał obraz z usg i stwierdził- wypisujemy panią, wód jest na poziomie 6/7 AFI. Ale nie damy pani Fenoterolu, dziecko skończyło 34 tygodnie, podano sterydy na rozwój płuc, jeśli zaczną się skurcze to będziemy ciąć.
Więc wiedziałam, ze wróce tam jeszcze przed piątkiem, bo tylko fenoterol trzymał mnie w dwupaku od momentu przyjęcia. Wypis dostałam o 13;00, a o 12;30 łyknełam ostatnią dawkę leków szpitalnych, w tym fenoterolu. Wróciłam do domu i od 20 zaczęłam kurcje nospą forte. Przetrwałam noc.
Środa rano- co chwilę chce mi się siusiu! I to drugie też tak dziwnie.... W szpitalu nie miałam potrzeby wypróżniania się po posiłku. Przez 3 dni nawet. a Tu nagle tak mnie zaczęło ganiać!! No i wróciły nieszczęsne skurcze. Przyjechała moja mama, spakowała mi torbę do szpitala i pyta się- jedziemy, czy nie?
POszłam jeszcze raz do toalety. Po podtarciu się na papierze został bardzo galaretkowaty, ścisły, przezroczysty śluz. Bez krwi. Myśle- jeeeezu, czop mi odszedł, rodzę jak nic!!!! Więc jedziemy.
Powrót na izbę przyjęć, kolejne 30 minut czekania, następne 30 minut ktg- oczywiście skurcze wielkie i częste, ból nerki również wrócił. Cudownie, będą mnie kroić !
Pojawił się lekarz. Jego jeszcze nie znałam. Miły, spokojny, powiedział, co zamierza zrobić, jakie badania przeprowadzić, i zapowiedział, że po badaniach, chce ze mną porozmawiać. Więc zbadał mnie wstępnie, zrobił usg... I mówi: Wszystko się twardo trzyma, gdyby nie skurcze, to nie miałaby pani powodu, żeby tu być. Ale skurcze są, a my jesteśmy na izbie przyjęć. Jedyne, co mogę zrobić to przyjąć panią do szpitala na obserwacje, i podawać leki, które już pani podawano. To panią wyciszy i przeleży tu pani tyle ile trzeba będzie. Jest też opcja druga- nie wyraża pani zgody na przyjęcie do szpitala, ja wypisuję pani recepte na Fenoterol i leki osłonowe, daję zalecenia względem oszczędzania się, pani wraca do domu i w swoim gniazdu wycisza pani skurcze, tak, jak my byśmy to zrobili w szpitalu. Decyzja należy do pani.
Postanowiłam wrócić do domu. O 17;00 byłam w swoim łóżku, z zaleceniami leżenia tylko na lewym boku, picia minimum 3l wody + inne płyny, łykania magnezu w dużych ilościach, podano mi dawkowanie Fenoterolu i Isopin40, i kazano się wyciszyć psychicznie- zero nerwów, stresów, zmartwień! O 17;30 przyjęłam pierwszą dawkę fenoterolu. Od tamtej pory skurcz to coś rzadkiego i nie powodującego paniki.
Jutro jadę do poradni przyszpitalnej na sprawdzenie ilości wód, takie zalecenie dostałam na wypisie ze szpitala.
Dzisiaj byłam u swojego ginekologa, miałam umówioną wizytę. Zbadał dłonią, sprawdził tętno, dał skierowanie na badanie moczu, krwi i posiew w kierunku zółtaczki. Przepisał recepte na isopin, co by go starczyło, i następną wizytę umówił za 3 tygodnie... Tak więc jestem w domu. W dwupaku, po wielu walkach o nie krojenie. I modlę się codziennie, żeby mieć jeszcze trochę czasu na odchowanie go, utuczenie... Kruszynka waży teraz 2150g. Więc niech w brzuszku zostanie...
Jak zauważyłam anonimowy dobroczyńca poinformował w skrócie, że trafiłam do szpitala.
W czwartek okolo 17;30 zaczęły mi się silne bóle w prawym boku, kolkowe, ale tak mocne, że nie dało się chodzić. Zadzwoniłam do szpitala, kazali przyjechać na izbę przyjęć. Więc przed 18, jedynie z dokumentami pojawiłam się na izbie przyjęć. Czekałam godzinę. Do tego czasu poza bólami pojawiło się stawianie brzuszka. Podłączyli mnie pod ktg; wynik- skurcze nie mieszczące się w skali co 2-3 minuty. Na badaniu wstępnym kolejna "cudowna nowina": szyjka dł. 2cm i rozwarcie przepuszczające palec. A po USG w ogóle świat stanął na głowie... A raczej na pupie, bo okazało się, że Aleks wstawił już do kanału rodnego pośladki i nie zamierza się odwrócić główką!! No i małowodzie- 4.5 AFI....
Przyjęli mnie, kazali przywieźć rodzicom ciuchy na zmiane dla mnie i położyli mnie na patologii ciąży. Podali środki przeciwbólowe, magnez i fenoterol. 3 kroplówy na raz. Cała czwartkowo- piątkowa noc nie przespana. Co 2h słuchanie tętna płodu. Również w nocy. + zmiana kroplówki.
Piętek od 6.00 zaczęło się kręcenie w okół mnie- a to pobranie krwi, a to mocz, a to wymaz itd... I ciągle pod kroplówką. Dodatkowo zaczęło się podawanie sterydów na rozwój płuc malucha. Po porannym obchodzie zrobiono mi usg- bez zmian, szyjka ukształtowana i względnie twarda, ale rozwarcie jakieś tam jest, no i niecałe 2cm długości... Więc kazali leżeć. Ale ordynator stwierdził- jeśli jutro (sobota) wyniki będą takie jak dzisiaj, to damy wypis i przykazanie leżenia. NIestety. BYłam uzależniona od fenoterolu. Po każdym odstawieniu skurcze wracały. Silne, regularne i jak nic porodowe. Więc w sobotę zostałam... I w niedzielę... W poniedziałek minęło 34 tygodnie. Ordynator na porannym obchodzie powiedział, że we wtorek będę badana i o ile wód przybyło, a szyjka się nie zmieniła to wypiszą mnie z odpowiednią dawką fenoterolu w tabletkach. Super, myślę, bo w sobote powiedzieli, że w poniedziałek "kroimy". W poniedziałek kolejne pobranie krwi, kolejny wymaz... Nadszedł upragniony wtorek! Robią mi ktg ( miałam robione 2x dziennie). - skurczy nie ma, same kopniaczki Aleka, który też bardzo chce do domu Idę więc ucieszona na badanie wstępne. Ordynator bada i mówi: " Tak na palec to wszystko w normie, nic się nie zmieniło. Ale najważniejsze są wody. Jeśli nie przybyło ich, to pani zostaje". No to mi zrzedła mina. Poszłam jednak za stażystą na usg. Leżę i patrze na jego minę, on wykrzywiony jak środa na piątek, ja przerażona, bóle kolkolwe wróciły. Myśle sobie- cholera, zostane.... Pytam się go, czy coś się zmieniło. Powiedział, że na jego oko, tych wód jest wciąż za mało, i gdyby decyzja należała do niego, to bym została. Ale decyzja należałą do ordynatora. Ordynator wszedł do gabinetu, obejrzał obraz z usg i stwierdził- wypisujemy panią, wód jest na poziomie 6/7 AFI. Ale nie damy pani Fenoterolu, dziecko skończyło 34 tygodnie, podano sterydy na rozwój płuc, jeśli zaczną się skurcze to będziemy ciąć.
Więc wiedziałam, ze wróce tam jeszcze przed piątkiem, bo tylko fenoterol trzymał mnie w dwupaku od momentu przyjęcia. Wypis dostałam o 13;00, a o 12;30 łyknełam ostatnią dawkę leków szpitalnych, w tym fenoterolu. Wróciłam do domu i od 20 zaczęłam kurcje nospą forte. Przetrwałam noc.
Środa rano- co chwilę chce mi się siusiu! I to drugie też tak dziwnie.... W szpitalu nie miałam potrzeby wypróżniania się po posiłku. Przez 3 dni nawet. a Tu nagle tak mnie zaczęło ganiać!! No i wróciły nieszczęsne skurcze. Przyjechała moja mama, spakowała mi torbę do szpitala i pyta się- jedziemy, czy nie?
POszłam jeszcze raz do toalety. Po podtarciu się na papierze został bardzo galaretkowaty, ścisły, przezroczysty śluz. Bez krwi. Myśle- jeeeezu, czop mi odszedł, rodzę jak nic!!!! Więc jedziemy.
Powrót na izbę przyjęć, kolejne 30 minut czekania, następne 30 minut ktg- oczywiście skurcze wielkie i częste, ból nerki również wrócił. Cudownie, będą mnie kroić !
Pojawił się lekarz. Jego jeszcze nie znałam. Miły, spokojny, powiedział, co zamierza zrobić, jakie badania przeprowadzić, i zapowiedział, że po badaniach, chce ze mną porozmawiać. Więc zbadał mnie wstępnie, zrobił usg... I mówi: Wszystko się twardo trzyma, gdyby nie skurcze, to nie miałaby pani powodu, żeby tu być. Ale skurcze są, a my jesteśmy na izbie przyjęć. Jedyne, co mogę zrobić to przyjąć panią do szpitala na obserwacje, i podawać leki, które już pani podawano. To panią wyciszy i przeleży tu pani tyle ile trzeba będzie. Jest też opcja druga- nie wyraża pani zgody na przyjęcie do szpitala, ja wypisuję pani recepte na Fenoterol i leki osłonowe, daję zalecenia względem oszczędzania się, pani wraca do domu i w swoim gniazdu wycisza pani skurcze, tak, jak my byśmy to zrobili w szpitalu. Decyzja należy do pani.
Postanowiłam wrócić do domu. O 17;00 byłam w swoim łóżku, z zaleceniami leżenia tylko na lewym boku, picia minimum 3l wody + inne płyny, łykania magnezu w dużych ilościach, podano mi dawkowanie Fenoterolu i Isopin40, i kazano się wyciszyć psychicznie- zero nerwów, stresów, zmartwień! O 17;30 przyjęłam pierwszą dawkę fenoterolu. Od tamtej pory skurcz to coś rzadkiego i nie powodującego paniki.
Jutro jadę do poradni przyszpitalnej na sprawdzenie ilości wód, takie zalecenie dostałam na wypisie ze szpitala.
Dzisiaj byłam u swojego ginekologa, miałam umówioną wizytę. Zbadał dłonią, sprawdził tętno, dał skierowanie na badanie moczu, krwi i posiew w kierunku zółtaczki. Przepisał recepte na isopin, co by go starczyło, i następną wizytę umówił za 3 tygodnie... Tak więc jestem w domu. W dwupaku, po wielu walkach o nie krojenie. I modlę się codziennie, żeby mieć jeszcze trochę czasu na odchowanie go, utuczenie... Kruszynka waży teraz 2150g. Więc niech w brzuszku zostanie...