Wpadlam szybko opisac jak to u mnie wygladalo.
4-ego kwietnia ok poludnia pojailo sie cos krwistego na wkladce, bylam lekko zaskoczona bo myslalam ze czop juz mi odszedl a jednak.... pierwsze moje kroki skierowalam do laptopa wyczytac co to oznacza i znalazlam watek gdzie pisali ze jak krwisty to w ciagu 24h sie zacznie poród, smialam sie do mamy ze glupoty wypisuja i zaczelam dalej na pilce skakac. Za ok 3h jakies skurce mnie zaczely lapac, ktore znowu mnie rozbawily i jak T przyjechal o 18-tej z pracy komentowalam ze zasugerowalam sie bzdetami z neta i bole mam, posmielismy sie i poszlam pod prysznic. Ku zdziwieniu skurcze byly co 10min i dosc silne. No ale co rozlozylam sie na kanapie i powiedzialam do T zeby byl w pogotowiu na co on zareagowal smiechem (kilka razy juz byly takie akcje). Ok godziny 22 T widzac nieciekawy gryma na mojej twarzy pyta co ile skurcze, mowie co 7min, luzik. Wstalam, poszlam do lazienki, wracam i mówie do T "...wody mi odeszly", a ten ze spokojem "Jak to wody ci odeszly?", no to mowie "normalnie no, wzieły i odeszly i nadal odchodza". I dotarlo do niego, zerwal sie, ubral w momencie i samochod byl podstawiony pod drzwi zanim zdarzylam z pizam wyskoczyc. Zadzwonilam na porodówke, ostrzec ze jade i w droge. Do szpitala mamy ok 20min drogi i pod szpitalem mialam juz skurcze co 4min ale po zbadaniu przez polozna dowiedzialam sie ze mam dopiero 2cm, co jest normą przy drugim dziecku i jeszcze nie rodze. Dala mi zastrzyk, i kazala spac a T zabrala do innego pokoju zeby mnie nie rozpraszal. Po zastrzyku odlecialam jakby mnie ktos walnal w glowe i budzilam sie przy skurczach, nie wiem co ile byly bo nie mialam zzegarka ale wiem ze byly cholernie silne, po ok godzzinie nie wytrzymalam i zadzwonilam po polozna, ta mnie zabrala z miejsca na porodówke, prosilam juz o zoo ale mnie zbadala i stwierdzila ze mam 7cm i lekarz nie zdazy do mnie przyjsc
byla godzina 2.10 jak zawolala T i się zaczęlo.... T zaniemówił bo nagle uslyszal ze glówke widac i odezwal sie dopiero o 2.40 jak Liwka juz lezala na moim brzuszku....powiedial "dziekuje...jesteś wielka", na co ja odpiowiedzialam "..nie, to ona jest wielka".....waga pokazywala 4940g;-)
A potem to juz pikus, łożysko urodziło sie po 5min, pozszywali mnie w chwili gdy ja z zapartym tchem czekalam na najwazniejsze słowa w moim zyciu "...mała jest zdrowa".
No to byloby na tyle, mam nadzieje ze moja opowiesc doda sil dzziewczyna, ktore boja sie porodu... bedie dobrze kochane a obecnosc waszego faceta przy porodzie...bezcenna