Chyba jestem gotowa napisać moją "opowieść".
Na początku 38 tygodnia miałam wizytę u ginki, która od razu wysłała mnie do szpitala na patologię ciąży. Od ponad tygodnia miałam mega wysokie ciśnienie i byłam spuchnięta tak, że nie byłam w stanie chodzić. Diagnoza: gestoza ciążowa. Przez piątek i sobotę podwoili mi dawkę leków na obniżenie ciśnienia ale nie działały. Zaczęłam mieć potworne bóle głowy i zawroty i dosłownie zjeżdżałam po kilka razy w nocy i w dzień, np w ubikacji słabłam. W poniedziałek moja ginka wzięła mnie na usg i powiedziała, że trzeba zakończyć ciążę. Oczywiście przez cc, bo to najbezpieczniejsze w moim stanie. W ciągu godziny znalazłam się na porodówce. Pytali się, jakie chce znieczulenie, anastezjolog poleciła zewnątrzoponowe, więc się zgodziłam. Byłam roztelepana, zdenerwowana i zła, że nie będę rodzić naturalnie. Potem zaczęłam się bać.
W czasie cc miałam jeden odlot, ale to chyba ze stresu. Co minutę chyba mierzyli mi ciśnienie. Czułam się okropnie, ale jak usłyszałam i zobaczyłam moją córeczkę to od razu mi przeszło. Pokazali mi ją i położyli przy twarzy na chwilę. Potem zanieśli na miejsce dla noworódków żeby jej odsysać wody i badać, ale cały czas ją widziałam, bo przekręciłam głowę w tamtą stronę. Krzyczała strasznie i była cała fioletowa. Myślałam, że tak ma być. Potem na sali poporodowej dali mi Małą na chwilkę.
Jak już byłam na normalnej sali to zaczęły się bóle. Przeciwbólowe puszczały i dostałam drgawek. Małej mi nie przywozili. Myślałam, że dlatego, żebym odpoczęła po cc. W końcu poprosiłam M żeby poszedł zobaczyć Gabę. Okazało się, że nie dają mi jej, bo jest podpięta do jakiegoś sprzętu jakby maseczki z tlenem, bo miałam problemy z oddychaniem. Zrobił zdjęcie i mi pokazał. To było okropne. Zaczęłam się bać, martwić i przeżywać. Po porodzie nie spałam dłużej niż pół godziny. Resztę czasu czekałam na Gabrysie. Przywiezli mi ją jakoś ok poludnia drugiego dnia. Nie byłam w stanie się podnosić bo mdlałam. Miałam taką utratę krwi, że mieli mi przetaczać.
Po wieczornej wizycie okazało się, że Gaba ma pęknięty lewy obojczyk, że w czasie porodu uszkodzili. Wkurzyłam się. Rano na drugi dzień okazało się, że Mała bardzo leci z wagi i trzeba jej podać kroplówkę z glukozą, która trwa 12 godzin. Jak chcę ją karmić to mam chodzić do niej na salę. Miałam tam daleko a jeszcze nie chodziłam. Przyszedł M i wszystkimi siłami próbowałam wstać i pójść nakarmić dziecko. Takiej niemocy nigdy nie czułam. Płakałam z bólu i byłam w stanie dojść najdalej do drzwi sali, na której leżałam. To było straszne nie móc pójśc nakarmić i zobacxzyć własnego dziecka.
Po kroplówce dostawała antybiotyk. Raz polożna przy myciu uszkodziła Małej wkłucie i zobaczyłąm cały zakrwawiony kaftanik. Zerwałąm się i pomimo bólu pobiegłam z nią do dyżurki. Biedna tak płakała jak zakładali drugie wkłucie.
OD czasu kroplówki miałam problemy z przystawianiem Gabrysi. Nie chciała piersi, ssała krótko, płakała przy tym. Położna powiedziała mi, że mam leniwe dziecko. Jak tak można powiedzieć o noworodku. Inna położna kazała karmić przez kapturki, które podobno zaburzyły odruch ssania Gabrysi.
Taka moja historia. Od porodu ciągle same problemy i jeszcze teraz Gaba jest taka płaczliwa. Po tym jak widziałam jak cierpi po kroplówce, po zastrzykach z antybiotyku i tych męczarniach przy mojej piersi, obiecywałam sobie, że zrobię wszystko aby moje dziecko było szczęśliwe i nie cierpiało. No i się nie udaje. Denerwuję się na nią, nie umiem jej pomóc jak boli ją brzuszek. Ale dalej mam nadzieję, że kiedyś dam jej dużo miłości i będę bardziej cierpliwa.