reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Nasze porody

Zgadzam sie z Aaaneta:tak:Wszystkie jesteśmy dzielne-a każda na swój sposób:-)
Każdy poród,próg bólu i przeżycia są sprawa indywidualna,ale dają nam wszystkim jedną bardzo wazna rzecz-nasze słoneczka kochane:-)a te dzieciaczki sa warte każdego bólu:sorry2:Potem i tak zapomnimy o wszystkim i zostanie tylko miłość:-)
 
reklama
Nadszedł czas , żebym opisała Wam mój poród, a właściwie traumę jaką mi zafundowano. Jeśli chodzi o ciążę, to wiecie , że była z problemami. Na początku lekarz chciał ją usunąc, ponieważ stwierdził:" z tego nic nie będzie , ta ciąża jest martwa". Bardzo się pomylił. Cały czas drżałam o każdy dzień jej trwania. Leki , mnóstwo badań, byłam dobrej myśli. Z każdym dniem uczyłam i uczę się kochac coraz bardziej moją kruszynkę. Od początku ciąży gdybałam sobie, że fajnie by było urodzic 9.08 (data naszego ślubu i urodziny mojego taty).Wiele razy pisałam o tym na forum.Rodzina się śmiała , że nieżle to sobie obmyśliłam, pukając się w czoło skąd ja to mogę wiedziec kiedy. A ja po prostu tak czułam. Na pytania : Czy boję się porodu? - zawsze odpowiadałam , że nie, chociaż tak naprawdę pojawiał się we mnie cień niepokoju. Pierwszy poród trwał 19h , ale teraz z perspektywy czasu mogę stwierdzic, że te 19h to był pryszcz w porównaniu z tym co mi teraz zafundowano.Na jakieś trzy tygodnie przed porodem coraz częściej zaczęłam odczuwac skurcze przepowiadające, czasami były nawet co 5 minut. Nie należę do osób jakoś bardzo uzalających się , ale mocno dawały mi popalic , szczególnie, że w domu jeszcze Weronika wymagała nieustannej uwagi i kondycji fizycznej. Zagryzałam zęby i nie dawałam nic po sobie poznac. Wszyscy oprócz mojego męża myśleli , że świetnie się czuję i obarczali jeszcze swoimi problemami. Jakiś tydzień przed porodem stwierdziłam, że dosyc tego, trzeba przystopowac , bo nie będę miała siły urodzic. Niestety mąż nie dostał urlopu który miał zaplanowany. Termin z OM miałam na 6.08- narastała we mnie pewnośc , że raczej przenoszę do tego 9.08 niż urodzę wcześniej, mimo coraj bardziej bolących i wkurzających skurczy nie dawałam za wygraną. Poszłam do pediatry Weroniki (złota kobieta) i przedstawiłam sprawę wprost. Mąż z miejsca dostał 2 tyg zwolnienia na opiekę nad Weroniką. To było 6.08. Tego samego dnia byłam umówiona z moim lekarzem prowadzącym na wizytę w szpitalu. Zjawiłam się o wyznaczonej godzinie, torba w samochodzie, ale do męża mówiłam , że nie będę jej dźwigac, bo i po co , przecież jeszcze to nie ten dzień i nie rodzę. Gin zbadał mnie , stwierdził , że od ostatniej wizyty nic się nie zmieniło, czyli rozwarcie jakie było takie jest. Zrobił USG - wszystko w porządku. W szpitalu nie było miejsc.Śmiałam się przy wyjściu , że to dobrze bo ja czekam z rodzeniem do rocznicy ślubu. Gin stwierdził : no to sprytnie sobie to wymyśliłaś. Umówiliśmy się na 8,08, że zgłoszę się już z torbą na izbę przyjęc.Ponieważ mój gin miał wtedy miec dyżur powiedział , że od razu pójdę na porodówkę i mam się naszykowac psychicznie na rodzenie. Śmialiśmy się , że skoro całą ciążę nastawiałam się na 9.08 to kroplówka nie będzie potrzebna. W takim optymistycznym nastroju wróciłam do domu jeszcze na dwa dni. 8.08 obudziłam się wcześnie, te skurcze jakoś tak bardziej wydały mi sie przepowiadające i regularne. Pomyślałam sobie : Nie malutka , poczekaj do wieczora, jeszcze dzisiaj musimy parę spraw załatwic. Pojechaliśmy do teściowej na obiad. Prawie zabiła mnie śmiechem jak jej powiedziałam , że w nocy to ja urodzę ( miałam juz regularne skurcze co 15 minut).Stwierdziła,że za dobrze wyglądam i owszem drugie dziecko rodzi się szybciej , ale nie w 5 sekund. Powiedziała , że to upał tak na mnie działa. Potem pojechaliśmy do znajomych, którzy odbierali salę weselną ( w sobotę 11.08 brali ślub - szkoda , że nie byłam).Obiecaliśmy im , że przyjedziemy, ja chciałam ich przeprosic , że nie będę. Tak sobie z nimi siedzieliśmy do ok. 19. Wtedy Karolina(panna młoda)stwierdziła , że ja to już po terminie jestem ( ja miałam już skurcze co 10 minut) i kiedy do szpitala się wybieram? Pokazałam jej torbę w samochodzie mówiąc, że dzisiaj jak tylko od nich wyjdziemy, no i że pewnie w nocy urodzę. Następni mnie wyśmiali. No co ty? przeciez ty byś sie z bólu już tu zwijała, a ty jeszcze Weronike nosisz i biegasz za nią jak sprinter - takie było skwitowanie mnie. Pojechaliśmy za pare minut , bo skurcze zrobiły się już takie co 7-5 minut, no i gin mówił , żebym była tak 19-20. Parę minut po 19-tej ruszyliśmy z mężem i Weroniką do szpitala. Najtrudniejszy był moment kiedy Weronika już pod szpitalem spytała czy pan doktor zbada mi brzuszek i zaraz przyjdę? Ja ze łzami w oczach: nie kochanie idę urodzic ci Marysię i przyjdę dopiero z Nią. Do męża powiedziałam , żeby jechał od razu z Nią do moich rodziców i że po niego zadzwonię jak juz będę na porodówce i nie będę dawała już rady , albo będzie się coś działo. Wzięłam torbę, chwilkę jeszcze postałam , żeby " uspokoic łzy" i pomaszerowałam na portiernie sprowadzic mojego lekarza. Jak tylko gin mnie zobaczył padło hasło: pani Basiu tą panią od razu na porodówkę do mnie na wywołanie, bo ona już po terminie. Ja na to : Doktorze tą kroplówkę to sobie doktor może darowac, mówiłam , że 9 - tego urodzę.Doktor : tak pamiętam, że sobie to dobrze obmyśliłaś , ale bez bóli nie urodzisz , bez kroplówki też nie. Tutaj nastąpił mój śmiech i pytanie: Doktorze , zgadza się, a ze skurczami co 5 minut?? I tak wylądowałam na izbie przyjęc pod KTG. Zapis super , skurcze co 5 minut, siła skurczy sporo powyżej 100% i zdziwienie położnych , że nie chodzę jeszcze po ścianach, tylko spokojnie leżę i rozmawiam z nimi jakby nigdy nic mnie nie bolało. Stos rutynowych papierów, podpisów i samolocik, czyli przyszła jakaś pani doktor badac mi rozwarcie (3 cm , ale szyjka 0,5 cm - tydzień wczesniej była całkowicie zgładzona). Badanie wód płodowych - tutaj pierwsza moja panika - czy to aby napewno konieczne?(przy pierwszej ciąży to badanie bolało mnie jak cholera jasna). Niestety musiała wykonac. O dziwo zrobiła to badanie bezboleśnie. Bardzo jej podziękowałam podając powód mojej paniki. Coś tam popisała w papierach i kazała pobrac mi krew i założyc wenflon. I tu już przestało byc tak różowo. Pierwsze wkłucie (pobranie krwi) - pękła żyła. Drugie wkłucie (pobranie krwi) - udało się pobrac , ale krew kapała na podłogę , bo żyła pękła pod koniec pobierania. Trzecie wkłucie(wenflon) - pękła żyła, znów na podłodze kałuża krwi. Czwarte wkłucie(wenflon)- pękła żyła. Położna się poddała. Ja wściekła jak stado os. Przez głowę przleciało mi hasło "no niezły złego poczatek, coś pechowo sie to wszystko zaczyna , oby dalej było już tylko lepiej".Jeszcze tylko jakies podpisy i pomaszerowałam z ta moja wielką torbą pod pachą na porodówkę. Po drodze mój lekarz prowadzący ( który gdzieś pędził) rzuca hasło:Co sie pani stało? Ja: Nic , tylko miałam krew pobierana i wenflonu zainstalowac sie nie dało_On: podeślę ci anestezjologa to on ci to założy bez tej całej masakry, tylko im na górze powiedz , żeby go wpuścili i , że jesteś ode mnie. Tak wylądowałam na porodówce a właściwie przed, bo właśnie zwalniało się łózko i musiałam poczekac, aż dziewczyna przejdzie na fotel dla rodzacych , urodzi i zostanie pozszywana. Była 20:30 kiedy z korytarza dzwoniłam do męża, żeby raczej nie kładł sie spac, bo będzie tej nocy potrzebny. On w tym czasie usypiał Weronikę u rodziców. Dosłownie z 10 minut później weszłam na porodówkę. Dostałam łózko i zostałam podłączona pod KTG. Skurcze dalej co 5 minut, ale do wytrzymania. Znów papiery , wywiady. Ile razy można odpowiadac na te same pytania? W końcu przyszła pani anestezjolog zrobic mi wkłucie. Nawet nie musiała pytac czy ja to ja , bo po ilości plastrów na rekach można sie było domyślec. Udało jej się dopiero za drugim razem jak przyniosła wenflon dla noworodków. Była około 21-ej. Za chwile przyszła bardzo rozsądna położnaz pytaniem (juz sama miałam prosic)czy zrobic mi lewatywę? Oczywiście , że tak , bardzo poproszę, bo nie chcę niespodzianki. Tu rozbawiłam chyba wszystkie rodzace (było ich 4) i pół personelu, łącznie z pania doktor z izby. Niestety, chciałam pochodzic , nie pozwoliły mi, bo jeszcze chociaż z pół godziny zapisu musiały miec.Myślałam sobie , no dobra pół godziny to jeszcze nie tragedia, potem zrobią mi lewatywę i pozwolą pochodzic.Głupie moje myślenie.W każdym bądż razie panie na porodówce już od mojego lekarza wiedziały , że ja to jestem ta co znała dużo wcześniej swoją datę porodu. Nawet sie śmiały , że dobry matematyk ze mnie. Zostawiły mnie pod tym KTG i sobie poszły. Wsłuchiwałam się w bijące serduszko i przysypiałam między skurczami , jeszcze było fajnie. Trochę mnie plecy bolały , więc postanowiłam zmienic trochę pozycję na bardziej na bok. Nagle słyszę takie "pyk , pyk". Zdziwieniemoje wielkie" o kurcze , przecież jadłam, burczy mi w brzuchu, czy też mała mnie tak kopnęła?".Nagle jeszcze większe zdziwienie: " Jezu, czyżbym dostała w pęcherz i nie wytrzymałam?". Za chwilę już oprzytomniałam, że to wody się leja podemnie. Wołam położną, żadnej nie ma, nikt mnie nie słyszy, za to ja słyszę jak woda leje sie z łóżka na podłogę ( mnie nie wolno odpiąc KTG). W końcu dziewczyna która rodziła , ale mogła chodzic przyszła spytac co sie stało , poszła po kogoś. Ja w tym czasie szok, skąd tej wody tyle we mnie? - przecież wszystko juz mokre. Przyczłapała sie jakaś salowa, od razy z twarzą na mnie , że kto to będzie teraz sprzątał, co ja sobie wyobrażam, gdzie mam swoje podkłady na łóżko? i gdzie podpaski? ( w tym czasie zamiast sprzątac to mi z mojej torby wywalac wszystko zaczęła). Wściekłam się i mówię babie: skoro nie wolno mi wstac to prosze podac mi tą torbę, ja pani wszystko podam na leżąco. Baba wściekła jak nie wiem co , bo tu 21:30 a ona za mopa musi chwycic. Wzięła odemnie ten podkład i gdzieś polazła. Za chwile przyszła z jakąs położną mówiąc: trzeba z Nią coś zrobic , bo mi tu całą podłogę zalewa. Rzeczywiście to co ze mną zrobili potem bije na głowę wszystko.
 
Baba całą siłą położyła mi sie na brzuchu i dawaj wyciskac ze mnie wody. Jedem basen , drugi basen. I na moje co pani robi ? nie raczyła odpowiedziec. I tu zaczął się koszmar. Salowa do mnie : pani daje podpaski!!! no to dałam dwie - ona mi na to: takie to sobie na okres możesz wsadzic, z łaski rzuciła mi podkład poporodowy ( mogła wcześniej jaśniej wyrazic co mam jej dac). Przyszła jeszcze jakas kobieta , (nie wiem czy to lekarz , czy połozna) zaznaczyc na zapisie odejście wód, a ja słyszę , że tętno małej słabnie. Baba mi na to , żebym sobie pasy poprawiła i położyła sie na lewym boku. Zrobiłam jak kazała , a tu dalej co skurcz to tętno mocno spada. Skurcze przyspieszyły do 3 minut. Czuję , że jest coś mocno nie tak jak powinno byc. Przyszła doktórka która badała mnie na izbie. Mówię jej , że tętno podczas skurczu za mocno spada ( sama nie zauważyła biedna). Ona zdziwiona, no rzeczywiscie. Dała jakiś lek w wenflon. Po tym leku mnie zimno , usta mi zdrętwiały, serce moje wali jakby za chwilę na spacer chciało wyjśc, a tętno jak zanikało tak zanika. Poszła sobie. Dzwonie do Piotrka, każe mu byc najszybciej jak się da, bo nam dziecko wykończą. Na porodówce personelu zero. Tętno małej w trakcie skurczu dalej zanika i spada coraz bardziej. W końcu ktoś sie pojawia , każę zawołac mojego lekarza. Ociągaja się. Przychodzi pani z izby przyjęc niby badac.We dwie z jakąś połozną. Ja juz duża panika, skurcze co 1,5 minuty, tętno małej już bardzo zanika i coraz wolniej wraca. Babka z izby wsadza we mnie łapę , ból jakby mnie miało zaraz rozerwac, coś sprawdza, cos próbuje robic , nic mi nie mówią. Nagle pada hasło : ale tu nic nie ma!!!!! Ja szok maksymalny: Jak to nic nie ma , to gdzie jest moje dziecko?( sama nie wiedziałam juz wtedy chyba co mówię , albo po tym leku , albo z szoku). Zreflektowały sie i stwierdziły , że wszystko jest na miejscu. Poszły sobie , ale zanim to zrobiły zdążyłam dobitnie sie rozedrzec , że mają mi tu przysłac mojego lekarza prowadzącego. Poskutkowało. Przyszedł w tempie błyskawicy, była 22:30 , zbadał , zobaczył co sie dzieje. I widziałam po nim , że bardzo jest nie tak. Poszedł za ścianę, ale nie domknął drzwi od położnych. Słychac było jaki jest wsciekły. Padło hasło:kto pozwolił tej dziewczynie wyciskac wody? Za chwile był spowrotem, znów jakiś lek w wenflon. Usiadł i czekał przy łóżku. Potem próbował małą przekręcic , ból jak jasna cholera, ale przynajmniej wiedziałam co sie dzieje. Za chwilę wpada Piotrek , wita sie z lekarzem, widac jak bardzo jest zdenerwowany. Lekarz wychodzi mówiąc , że zaraz wraca. Telefon od mamy ( ja juz skurcze co minutę). Magda oddychaj - Ja: mama do cholery oddycham , po co teraz dzwonisz, przeciez rodzę nie wiesz? - wiem , ale chciałam ci powiedziec , żebys oddychała - nie dzwon oddycham , nic innego ostatnio nie robię tylko oddycham. Rzuciłam słuchawką. Trzymałam Piotrka za rękę i nie byłam w stanie mówic, nie to , że tak bardzo bolało , ale od tych leków byłam tak zdrętwiała , że kiepsko mi to wychodziło. Kiedy podczas kolejnych skurczy tętno znikało prawie całkowicie , a potem coraz wolniej powracało , byłam juz w stanie tylko pokazywac palcem na KTG kiedy zanikało, a zanikało coraz mocniej. Wrócił mój lekarz. Piotrek pocieszał , że będzie dobrze , że zaraz coś zaradzą , że juz niedługo będzie po wszystkim i że na rocznicę i dziadkowi na urodziny prezent zrobię , tak jak sobie wymarzyłam. Próbował podnieśc mnie na duchu jak najbardziej umiał. Jednak najbardziej pomagało mi to , że po prostu był przy mnie i trzymał mnie za rekę i reagował na to co chciałam przekazac.23:10 wpada mój lekarz każe Piotrkowi trzymac moja nogę, sam trzyma drugą , widzi na zapisie KTG coraz bardziej zanikajace tętno, bierze sie za badanie. Rozwarcie 6 cm ,za małe. Próbuje coś zrobic , ból straszny , jakoś wytrzymuje dla dobra małej, niestety gin nie daje rady nic zrobic. Widzę panike w oczach lekarza, potem w oczach Piotrka. 23:15 - decyzja nie czekamy , tniemy. Mój płacz, że przepraszam , że nie tak to miało byc, że tak bardzo chciałam prezent mu zrobic i że jeśli cc to dłużej będę musiała w szpitalu leżec. Ogólnie cały swój żal wylałam Piotrkowi w rękaw. Dostałam papiery do podpisania, kazali wyjąc kolczyki , Piotrek zdążył mnie przytulic i biegiem na operacyjną. Tam ciąg dalszy mojego koszmaru.
 
Wkłucie do kręgosłupa, no niestety za pierwszym razem sie nie powiodło, za drugim udało się i ulga ogromna, ale strach również. Czy zdążą wyjąc malutką?, Czy sie nie udusi?, Czy będzie zdrowa po tym całym cyrku? Próbuje miec dobry humor wychodzi mi to tylko odrobinę.Mój doktor prowadzący mówi mi, że mąż kazał małe cięcie zrobic i żebym się nie martwiła , bo jak on tnie to potem nie widac ( nie kłamał). Pytał czy chcę ,żeby mąż był na sali obok mnie - odmawiam ( wiem ,że to by było za dużo dla mojego męża). Słysze , że maluja mi czyms brzuch, ale zupełnie nic nie czuję. Spojrzałam w górę w lampy , no w końcu cos widze. Szybciej , szybciej , żeby jej tylko nic nie było - myślę. 23:20 - wyciągnęli Marysię. Poczułam , ale nie usłyszałam. Cos jest nie tak , nagle słyszę podac AMBU. Już wiem - nie oddycha. Nie panikuje - czekam. Jest - słyszę płacz, udało się. Strasznie długo to trwało. Wyjmują ze mnie łożysko , super stan , podziwiają jak na sekcji zwłok pępowinę , że ładne przewody i że rzadko taka ładna, tra la la la. Ciągle nie mówią mi co z dzieckiem. W koncu dali mi ją pocałowac. Zdążyłam zobaczyc tylko , że dziewczynka, że ma czarne włosy i szybko ją zabrali. Mnie kończyli zszywac. Potem jak worek z kartoflami ze stołu na łózko i wio na pooperacyjną. Po drodze krótka rozmowa z mężem i to by było na tyle , ale mój koszmar sie nie skończył. Podłączyli mnie pod EKG i tak leżałam, przez drzwi Piotrekmi tylko powiedział, że mała świetna, ale malutka 2600g i 49 cm. i , że w inkubatorze pod tlenem. Dodał , że te 40minut przed 9,08 zalicza jako wcześniejszy prezent na rocznicę. Pamiętam, że mówił: co z tego , że nie syn i tak jest moja i świetna. Widziałam , że już jest sprzedany , miłośc w oczach ojca nie da się pomylic z niczym innym - a to właśnie widziałam. Potem na salę przyszła jakaś połozna i przykazała , że przez dobę mam nic nie jeśc , nie pic , położyła mi worek z piachem na brzuch i przykazała spac. Podała mi jeszcze telefon , żebym do rodziców mogła zadzwonic. Było około 0:30. Zadzwoniłam - nie spali. Ledwo mogłam mówic. Odebrał tata - mówię : Masz Marysię, już jest. Tata na to : tak szybko? - tak miałam cięcie , miała szyję owinietą pępowiną , to sie stało w trakcie porodu , ale juz jest dobrze. Jest w inkubatorze pod tlenem , dostała 7/8 w skali APGAR. Więcej nie byłam w stanie powiedziec. Zasnęłam , zaczęło schodzic znieczulenie , bardzo niemiłe uczucie , ból okropny. Jak już nie mogłam wytrzymac i płakałam z bólu , przyszła położna, dała zastrzyk po jakimś czasie znów mogłam zasnąc. Martwiłam się co z Marysią , liczyłam , że rano mi ja przyniosą , inne dziewczyny miały dzieci przy sobie. Rano na obchodzie nikt mi nie chciał udzielic żadnych informacji. Czekałam , w południe - też nic, po południu - uprosiłam położną poszła małej zrobic zdjęcie telefonem , ale zbyła mnie mówiąc , że wszystko powie mi pediatra na obchodzie wieczornym. Telefony od rodziny , a ja nic nie mogłam im powiedziec na temat tego co z dzieckiem , bo nikt nie chciał mi nic powiedziec. Piotrek tez niczego sie nie dowiedział. Rodziców nawet do niej nie wpuścili. Na wieczornym obchodzie pediatra tez mnie zbyła mówiąc, że jest dobrze , ale musza ja poobserwowac. bo miała kiepski start. I hasło które mnie powaliło: No ale pani po cięciu i tak pewnie nie ma czym karmic ! szok , ja cycki jak balony , doba po cięciu jeszcze nie pozwolili mi wstac. Obiecywałam sobie , że jak tylko mi pozwolą , to dowlekę sie jakos do tych inkubatorów na koncu korytarza. Głupia byłam i naiwna.Poranny obchód - pozwolili mi wstac. Zastrzyk przeciwbólowy i próba wstania. Udało sie na dwa kroki i potworny ból głowy.Niestety do inkubatorów nawet nie miałam , co marzyc , że dojdę. Po południu przyszedł Piotrek z moja mamą. Piotrek usłyszał o stanie dziecka tyle , że żona , czyli ja wszystko mu przekaże , bo mam wszystko na bieżąco od pediatry. Nic nie wiedziałam o dziecku , bo pediatra omijała mnie szerokim łukiem.
 
Mnie udało się dojśc do łazienki ( 12 kroków). Trzęsłam sie z bólu jak galareta( myślałam , że te środki przeciwbólowe które mi dają są tak słabe). Potem kolejny obchód i pretensja lekarzy czemy się nie uśmiecham? A do czego mam sie uśmiechac - oddajcie mi dziecko, albo chociaż powiedzcie czemu nie może byc przy mnie? Tu kolejne zbycie mnie - Z dzieckiem jest dobrze już niedługo je dostaniesz. Rano trafiłam na bardzo miłą położną, wykradła mi moje dzieckona 5 minut z inkubatora i po cichu przyniosła z przykazaniem, że mam nie karmic , bo się połapią. Trochę zmniejszyła moja traumę. Przynajmniej mogłam ją przytulic , a potem rodzinie powiedziec , że na chwilke ja miałam przy sobie. Koło południa Piotrek poszedł do pediatry z pytaniem , czemu nie chcą nam udzielac info o stanie dziecka i usłyszał , że to podobno ja nie chcę z nimi rozmawiac, tylko patrzę w sufit. Szkoda słów , chyba nigdy nie atakowałam nikogo tak pytaniami jak wtedy ich. Przyszła do mnie po tej rozmowie pani pediatra z usmiechem , że po co mi dziecko , ja jestem po cięciu i nie mam czym karmic. A ja zalana siara dosłownie do kolan. Wściekła mnie na tyle , że byłam bezczelna, podniosłam kołdrę , pokazałam tą zalaną koszulę i zapytałam , a jak pani myśli co to jest? polałam sie rano kleikiem? Od dwóch dni odciągam , bo juz dawno bym miała zastoje a wy moje dziecko sztucznym karmicie. Ona do tej pory nie wie co to matka , bo mleka ode mnie jeszcze nie dostała , a to co najcenniejsze muszę wylewac , bo nie chcecie mi udzielic zadnej informacji , ani dziecka oddac. Dwie godziny póżniej przyniesli mi Marysię juz na stałe. Niestety na tym sie nie skonczyło. Przymusowa lewatywa, coraz większy ból głowy. Traumy ciąg dalszy. Opieprzanie pediatrów itd. Po przeniesieniu na sale ogólną , ból głowy był tak wielki , że chociaz starałam się udawac , że wszystko jest w porzadku łzy same leciały mi z bólu z oczu. Była sobota , wesele naszych znajomych ( przyszłych rodziców chrzestnych Marysi) - kazałam Piotrkowi isc na to wesele , po co miał siedziec w domu , po tym wszystkim należało mu sie trochę odpocząc psychicznie.Wieczorem przyszła na obchód jakas pediatra z zewnątrz , zobaczyła mnie w tym stanie i była zaszokowana , że dawali mi środki przeciwbólowe i nie reagowali jak mówiłam , że nie pomagają. Ja myślałam , że tak musi byc i że to j jakoś mało odporna na ból jestem. Nic bardziej mylnego. Pani pediatra uświadomiła mnie , że miałam żle zrobione wkłucie do kręgosłupa i stąd ten ból głowy , bo do rdzenia dostał się pęcherzyk powietrza i dlatego tak boli. Była około 20-tej. Powiedziała , że jedyną rada na to jest założenie plomby do kregosłupa. Przysłała mi anestezjologa ( innego niż przy cięciu) , facet objaśnił mi co i jak . Poprosiłam o pół godziny , żeby mogła rodzinę powiadomic. Mąż na weselu , rodzice- nie odbieraja telefonu. Zadzwoniłam do szwagra mówiąc mu , że idę na zabieg na salę operacyjną i będę miała pobierana krew z żyły i wstrzykiwaną w znieczuleniu w kregosłup. Szwagier narobił paniki , pojechał po męża na to wesele , skakali przez płot itd. Przyjechali mi wszyscy o 21:00do tego szpitala. Mama z tatą, Piotrek ze swoim bratem , ominęli portiernię i dawaj , atakowac gdzie ja jestem i co mi sie stało. W pewnym momencie w trakcie tego zabiegu wpada na operacyjna pediatra i mówi , że mój mąż z weselem w lakierkach pod operacyjną stoi i czeka na mnie , no i , że awanture robi co mi sie stało.znaczy sie panike sieje. (moje wielkie zdziwienie skąd on do cholery wziął lakierki????) Ogólny uśmiech na sali , że mąż kochający , ale , żeby , aż z weselem do szpitala?. Plomba pomogła , ból głowy minąłpraktycznie od razu. Tyle tylko , że przy pobieraniu krwi , kolejna żyła pękła( jeszcze tak , ze 3 dni w tym szpitalu i chybaby z nogi musieli mi pobierac). Następnego dnia juz cały szpital wiedział o mężu z wesela. A mnie zostały 4 dziury po wkłuciach w kręgosłup , które do dzis odczuwam. W niedzielę czyli nastepnego dnia rano widzę , że Marysia żółknie, zwracam uwagę pediatrze na ów fakt, a ona że przesadzam. Zrobili poziom bilirubiny , no faktycznie powyżej 10-ciu. Żółtaczka która gdyby nie ja pediatra by nie stwierdziła. Następnego dnia wyszłyśmy z żółtaczką do domu , tak jakby w ogóle dziecko jej nie miało mimo , że było całe żółte.
 
ogólnie bardzo żle wspominam ten pobyt w szpitalu. Ten sam szpital 2 lata temu był zupełnie inny. Jak bardzo przez 2 lata może zmienic sie ten sam personel, sposób traktowania pacjenta , udzielania informacji?? A to podobno szpital przyjazny dziecku - wyróżniony przez fundacje rodzic po ludzku , z nagrodą UNICEFFU. Mówią , że ból porodu się zapomina, ja pamiętam i cieszę sie , że to nie był mój pierwszy poród, bo drugiego pewnie by nie było. Chociaż nie wykluczam , że będzie jeszcze jeden, ale to czas pokaże. Nie chciałam Was straszyc , ale ja przeżyłam to bardzo traumatycznie. Wiem , że gdyby nie mój lekarz prowadzący Marysi by z nami dzisiaj nie było , jestem mu bardzo wdzięczna. Mam też nadzieję , że nie będzie miała skutków niedotlenienia okołoporodowego. Powoli wszystko u niej wraca do normy , łącznie z odruchami które musiałam u niej stymulowac.
 
Madziu czytałam wiele opisów ale przy tym ryczałam jak bóbr:-( Coś strasznego Cię spotkało najważniejsze , że mała zdrowa:tak: Ja o swoim porodzie nie chce zabardzo pisać bo choć to była cesarka to bólu nie zapomne i tego 4-dniowego koszmaru po niej.
 
Madziu bardzo współczuje poprostu łzy sie cisna w oczach....
dobrze ze Marysia jest zdrowa i ze po tym całym koszmarze udało się i ze jest z Wami. Ja opisałam swój poród, postanowiłam ze wiele zostawie dla siebie bo niechciałam straszyć innych dziewczyn które czytaja relacje z poródów a są przed... moje dziecko też było reanimowane i zagrażała mi zamartwica płodu i podczas porodu odkleiło się łożysko dobrze ze nie rodziłam w państwowym szpitalu bo nawet sami lekarze ze szpitala gdzie rodziłam powiedzieli ze mogło by się to wtedy skonczyc tragicznie...
teraz najważniejsze ze mamy przy sobie swoje maluszki i ze zdrowo się rozwijają codziennie dziekuje Bogu za szanse jaką dał nam ze jesteśmy razem...
Trzymaj się i życze dużo radości i zdrówka dla Was!!!!
 
Magda no to faktycznie nieźle cie potraktowali tam w szpitalu i az strach pomysleć że gdyby twojego lekarza tam nie było co by sie działo!!
dziękuje ci za to że nie napisałas tego wczesniej!! naprawde!! ja na porodówkę szłam z myslą co ma byc to będzie i wiedziałam dobrze że będzie boleć ale gdybym przeczytała twój opis wczesniej to chyba bym sie bała.mój poród też nie był lekki i jak ja po kilkunastu godzinach skurczy pytalam o cesarkę to lekarz mnie zbył a jak juz sie zaczęło źle dziać z moim brzuszkiem to sami szybko pytali o zgode na ciecie> jestem szcześliwa że wszystko dobrze sie skończyło!! żałuję tylko tego że nie mogłam od razu po porodzie dostać dzidziusia na brzuszek a tak bardzo tego chciałam...niby wszystko jeszcze przede mna ale nie szybko sie zdecyduje
 
reklama
:szok::no:Nieźle:wściekła/y:Masakra jakas-dziewczyno jestes naprawde dzielna,dobrze ze malutka ok:szok:nacierpialas sie:-(pewnie jeszcze sie nie otrzasnelas?Nie wiem jak tego typu ludzie mogą pracowac na położnictwie
Kazda przezyla swoja traume-dobrze ze juz wszystkie mamy to za soba:tak:Dziewczyny jak juz pisalam wczesniej-jestesmy dzielne kochane i mozemy byc z siebie dumne!
 
Do góry