To może i ja opisze swój poród, chociaż minęło od niego jużtyyyyyyyle czasu.
[FONT="]28.12.2011 wieczorem śmiałam się do męża, że muszę dopakowaćtorbę do szpitala bo coś czuje, że do 05.01.2012 (termin planowanej cc) niedoczekam. Prosiłam go też wcześniej by nie brał teraz dużo spraw sądowych, bojak się zacznie, a on będzie w sądzie to się do niego nie dodzwonię. A on 29.12 wybierał się na 2 sprawy, co mnie trochęzdenerwowało. A on się ze mnie śmiał, że przecież jutro nie urodzę. I nastałoto jutro. Od 9 rano miałam takie bolesne skurcze, a dokładniej jeden ciągłyskurcz, że myślałam, że ściany będę gryźć. Zadzwoniłam do położnej i doktora i choć to naskurcze porodowe nie wyglądało kazali jechać do szpitala. I mój kochany K.musiał szukać zastępstwa na te swoje sprawy[/FONT]:-)[FONT="]. W szpitalu okazało się ( tak jak już w drodze doszpitala przypuszczałam ), że to atak kolki nerkowej. Wybadali mi 2 kamyki ipołożyli[/FONT][FONT="]napatologii. I tam przeleżałam 5 dni (w tym sylwestra) pod kroplówkami łagodzącymitrochę ból. 02.01.2012 przyszła do mnie położna i powiedziała, że nie ma sensuczekac do 05.01 i że jutro rano zrobiąmi cc. Jejku, jak ja się ucieszyłam i przeraziłam jednocześnie. Tak więc wewtorek rano zrobili mi lewatywkę, spakowałam się i poszłam na porodówkę.Przyjechał K. i pozwolili mu ze mną poczekać. A trochę się tam naczekaliśmy, bolekarzowi wypadł jakiś zabieg wcześniej i nasłuchaliśmy jak rodzą kobiety obok. Dwójkadzieciaczków się w tym czasie urodziła, a ja nie mogłam się coraz bardziejdoczeka mojego[/FONT]:-)[FONT="].[/FONT][FONT="]
Wkońcu przyszła moja kolej, zawieźli mnie na salę, podłączyli te wszystkiekroplówki i inne sprzęty, a anestezjolog zabrał się za wkłuwanie w moje plecy.Było to tragiczne, bo mnie kłuł, kłuł i kłuł i nie mógł trafic ( K. naliczył mipóźniej kilkanaście śladów po igle). Przezto jeszcze bardziej się zestresowałam, zwłaszcza że co chwile przechodził mniejakiś prąd po nodze. W końcu lekarz zadecydował, że mnie uśpą. Pamiętamjeszcze, że rozmawiali między sobą o pobraniu nam krwi pępowinowej i odpłynęłam. Potem myślałam, że umieram. Ktośmi mówił, że mam wziąć głęboki oddech, a ja nie mogłam nic zrobić: chciałam cośpowiedzieć ale nie dałam rady, chciałam ruszyc ręką, ale też nie dałam rady.Dopiero po chwili dotarło do mnie, że się wybudzam już PO. Kiedy udało mi się wkońcu wydusić z siebie jakieś słowo to zapytałam tylko czy dzidzia zdrowa[/FONT]J[FONT="]. Potem przewieźli mnie na salę, a ja próbowałam siędo końca wybudzić. Był ze mną K., pokazał mi zdjęcia naszego Bartusia jeszcze zzakrwawioną pępowinką. Tak strasznie było mi smutno, że nie zobaczyłam jakMałego wyciągają mi z brzucha, ale za chwilę położna już mi go przywiozła, K.położył mi go na piersi i już byłocudownie[/FONT]:-).
Jejku, ale się rozpisałam.
Ogólnie cesarkę wspominam dobrze, bo bardzo szybko doszłam do siebie. Szkoda mi tylko, że nie widziałam jak Młody się rodzi. No i to wybudzanie było dla mnie bardzo strasznym przeżyciem. [FONT="] [/FONT]