No to teraz ja
Miałam skierowanie do szpitala na niedzielę, w planach było wywoływanie porodu przez oxy ...
Jednak moja położna, z którą chciałam rodzić miała dyżur w nocy z soboty na niedzielę i powiedziała: przyjedź w sobotę wieczorem do szpitala to urodzimy...
Nie miałam pojęcia co tam chce ze mną wyczyniać ale pojechałam;-)
Na IP nakłamałam, że kiepsko ruchy czuję, że ciśnienie mi skacze itp.. Przyjęli mnie na oddział, była godzina 19 ...
KTG wykazało miliony ruchów, a skurczy zero
o 20 z M. poszliśmy do Iwonki na porodówkę, zbadała mnie i przy badaniu zupełnie przypadkiem odeszły mi wody
... Jak wstałam z fotela to nogi miałam jak z waty, mówię do M., że Iwona przebiła mi pęcherz i że zaczynam się bać hehe
Po 15 minutach odessała mi trochę wód, dała zastrzyk na zmiękczenie szyjki no i zaczęła się jazda ... Wróciłam do siebie na oddział, zgłosiłam, że odeszły mi wody, włączyli mi KTG - skurcze co 4 min ale niezbyt silne - pomyślałam luuuzik nie taki poród straszny ... O 22 trafiłam na porodówkę do Iwony i nagle złapały mnie skurcze co 2 minuty, bolały jak cholera... Myślałam, że ani jednego więcej nie wytrzymam... Chodziłam do łazienki siadałam na kiblu i brzuch polewałam wodą ... Pomagało trochę ... Dostałam dolargan czego strasznie żałuję, bo mnie ogłupił i nic poza tym... Iwona robiła mi masaż szyjki, żeby szybciej poszło ....
Każdy skurcz był nie do wytrzymania, ale na szczęście był ze mną mąż, który powtarzał: Dasz radę Kochanie
Nie miałam pojęcia ile mijało czasu, poczułam, że straszne parcie na stolec, na co Iwonka mówi, że za chwilę będę mieć dzidziusia ... Parte już nie bolały ... Po prostu trzeba było zebrać siły i wypuścić Frania na świat... Musieli mnie naciąć, bo jak to powiedziała Iwonka: jak tego nie zrobimy to będzie niezła rozpierducha
Lekarz chciał mi znieczulić miejsce cięcia i jak wbił igłę okazało się, że miałam jakiegoś małego żylaka podskórnego, w momencie wbicia igły on im urósł, więc musieli go przeciąć ... wtedy straciłam potwornie dużo krwi ... Jednak po chwili Franio był na świecie... Była godzina 2,00
.... i już w tym momencie nie pamietałam jak bolało ... Dziś nie potrafię określić jak duży był ten ból ...
Franio leżał mi na brzuchu 40 min ... Gdy pępowina przestała tętnić tatuś ją przeciął.... To było cudowne uczucie ...
Kocham tego małego brzdąca ponad życie od jego pierwszej sekundy gdy się pojawił na świecie....
Dostał 10pkt, powiedzieli, że waży 4150g byłam dumna z niego... To najpiękniejsze dziecko jakie kiedykolwiek widziałam.... Myślałam już tylko o nim....
Pozszywali mnie, przewieźli na salę poporodową... Byłam bez sił.... słaba, blada, ale przepełniona miłością...
Z perspektywy czasu uważam, że poród nie był zły ... Wspominam go nawet miło
i już szykuję się do kolejnego