No to może wreszcie ja opiszę ten cudowny dzień
A więc 5 lutego rano o 6 wstałam jak zwykle na kolejne siusiu,bez żadnych bóli, po pieknie przespanej nocce
Zaczęłam siusiać na różowo i to mnie troszkę zastanowiło. Mąż oczywiście spał,a ja nie robiłam jeszcze paniki
Ale zaraz potem zaczął mnie boleć brzuch, tak jak na miesiączkę.Ciągle byłam pewna,że to fałszywy alarm, może jakieś skurcze przepowiadające... Wysłałam M do pracy, ale po godzinie juz do niego dzwoniłam,że skurcze mam co 5 minut! O 9 był z powrotem w domu, a ja juz gotowa do szpitala z zegarkiem w ręku i co 3 minuty zwalał mnie skurcz na kolana (
Agawa miała rację,że to boli 1000 razy mocniej niż na miesiączkę
) O 10 leżałam na fotelu na Izbie Przyjęć z rozwarciem na 4 cm. Po dopełnieniu wszelakich formalności na Izbie trafiłam na Porodówkę pod KTG.Przyszedł mój lekarz, zbadał mnie i powiedział,że jak dobrze pójdzie to do południa urodzę
rozwarcie było na 7 cm. Ponieważ wody nie odeszły położna przebiła mi pęcherz i się zaczęło!! Jeden wielki skurcz, już nie byłam w stanie mierzyć co ile występuje, miałam wrażenie, że trwa ciągle!! Nie zdążyli nawet zrobić mi lewatywy, 5 partych skurczy i Marcyśka była już z nami
Boże co za ulga i szczęście niesamowite!! Urodziła się dokładnie o 12 w południe
Zaraz została położona na mój brzuch, gdzie leżała sobie 40 minut.
W tym czasie zostałam zszyta i opatrzona. Potem jeszcze 3 godziny pobyliśmy sobie we trójkę na porodówce i nacieszaliśmy się naszym skarbem
M cały czas był ze mną i dziś ciszę się,że podjęliśmy taką decyzję o wspólnym porodzie. Sama jego obecność bardzo mi pomogła,a i on jest szczęśliwy że uczestniczył od samego początku w tym naszym małym- wielkim cudzie jakim było urodzenie naszej córeczki