Marma no gratki takiego porodu
teraz kolej na mnie:-)
postaram sie krotko ale mi to nie wychodzi wiec moze byc roznie
poniedzialek godzina 12.00 - wizyta u poloznej w szpitalu.
rozwarcie na 2 palce, nic nie znaczy, szyjka utrzymana, mam sie zglosic za tydzien, czyli 3 dni po terminie n akolejne badanie i jak beda warunki to bedziemy wywolywac.
potem CH, zakupy i KFC
powrot do domu.
caly dzien czulam mydlo w buzi, tzn posmak mydla.
jedyne co mnie zastanowilo, to to, że jak skosztowalam rosolu (ja uwielbiam, od zawsze wcinam litrami!!) to byl strasznie mdly i go nie zjadłam...ale mysle sobie kolejny falszywy alarm przedporodowy...
godzina 20.00 kapiel, golenie i te sprawy, balsamiki
20.30 morgaine zasiadla na bb. cos tam zaczynam pisac, i czuje ze mi sie mokro zrobilo. mysle sobie wydzielina. asiunia tez taka miala...
poszlam do kibelka, wysikalam sie, ubralam podpaske, za chwile czuje mokro, mysle sobie majtki moze mokre i mi sie wydaje. za cwhile \sie mi po nogach cos zaczyna lac!!
no lipa na maksa. byla godz. 21.00 a m do pracy na 22.00!!! masakra. mysle sobie poniedzialek jest, obaj chlopcy urodzili sie we wtorek czyli urodze po polnocy
dzwonie do poloznej, mowie jej ze skurczy brak, ale ona kazala przyjechac o 22 do szpitala - myslalam ze do rana z tymi cieknacymi wodami w domu przeleżę!
M zadzwonil do pracy, ze przyjedzie na 5 rano.
wiec ja glowke umylam, wysuszylam, szybki make up;-)
sms TYLKO do aenye - sorki za to, ale mial byc surprise;-)
przyjezdzam na IP zero skurczy - a wiem ze szyjka utrzymana wiec to masakra dla mnie!! usg - bejbe 3400g.
poszlam na porodowke, jak wchodzilam, zobaczylam to lozko, sterylnei biale wszystko - przerazilam sie, chcialam cc na wstepie, chcialam uciec...
cdn /Niunia placze
...ale nie uciekłam.
położna, jakaś kompletnie niemila baba, kazala mi sie polozyc i podlaczyla do ktg.
nic, nic, zero skurczy. ja cos czulam ale ktg tego nie pisalo. w koncu przyszedl, jeden, mocny, cholernie mocny.
cos zaczelo piszczec, tzn ten sprzet ktg. nagle naokolo mnie 4 baby, 2 z lewej przy ktg i moim brzuchu, 2 wbijają mi wenflon i cos podają, nic nie pytam, bo mam dosyc, slyszee tylko od tej co mi wbijala: "ja pier.olę". podlaczyly mi kroplowke i cała się trzęsłam. mowie: "cala sie trzese" a ona na to: to po fenoterolu. a ja: po czym?? przeciez fenoterol na zatrzymanie skurczów!! a ona ze dzidzi spadlo tetno, musieli wyciszyc akcje bo inaczej bedzie zle z bejbe;-(
ja zalamana, czulam ze bedzie cc no bo jak urodzic bez skurczy... bylam przerazona, chcialam to cc jak najszybciej zeby sie nie meczyc....
przelezalam troche bez skurczy. dojechala moja polozna. na wstepie sie pytam, jak urodze jak nie mam skurczy i mam fenoterol!! ona mi mowi ze wyciszymy akcje az sie unormuje tetno, odlaczyla mi fenka. poweidziala ze nie moze podac mi oxy bo na pewno to zagrozi dziecku. marne szanse ze urodze do rana. bylo kolo polnocy.
potem wstalam, zrobila mi mala lewatywe zeby naturalnie pobudzic skurcze. caly czas mialam szyjke ogromnej dlugosci!! mowila ze z rozwarciem sobie poradzi, ale szyjka musi sie sama zgladzic.
po lewatywie przyszly skurcze. chcialam chodzic. M byl ze mna na sali, bylam podlaczona do ktg tylko na tetno dziecka, nie na skurcze i chodzilam kolo ktg. po paru mocnych skurczach zbadala mnie znowu. szyjka b.duzo sie skrocila! az byla w szoku.
po paru nastepnych skurczach (przy ktorych tanczylam do muzy T.love
bo radyjko sobie lecialo a mibylo lepiej jak sie ruszalam) kazala mi polozyc sie na lozko, na skurczu dala mi jakis zastrzyk. przyniosla miske, powiedziala ze moge wymiotowac, ze troche mnie to znieczuli i sprawi ze rozwarcie bedzie szybko postepowalo, bo szyjka zgladzona.
lezalam na lozku, cisza na maxa, nikt nie rodzil (dzien wczesniej 14 wypisow i 10 porodow na zmiane!! mialam cholerne szczescie - nie wytrzymalabym jakby ktos obok darl sie tak jak ja, a ja bym nie rodzila
). czulam potwornie bolesne skurcze, nawet nie musialam specjalnie oddychac, po prostu lezalam i mialam to w d...
fajowe uczucie, boli jak cholera a czlowiek nie jeknie tylko lezy.... M juz wyszedl, mielismy umowe ze jak do 1 nie urodze to on jedzie do pracy bo nie wiadomo czy do rana urodze!!
potem jak troche przestalo dzialac to cos, wstalam zeby bylo szybciej, polozna pwoiedziala jak bedziesz czula parte to wskakuj na lozko albo zlapiemy dizecko!! nie chcialam na stojaco wiec wskoczylam na lozko. polozna wsadzila mi lape, rozwarla szyjke - masaz szyjki to chyba byl - no i sie zaczelo. znowu parte, a one do mnie: nie przyj. no to ja sie dre: nie moge nie przec, a one oddychaj i taka gadka. pierwsze urodzilam pol glowki, jak rpzestalam przec bo mi kazaly, to sie cofnela, fajne uczucie
, potem glowke, potem tulow, az reszte i poczulam pustke w brzuchu i ogromna ulge. juz wszystko mi przeszlo, patrzylam na najsliczniejsze dziecko na swiecie
tak bardzo chcialam ja przytulic. wytarly ja troszeczke i daly mi jeszcze z pepowina. potem dostalam cos na urodzenie lozyska i nie musialam przec, pociagnely za pepowine i samo wypadlo. pepowina byla b.krotka, ledwo niunia dosiegla do piersi jak mi ja dali. potem poprosilam o znieczulenie do szycia, a ona do mnie: nie bylas nacinana! no to ja juz mega happy. jeszcze mnie tam w srodku pooglądała, ja of course caly czas, jest ok, jestem zdrowa, nie dotykajcie mnie juz tam. troche sie otarlam tam, wiec lekarka zalozyla dwie petelki, ze wzgledow kosmetycznych i wszyscy zgodnie nazwali mnie panikarą
na serio bylam pewna ze nie urodze do rana!
Weronika urodzila sie o 1.45, potem bylam z nia 2 godz na porodówce, tzw kangurowanie. wkurzalo mnie to bo na porodowce jasno i po gałach daje, ja chcialam z nia do sali, ale nie moge byc po porodzie 2 godz sama z dzieckeim wiec tam lezalam. przez cale 2 godz Mloda szukala cyca a ja probowalam jej wsadzic go do buzi. nie umiala sie przystawic. zaczela sie denerwowac. zawiezli nas do sali, zabronili samej wstawac, jakby co mialam dzwonic po polozna. dalej jej nie wazyli i nie myli, zostawili nas do rana z czego ja sie bardzo cieszylam.
do 5 rano walczylysmy z cycem, Niunia plakala a ja probowalam jej go wsadzic. nie mialam juz sil, bylam padnieta, w koncu mocno ja przytulilam do tego cyca i tak zasnelysmy, obudzilam sie o 6, az sie balam czy za mocno jej nie przytulilam, ale wszystko ok. caly dzien Niunia nie brala cyca, rano poszlam pod prysznic, wracam i slysze jakis dziwny dzwiek z lozeczka, patrze na nia, banki z nosa i buzi lecą a ona nie oddycha, ja przerażona, wciskam dzwonek. nikt sie nie oddzywa, w takich chwilach sekunda to weicznosć!! wylatuje na korytarz, widze tylko 2 ludzi i nikogo wiecej, rkzycze: przepraszam dziecko nie oddycha!!
szybko przyleciala polozna, probowala cos zrobic ale nie pomagalo, wziela małą. ja ryczę, trzese sei, musi byc dobrze!! MUSI!!
za chwile przyjechala z nia. mala miala duzo wod plodowych brzuszku, odślluzowali ją, zrobili saturację - 100% wiec wszystko ok.
po poludniu mala zwymiotowala tymi wodami i o 4 nad ranem czylil po 26ciu godzinach od urodzenia, wzięła cyca do buzi!! no i sie odczepic nie moze
KOCHAM JĄ NAD ŻYCIE.
p.s. na porodowce komorke mialam oczywiscie caly czas przy sobie, jak tylko urodzilam , zadzwonilam do M, on myslal ze tak dzwonie i daleko do porodu, a ja mu mowie ze urodzilam, ze jest sliczna. byl w szoku ze tak szybko to poszlo.
edit: wg usg Niunia miala 3400g, faktycznie urodzila sie 2980g:-)