reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Kochani, niech te Święta będą chwilą wytchnienia i zanurzenia się w tym, co naprawdę ważne. Zatrzymajcie się na moment, poczujcie zapach choinki, smak ulubionych potraw i ciepło płynące od bliskich. 🌟 Życzę Wam Świąt pełnych obecności – bez pośpiechu, bez oczekiwań, za to z wdzięcznością za te małe, piękne chwile. Niech Wasze serca napełni spokój, a Nowy Rok przyniesie harmonię, radość i mnóstwo okazji do bycia tu i teraz. ❤️ Wesołych, spokojnych Świąt!
reklama

Nasze porody

no to i ja napisze jak moje dziecię przyszło na świat:

w nocy z 29 na 30 lipca okolo godz. 2 obudził mnie krótki ostry ból, tak jakby mój synuś znów przejechał sie po szyjce, czesto to robił,ale trpche mnie to zdziwiło,ze az sie obudziłam... ale dosłownie kilka minut później nagle odeszły mi wody, strasznie duzo tego było... obudziłam meza,zeby dał mi coś,zebym mogła sobie podłożyć, zeby oprócz łózka nie zalac jeszcze podlogi. Wstałam na zegarku było tuz po 2 w nocy. No to pomyslałam,ze mój mały to jednak w terminie sie urodzi. Pięć minut później miałm pierwszy skurcz taki mało bolesny... no to myśle,ze pewnie tak szybko nie urodze, nastepny skurcz był za kolejne pięc minut i juz bardziej bolesny. i tak juz sie zaczęło- zakdy nastepny skurcz był coraz bardziej bolesny i rowijało to w szybkim tempie, wiec mysle,ze pora dzwonić do położnej- było 2.30. Położna mówi,ze jak mały sie rusza to moge jeszcze poczekac w domu, no to myślę,ze poczekam... wzielam prysznic dopakowałm wszystko, mąz zjadł coś, zrobił termos z herbatą. Przed 4 skurcze były co 2,5 minuty i trwały okolo 50 sekund, wiec pojechalismy do szpitala. Na izbie była jeszcze jedna rodząca, wiec musiałam zaczekac , a ból był juz baaaardzo mocny....o 5 trafiłam na porodówkę, przyszła moja położna. Zbadała mnie, potem zaprosiła lekarkę. maz cały czas był ze mną, położna proponowała nam różne żwiczenia,które mialy przyspieszyc poród, mąż bardzo mi pomagał. o 7.00 miałam 8 cm rozwarcie,a potem to juz zaczęłam słabnąć, bóle były tak mocne i strasznie mnie wykańczały, wiec w pewnym momencie myslałm,ze odpłynę.Przed ósmą zaczełam w trakcie kolejnych skurcze przecn ajpierw tak bardziej łagodnie, a potem juz sie zaczeła ostra jazda. O 8.15 Stas był na swiecie.

Niestety od momentu pełnego rozwarcia akcja zaczęła zwalniać, wiec podano mi trochę oksytocyny, a potem podczas skurczy partych oprócz tego,ze położna mnie nacieła, to okazało sei,ze mały wychodzi z głowką podpartą rączką i takim oto sposobem mam oprócz lewostronnego nacięcia krocza, prawostronne pęknięcie pochwy, dostałam krwotoku.

Generalnie poród miałam szybki,ale moze dlatego i spustoszenie w organiźmie wieksze. Z powodu krwotoku miałam kiepska mofologię, dostałam klka kroplówek, leki krwiotwórcze, ale najważniejsze,ze mały zdrowy i sliczny!!!

A co do innych atrakcji to w nocy z soboty na niedzieli dostałam nawału pokarmu i całą niedziele musiałm masowac i odciągac pokarm. Ale na szczęście nie doszło do zastoju i teraz jest juz ok.
 
reklama
ja rodziłam przez cc ale opiszę Wam moje doświadczenia. CC ponieważ mała ułożyła się pośladkami, lekarz do ktorego chodziłam calą ciążę robił cięcie a jego żona jest anestezjologiem wiec mnie znieczulała od pasa w dół. w pon 20 lipca przyjęto mnie na oddział, mialam być na czczo i myslalam ze juz do 12 bedę mieć maleństwo obok, niestety okazało się ze nie mają łózek na poporodowej sali wiec mnie trzymali do 22 lipca. dzień wczesniej nie dostałam już kolacji tylko czopek na przeczyszczenie. rano 22 lipca o 7:40 podłączono mi kroplówkę i o 8 założono cewnik (nic nie bolało, jedynie takie dziwne uczucie jak przy parciu silnym na pęcherz). poźniej poszłam na sale, położyłam się na stole dali mi jakąś inną kroplówkę, podłączyli cały sprzęt do monitorowania akcji serca, znieczulenie gdzieś w okolicę kręgosłupa, tez nic nie bolało i jak tylko przestałam czuć nogi zaczeli cięcie. o 8:28 już miałam przy policzku moje słodkie maleństwo :-) a jak tylko usłyszałam jej płacz to dostałam ataku płaczu ze szczęścia , w zyciu mi się takie coś nie zdarzyło, trzęsłam się jakby było -50st na sali. przewiezi mnie na pooperacyjną, córeczkę do tatusia, a po 40 min już ją do piersi przystawiłam. Mała ssała łapczywie i zasneła na 4h a ja nie mogłam się na nią napatrzeć. Ból po odejsciu znieczulenia okropny, miałam nagazowane jelita i kazda proba odgazowania konczyła się płaczem tak bolało więc poprosiłam o kroplowke z lekiem przeciwbólowym ok 14. o 21 juz musiałam wstać bo mnie przewozili na salę rodzinną bo akurat się zwolniła a u nas kto pierwszy ten lepszy. wiec z wielkim bolem wstałam przy pommocy 2 pielęgniarek, ale wyłam z bólu. całą noc na lekarz p.bólowych, kolejny dzień tez. 23 lipca mąż przyjechał o 7 rano zeby pomoc mi się umyc przed obchodem i chociaż do łazienki mialam jedynie 2 m to szłam tam 10 min oczywiscie płaczac przy tym jak dziecko. dopiero pod prysznicem troche lżej mi było od ciepłej wody. sam poród wspominam super, lekarze bardzo przyjaźni i co najważniejsze córeńka zdrowa:-) ale 36h po porodzie to koszmar, choć powiem Wam że jak mi dali córeczkę na cały dzień i musialam ją karmić to pomimo tego ze macica się obkurczała i to bolało to ja nie czułam nic mając Julkę przy piersi. Moja córeńka prędko mnie postawiła na nogi :-D w niedzielę o 12 już bylismy w domku. Teraz jestem 2 tyg po porodzie i nadal pobolewa brzuch ale córeczka wynagradza mi kazde cierpienie. a widząc jak bardzo cierpiały moje kolezanki ktore rodziły naturalnie po kilkanaście godziń to ja mimo bolu przez te 36h wole cc, one nadal chodzą okrakiem a ja już mogę się kochać :-D
 
Skorov Beatka zapoczatkowala opis cc to ja moze opisze swoja :)

Bylam umowiona na 3 lipca na 7 rano. Poprzedniego dnia dieta, od 18 nic nie jadlam a od polnocy nic nie pilam. Rano wsadzilam meza i mam do auta i sama poprowadzilam do szpitala :) W szpitala dalam moje pieknie opisane badania, zostalam pochwalona i na sale przed operacja. Tam kroplowka i czekanie bo byla przede mna jednak dziewczyna na cc. Kolo 9 rano poproszono bym przeszla na sale operacyjna co tez zrobilam tanecznym krokiem. Polozylam sie, zastrzyk w kregoslup (nic nie czulam), potem cewnik (nic nie czulam) i caly czas zarty z pielegniarkami i wymiana doswiadczen z ich cc. Przyszla pani doktor ktora mnie znala, pogadalysmy chwile, o 10:45 zaczela a o 10:53 uslyszlam krzyk mojego malego, 10 punktow w skali Apgar, male przytulanko i go zabrali do tatusia. Czulam mi grzebia w srodku i czyszcza macice, potem szycie i na oddzial pooperacyjny. Tam z malym i mezem chwila na przytulanki i ssanie cyca. Potem niestety meza wywalili z malym bo przewiezli dziewczyne ktorej w trakcie porodu SN odkeilo sie lozysko i trzeba bylo robic cesarke na cito ale maluszek nie przezyl :((( Wiec tragedia straszna, zalapalam dola ale potem ja przewiezli gdzies indziej i juz bez wyrzutow moglam sie cieszyc maluszkiem. Nastepnego dnia kazali wstac, bol jak sto diablow ale zacisnelam zeby, wzielam prysznic i juz opiekowalam sie malym. Kazdy kolejny dzien byl lepszy a po tygodniu biegalam juz a rana byla zagojona. Dzis 4 tygodnie po cesarce jestem super sprawna, dzis lekarz pozwoli mi isc na basen i wrocic do normalnego zycia seksualnego ;) Nie zaluje cesarki i choc pierwsze 36h byly tak jak u Beatki ciezkie teraz zdecydowalabym sie na ten krok jeszcze raz :)))
 
Czas na mnie.
U mnie nic się nie działo więc wylądowałam w szpitalu w środę, 10 dni po terminie. Tu decyzja, że czekają do niedzieli, załamka ale cóż czekamy. W czwartek wieczorem lekarz ordynator badał rozwarcie i nic. Ale badał ciut mocniej niż inni.
I o 22 zaczęły się nieregularne skurcze i zaczęła lecieć krew już miałam :-). O 4-tej nad ranem były co 6 minut, położna sprawdziła rozwarcie - prawie w ogóle :wściekła/y:Odesłała mnie pod prysznic i na salę. Przed 9-tą w piątek mieliśmy ktg i położnej mówię, że już silne te skurcze, a ona, że to to nic, że potem po 12h rodzimy, ale przyszedł zaraz ordynator i patrzy, że mam skurcze, decyzja, że pod kroplówkę . To już byłam szczęśliwa. Ale za chwilę załamka, bo nie będzie porodu rodzinnego, sala zajęta, prawie się poryczałam.
Z dwie minuty pod kroplówką i się zaczęły bóle co 3minuty i odchodzą wody:-), dla mnie te bóle to były masakra. Ktoś dzwoni z rodziny i położna mówi, że po 17-tej się proszę dowiadywać, to ja załamka, jak ja mam leżeć w takich bólach, że wgniatam się w łózko to nie wytrzymam. Położna jeszcze dodała, że te bóle to dopiero początek. Cały czas czekamy na rozwarcie, przy 3,5 zeszła mi główka,było koło 11:30 i od tej pory już było z górki, bóle się zmniejszyły na szczęście ale zaczęły się parte. Jak je teraz opanować:confused:, każdy, że nie mogę przeć a to było niezbyt łatwe. W pewnym momencie powiedziałam, że już nie panuję nad partymi. Dzięki temu mogłam poprosić o basen i przy porodzie miałam ten problem z głowy.
Poczułam pieczenie i czułam, że już główka wychodzi, już mi było wszystko jedno czy te rozwarcie do końca się zrobiło, parłam. Położna ułożyła mnie w końcu do porodu. Przyszli lekarze i się patrzą, tak trochę dziwnie. Dla mnie poród to już była pestka w porównaniu do skurczy po kroplówce, to prawie w ogóle nie bolało. Zrobili mi nacięcie, bo Filipek był spory jak na mnie. Za drugimi partymi była już główka a w następnym parciu cały mój kochany skarb:-) Była godzina 13:15, dostał 10pkt. Potem łożysko i szycie, troszkę bolało, ale w głowie świadomość, że maleństwo jest w końcu na świecie przysłaniała już wszytko.
A pierwsze co po porodzie to poprosiłam o jedzenie bo byłam tak straszliwie głodna:-)
 
Ostatnia edycja:
Ja także opisze swój porod.
Z uwagi na to, że moja mama przenosiła mnie i brata (miała zatrucie ciążowe, i zagtrożone było nasze życie) to mój lekarz powiedział że jesli nie urodze do 20 lipca (miałam termin na 18lipca) to 21 ma dyzur i mam przyjechac to bedziemy wywoływać. No i oczywiście moja córka nie chciała łaskawie sama przyjść na świat:)
Tak więc jak Pan dr kazał na 14 zgłosiłam sie do szpitala, o 15 podał mi kroplówkę z oksytocyna na wywołanie. Mąż był od początku ze mną. W czasie tej kroplówki czułam kłucia w brzuchu, a pielegniarka robiac ktg pyta czy cos czuje bo teraz jest skurcz a ja na to ze mnie cos kluje (rozwarcie bylo 4 cm) ale nie boli. Pielegniarka sie zasmiala i powiedziala ze ma nadzieje ze jak zaczne rodzic to jej powiem:p No i kazala mi z mezem isc pod prysznic na pol godziny i ogolnie ja caly czas z kroplowka lazilam po korytarzu, potem okolo 17 przyszedl doktor i pyta czy chce urodzic...ja mowie ze tak no to kazal sie polozyc i przebil mi pecherz z wodami plodowymi (duzo tego bylo, fajne uczucie a przebicie nic nie bolalo:) no i podpili mi 2 kroplowke i ja znow sobie chodzilam. Potem polozna spr na ile jest rozwarcie i jest 5 cm i pyta czy chce znieczulenie zewnatrzoponowe (skurcze nadal odczuwalam jako klucie ale sobie mysle ze nie wiadomo jak bedzie dalej wiec mowie ze chce). Wiec wezwali anestezjolog (akurat byla ta sama co bylam na konsultacji:)od razu mnie poznala) no i zalozyla mi to znieczulenie (tez nic nie bolalo). Po znieczuleniu to juz nic nie czulam...zadnych skurczow wiec latalam jak strzebiotka po korytarzu z 7 cm rozwarciem. Potem zawolala mnie polozna i sprawdzila ze mam juz 8 cm i zawooala mojego lekarza. Od 9 cm dostalam pierwszy skurcz party to bylo okolo 23,50. Wiec polozna tak dla jaj mowi do mnie bym poparla jak na szkole rodzenia uczyli to mi powie jakie mala ma wloski. No to tak zrobbilam dwa razy. Potem przyszedl lekarz, kazal przejsc na inne lozko do rodzenia (takie bardziej w pozycji siedzacej ) no i wtedy znieczulenie przestalo dzialac. Byla 24.10...22 lipca. No i zaczelo bolec. Ale 4 skurcze parte i mala b6yla z nami (o godz 24,23). Maz z wrazenia musial wyjsc. Lekarz mnie nacial ale nie czulam nic. Potem mnie zszyli.
W zasadzie moge rodzic jeszcze raz:) Nigdy nie zapomne ciepla ciala mojej corki polozonej na moim brzuchu i jej placzu. To niesamowite uczucie i nigdy tego nie zapomne. Porod byl lekki ale za to przez 2 tyg rana krocza zle mi sie goila i chodzilam okrakiem. Ale jest juz ok. W zasadzie gojenie krocza bolalo bardziej niz porod:):-)
 
W koncu przyszedl czas , aby opisac porod J - SZTUCZNY POROD :-D:-D
To sobie napisalam wypracowanie :-)


Tak jak wiecie 16lipca poszlam ze skierowaniem do szpitala , na patologie ciazy, ze względu na zle przepływy mozgowe Lenki. Na izbie przyjec mialam juz pierwsza przeprawe. Pielegniara od razu zakomunikowala mi, ze zrobia mi tylko KTG i nie przyjma z braku miejsc. Po KTG czekałam z 2h na karte informacyjna z odmowa przyjecia. Przyszla dr i zaczela wypisywac już ta karte, ale spojrzała na pieczątkę lekarza i kazala poczekac. Poszla na oddzial. Akurat moj ginekolog miał wtedy dyżur i nagle miejsca się znalazly.
Tego dnia już mi nic nie zrobili, bo o 15tej już nic nie robia.mialam tylko KTG. Wtedy przyszla do mnie pielegniarka i powiedziala ,ze przeglądały moje wyniki badan i ze mam jak najszybciej zrobic cos,żeby rozwiazlai mi ciaze. To dla dobra malej.Powiedziala,żeby jutro od razu isc do ordynatora i poinstruowala jak trzeba rozmawiac. Nastepnego dnia zrobili mi zwykle USG , bez przepływów mozgowych.Dowiedzialam sie,ze wg. lekarzy ponoc mala ma hypotrofie. Dobrze ,ze moja mama była ze mna,bo ja bylam w wielkim stesie i ryczałam. Poszla do ordynatora.Po ostrej rozmowie ordynator zawołał mnie i po 15min były już zrobione przepływy mozgowe mojej corci.
Podlaczli mi tez probna oksytocyne. Skurcze zaczely się pojawiac. Ordynator wziął mnie do gabinetu na masaz szyjki macicy. Oj bolalo…:-(Rozwarcie zrobilo się na 1 palec. Ordynator był swiecie przekonany, ze wieczorem jeszcze urodze. Do wieczora chodziłam jak glupia po calym szpitalu, po schodach,żeby rozkręcić akcje. Odszedł mi tylko czop – o jejku jakie to było wielkie :-D:-D
Niestety wszystko ucichlo. Poszlam spac. O polnocy dostalam silnych skurczy co ok.2min i potwornych boli z krzyza. 45min stalam pod prysznicem polewając sobie brzuch. Lekarka wzielamnie na badanie - rozwarcie nadal tylko 1 palec , kolejny masaz szyjki macicy. Skurcze ladne. Jedziemy na porodowke. Na koniec niepotrzebnie dodala, ze z takim postepem rozwarcia to będę mieć ciezki i dlugi porod. Ja zbaraniałam…. Wróciłam na sale –zaczelam się pakowac,położyłam się na 15min i ze strachu, ze bede dlugo rodzic skurcze minely. Stres i nerwy mogą doprowadzic do tego ,ze skurcze mijaja. Ponoc często tak jest. Lekarka mnie opieprzyla,ze nie pojechałam na sale porodowa. A ja do niej,ze po co jak akcja się cofnęła.:-:)-:)-(
Dostalam dwa zastrzyki przeciwbolowe i poszlam spac. Już było nad ranem.

Rano zero skurczy, ja zmeczona juz i psychicznie i fizycznie i pech chciał,ze to była sobota – ordynatora nie ma w pracy i w weekend nic nie robia, nie podejmuja decyzji. Ja zaplakana,bo dla malej lepiej by było,żeby już się urodzila, niż czekac az będzie duze niedotlenienie.
Moja mama kochana po południu poszla do lekarza dyżurnego – oj tam była ostra wymiana zdan.
Poszlam na badaniu i kolejnym masazu szyjki. Rozwarcie dalej nic – 1palec.
Doktorek się pyta czy chce lewatywe. A ja,ze co ja jade rodzic?? . Powiedział,ze może sie uda, albo wroce na patologie. Bal sie,ze faktycznie Lena moze miec stany niedotlenienia.
Spakowałam się , pożegnałam z dziewczynami z patologii. Biedulki dlugo leżały po terminie na patologii, czekajac na wywoływanie porodu.
O 18 30 bylam na porodowce. Pożegnałam się z mama, która powiedziala,żebym się nie martwila,ze w nocy urodze . Kazałam jej jechac do domu. Losiowi tylko napisałam sms, ze mam drugie podejście do porodu.
O 19-tej podlaczyli kroplowe z oksytocyna. I tak 6h męczyłam się z mega wielkimi skurczami. Po 3h dr powiedział, ze wydaje mu się,ze sacza mi się wody, wziął ta wielkie cos do przebicia pęcherza plodowego i go przebil. Wtedy wiedzialm,ze to wszytsko co robi jest naciągane , ze nie wroce już na patologie i urodze dzis w nocy. Skurcze po przebiciu pęcherza były potworne. Nie krzyczałam!! Za to żeby zaciskałam, gryzlam się w rekei modliłam się,żeby to był tylko zły sen, ze ja nie jestem w ciazy,ze nie rodze, ze chce cofnac czas itd. I to potworne KTG , jak jzu widzialam,ze idzie skurcz to chcialam wstac i uciec!!
Po 6h od podlaczenia oksytocyny i stopniowego jej zwiekszania rozwarcie tylko 3 cm L Doktorek stwierdzil,ze mam dostac znieczulenie, wezwal anestezjologa i powiedział mu,ze rozwacie już 4cm (było niecale 3) – dopiero przy 4cm oni daja znieczulenie. Znieczulenie dostalam i w ciagu 1min przestalam czuc skurcze. Uf jakie zbawienie!!!
Wtedy doktorek powiedział,ze zwiekasza mi na maxa dawke oksytocyny, bo z takim rozwarciem, które tak nie idzie nieurodze. Dostalam konska dawke, bez znieczulenia przy takiej dawce podobno bol jest nie do zniesienia.. Po 1h mowie poloznej,ze chyba czuje parte. A ta, ze nie możliwe,ze jak sa parte to będę się drzec, jak koelzanka za sciany. Za chwile podeszla druga polozna , zaglada i drze się, ze ja jzu rodze!! Doktorek akurat przyszedł. Niestety nawet nie spytali się czy zgadzam się na naciecie krocza. Kapnęłam się jak już te nozyce przecinaly moje krocze. Pierwszy party – glowka Leny wyszla. Doktorek i polozne w szoku, ze tak pieknie umiem przec. Szkola rodzenia się przydala. Drugi party i Lena była juz na brzuchu- 19.07 godz.2;20. Te dwa parte to może max. 5min i po sprawie. Nawet nie zaznałam wielkiego bolu w ostatniej fazie porodu. Lene wzieli na wage i do oceny i zaraz znow mi ja oddali i tak leżałyśmy jeszcze prawie 1,5 h . To co było dla mnie najcudniejsza chwila to wlasnie to,ze taka brudna wyjeta z brzucha leżała jeszcze dlugo u mnie na brzuchu i uczyla się lapac cyca. :tak::tak::tak:W miedzy czasie zszywali mnie –niestety ostatni szew juz był na zywca, bo znieczulenie zeszlo.
Zadzwoniłam tylko do mamy i do losia ,ze Lena jest juz na swiecie. Hypotrofia była bledna diagnoza, a co do przepływów, to w usg jej glowki faktycznie wyszedl brak przegrody jakies w mozgu, ale przegroda jeszcze może się wytworzyc.
Potem jak przewiezli mnie na sale to nie mogłam spac i wysylalam do rana smsy:-D:-D:-D
Porod wspominam nienajgorzej. Wiem jedno gdyby nie mama to bym jeszcze dlugo nie urodzila i dlugo bym czekala na porod w tym szpitalu!!! Dziekuje jej za wszystko!!!
Wiem,ze gdybym miala rodzic tak normalnie , gdyby akcja się rozkręciła sama to bym miala dlugi i ciezki porod, bo moja szyjka wogole się nie rozwierala. Była twarda i zbita przez infekcje HPV.
Niestety pobyt na noworodkach wspominam tragicznie ze względu na beznadziejny personel. W pierwszej dobie Lena czula się dobrze , wogole nie było widac,ze się dzis urodzila, zero zmeczenia porodem!! Pozniej zaczal się dla mnie dramat, jak była jak warzywo i ja zaniosłam do pielegniarek. Gdyby wieczorem pielegniarka zareagowala odpowiednio na moje niepokoje, to mala pewnie jzu wtedy była by leczona i diagnozowala. I nie miala by cukru prawie na zero (1). Godzine pozniej była by w śpiączce. Trafila do inkubatora, antybiotyk, a do tego przyplątała się silna zoltaczka. Po 8 dniach wyszłyśmy, nie wiedzac do konca co jej jest. Lekarki nie wiedziały i rece rozkładały, mówiły,ze niby jest dobrze.Dobrze,ze za drugim razem lena trafila do dobrego spzitala i jest juz wszytsko dobrze:tak::tak:

Co do produ to faktycznie nie krzyczałam:tak::tak: Chyba nasłuchałam się wczesniej an patologii ciazy wrzaskow rodzących. Wywoływanie proodu boli potwornie, ale szybko się zapomina jaki to był bol. Oj w nocy dawaly czadu!! Polog przez to naciecie był i jest dla mnie o wiele gorszy niż porod.

A i ciesze się,ze rodzilam sama, utwierdziłam się w przekonaniu, ze widoki podczas porodu nie sa dla faceta!!!! A tak to mogłam się skupic i sama jakos znosic te skurcze.:tak:
 


to chyba teraz moja kolej ;-)
w piątek zgodnie z nakazem lekarki stawiłam się na izbie, tam ktg, potm badanie, rozwarcie na 1.5 szyjka 2, wzięli mnie na usg, pospawdzali wszystko, przepływy, główkę, nawet cudem udało się zobaczyć kawałek buźki, i decyzja zostawiają mnie na patologii
nastawiałam się, że weekend przeleżę, bo przecież nie będą sobie roboty robić jeszcze w weekend, a oni mi na obchodzie że jutro rano jadę na wywołanie
"poród" zaczął się w sobotę o godzinie 6 rano, miłym zabiegiem o wdzięcznej nazwie lewatywa, położna obudziła mnie pierwszą z całego piętra, żebym po lewatywie miała łazienkę tylko dla siebie

o 9 rano podłączyli mnie do oksytocyny, jakaś masakra, bolało okrutnie, wcześniej zadzwoniłam do męża że chyba będziemy rodzić i że zadzwonię jak się zacznie rozkręcać, o 11 przyjchał, ale położna powiedziała mu że to jeszcze z 6 godzin może potrwać
oksytocynę miałam mieć do 15, na szczęście miły pan doktor o 12 zlitował się nade mną i wysłał z powrotem na patologię, żebym z głodu nie umarła, w badaniu wyszło że miałam rozwarcie takie jak w momencie przyjęcia w piątek rano, tylko szyjka mi się skróciła
niby drugi raz miałam mieć wywoływanie w niedzielę, ale potem powiedzieli mi na obchodzie, że dadzą mi odpocząć, a drugi raz spróbujemy w poniedziałek


potem zaczęły mi się skurcze, w nocy już tak bolało, że nie mogłam leżeć, więc wstawałam i łaziłam po korytarzu, tak mniej więcej co godzinę, aż mnie o czwartej nad ranem zgarnęła położna, która szła posłuchać tętna dzieci, spytała mnie czemu nie śpię, więc jej powiedziałam, że tak mnie boli że nie mogę leżeć
spytała co ile mam skurcze, ja jej że wstaję tak co godzinę... ona się zdziwiła, że co godzinę... i mówi mi że mam spróbować położyć się na lewym boku i zasnąć, weszłam do łóżka a tu znów ból, podłączyła mi ktg i okazało się że mam skurcze co 8 minut, powiedziała, że rano chyba wezmą mnie na porodówkę

rano znów ktg, które nic nie wykazało, ale przed badaniem zadzwoniłam do męża, żeby przyjeżdżał, bo chyba rodzimy
przyjechał, wzięli mnie na badanie, a tam rozwarcie 3 cm, więc decyzja rodzimy
na porodówce - hmm pokoje niezbyt ładne, ale za to jednoosobowe, prysznic na korytarzu to pamiętał chyba gierka, ale za to można było skorzystać
ok 9 rano podłączyli mnie do ktg i akcja powoli się rozkręcała, śmieszne było to, że skurcze które mnie najbardziej bolały to miały tak 7- 8 % a te po 50 -70% brałam niemal na luzaka, na moje pytanie czy będzie możliwość jakiegoś znieczulenia, powiedzieli mi, że oni tu nie żałują, tylko żebym trochę zaczekała, żeby nie zatrzymać akcji, wtedy pytałam jeszcze teoretycznie

ok 12 poprosiłam o znieczulenie, ale najpierw powiedziałam że jest mi słabo, dali mi więc kroplówkę z glukozą i mikroelementami, potem zaproponowali prysznic a potem znieczulenie, zgodziłam się, ale po ok 30 minutach zaczęłam prosić o znieczulenie już
trochę zaczęły się schody, bo powiedzieli, że po przeciwbólowym muszę leżeć plackiem 2 godziny i nie mogłabym pójść pod prysznic, a warto, po krótkiej rozmowie decyzja - odłączamy kroplówkę, biorę prysznic i dostaję znieczulenie, prysznic straszny, słaba wentylacja, było mi lepiej, ale szybko zrobiło mi się słabo, wróciliśmy więc na porodówkę i dostałam zastrzyk
troszkę mnie zmuliło, do tego stopnia, że pomiędzy skurczami przysypiałam, w pewnym momencie otworzyłam oczy, a tu obok łóżka leży worek do siedzenia, zdziwiłam się, a mąż zaczął się śmiać
generalnie nie wiem jak bym to wszystko wytrzymała tam bez niego, zwłaszcza dalszą część programu, mówił mi kiedy skurcze się kończą, co wbrew pozorom było dla mnie bardzo pomocne, bo wiedziałam że jeszcze tylko kilka sekund i będzie chwila przerwy, co chwila przecierał mi usta i twarz, a na początku, jak jeszcze pozwolili mi pić, podawał wodę i naprawdę bardzo mi swoją obecnością pomógł, nie wyrobiłam bym tam tyle czasu sama i na pewno bez niego ryczałabym jak bóbr, a tak jakoś udawało mi się to przetrwać i w miarę poprawnie oddyhcać

reszta porodu trochę mi się zlewa - wiem że powoli przestawało działać znieczulenie, zbadali mnie i stwierdzili że poród stanął w miejscu na 6 cm rozwarcia i troszkę nie wiem co było najpierw - czy najpierw przebili mi pęcherz, czy najpierw podłączyli oksytocynę i zaczęła się jazda, jak do tej pory udawało mi się dobrze oddychać, tak teraz ból powodował, że nie potrafiłam się skoncentrować na oddechu, to była jakaś masakra, mąż mówi, że dopóki mi znieczulenie nie przeszło to nieźle dawałam sobie radę
przed 17 poprosiłam o ponowną dawkę przeciwbólowego, a oni zaczęli się wymigiwać, że jeszcze muszę poczekać, bo muszą minąć 4 godziny, pomyślałam sobie "my tu nie żałujemy-dobre sobie", po 17 zmienili śpiewkę na jeszcze trochę oksytocyny i może okaże się że nie trzeba będzie, jeszcze kilka skurczy i badanie i podejmiemy decyzję itp.
a dużo wcześniej lekarz dyżurny pytał się, ile mam wzrostu [156cm], na piątkowym usg wyszła waga małego 3500g
tuż przed 18 badanie - 9 cm rozwarcia, główka nie schodzi do kanału rodnego, na szczytach skurczy lekko spada tętno dziecka, pierwszy mówi, nie ma co czekać tniemy, dwa telefony i zlatuje się cała ekipa

ja mam skurcz a oni podsuwają mi jakieś papiery do podpisania [mniemam że zgoda na cesarkę i znieczulenie, ale równie dobrze mogło być to pełnomocnictwo do konta i zrzeczenie się domu na rzecz dyżurnego lekarza ;-) ]
zeszłam z łóżka i idziemy na operacyjną, szybkie buzi i mąż zostaje za drzwiami, ledwo wdrapałam się na stół, rozmowa z anestezjologiem i lecimy igłą w kręgosłup - wbił mi się, mówię że mam skurcz, oni mnie przytrzymali jakoś nie ruszyłam się i słyszę jego głos że zaraz poczuję mrowienie w lewej nodze, szybkie przypomnienie sobie która to lewa i faktycznie czuję, sekunda dwie i nie ma mnie od żeber w dół i już nie pamiętam co było chwilę przedtem na porodówce
mam podłączone jakieś kroplówki, podłączyli mi drugi wenflon, bo przez jeden ledwo ciekło, zaczęły mi drętwieć ręce, mówię o tym anestezjologowi, ten wyjął jakiś spray i pryska mi na czoło "zimne?" "zimne" na szyję "zimne?" "letnie"
następna kroplówka i ręce już nie takie zdrętwiałe
w piętnaście minut od znieczulenia a w trzydzieści od podjęcia decyzji o cięciu słyszę pierwszy krzyk, pokazali mi synka, położyli na sekundę na twarz, buziak i zabierają... mąż poszedł z nimi do mycia, dowiedział się, że młody ma 56 cm i dostał 10 pkt
nie dowiedzieliśmy ile waży, bo go ważyli na górze na oddziale noworodków...
mąż poszedł ze mną na pooperacyjną, chyba dostałam kroplówkę i do spania... taa te wszystkie emocje sprawiły, że wysyłałam smsy zamiast spać :-)


następnego dnia rano zabrali mnie na noworodki i dostałam synka, normalnie cudo... w szpitalu opieka super, ale jeśli chodzi o warunki socjalne tragedia, kafelki pod prysznicem odpadają, na piętrze tylko dwie toalety, pozytywem było to że sale były dwu i trzyosobowe, a porodówki tylko i wyłącznie jednoosobowe, położne i lekarze w większości w porządku, ale była jedna taka. bardzo fachowa, ale "ciepło" od niej bijące tak powalało, że nazywałam ją "order uśmiechu" ;-)
pobyt w szpitalu był ok, chociaż trzecia doba po porodzie była dla mnie kryzysowa i trochę miałam problemy z karmieniem, ale potem już wszystko się unormowało :-D
a teraz strasznie się cieszę że możemy już być w domu
 
Jak tak czytam o tych wszystkich przygodach podczas waszych porodów... to nie mogę uwierzyć, że ja urodziłam dwóch chłopaków... przy pierwszym bóle zbudziły mnie koło 24. Zanim zmierzyłam odstępy między pierwszymi 3 skurczami minęło jakieś 25-30 minut (skurcze częściej niż co 10 min). Obudziłam męża i poszłam do toalety, potem prysznic - jak w każdym poradniku (jeśli wody nie odejdą, spokojnie weź prysznic, nie ma co od razu jechać do szpitala).... spod prysznica wygoniły mnie wymioty. wiec trochę przyspieszyliśmy z mężem ruchy... kolo 1.30 byłam w szpitalu z prawe pełnym rozwarciem, więc prosto na porodówke. Tam dyżur miała znajoma ginekolog. Przebiła pęcherz, poskakałam na piłce i o 2:35 Tomasz był z nami (3580g 55cm 10 pkt).
Po porodzie i ginekolog i położna stwierdziły, że mam niezłe tempo. Żartowały, że przy drugim od 38tygodnia powinnam z koszykiem między nogami chodzić :-D
Tym razem w dzień porodu twardniał mi brzuch... ale nie bollało... trochę ciągnęło ale nie przeszkadzało mi to w normalnym funkcjonowaniu i zajmowaniu się moim dwulatkiem. Mąż wrócił z pracy. Powiedziałąm mu, że twardnieje mi brzuch... a on na to: "Rodzisz?" a ja ze śmiechem "No co ty... ". Kolo 18:30 poczułam ból. Za chwilę następny, trochę silniejszy, ale krótki. Kolejne zmierzyłam - co 7 minut... decyzja ze jedziemy do szpitala. Tomek został u moich rodziców, a my do domu po torbę, ostatnie rzeczy dopakować i w drogę. W szpitalu zanim przyszedł lekarz miałam kolejnych kilka skurczów, przy których musiałam już przysiąść. Lekarz spytał co sie dzieje, a ja mu na to, że rodzę. Poprosił żebym się położyła, to zobaczymy... no i stwierdził, że chyba faktycznie chce urodzić, bo mam pełne rozwarcie i jedziemy rodzić... Zanim pozwolili mi przeć położna musiała jeszcze KTG podłączyć... i o 20:00 Adaś był już z nami (3480g 55cm 10pkt)... a potem rozpętała się burza, więc przy pierwszym karmieniu towarzyszyły Adasiowi błyskawice, grzmoty, wiatr i straszna ulewa.

Oczywiście podczas obydwu porodów nie dostałam żadnych leków przeciwbólowych, bo nie było na to czasu (a bolało jak skurczybyk :baffled:).

Już się boję co to będzie jeśli z mężem zdecydujemy się na jeszcze jedno dziecko:confused: chyba od 38 tygodnia wynajmę położną, która będzie ze mną wszędzie, coby miał kto odebrać ewentualny ekspresowy poród.
 
Ewa85 jakbym ja miała takie ekspresowe porody, to bym mogła nawet szwagierce urodzić (ostatnio wpadła na taki genialny pomysł:-D), ale ja dochodzę do wniosku, że wolę chodzic w ciązy, a potem biegać za małymi brzdącami niż rodzić:-D
 
reklama
Dziewczyny mam do was pytanie...czy ktoras z was miala masaz szyjki/?bo ja mialam wczoraj po czym od 4 do ok 7 mialam skurcze ktore przeszly a dzis odszedl mi czop.....dlugo czekalyscie na porod po takim masazu?
 
Do góry