W piątek ok. 11 pojechaliśmy z P. na IP zgodnie z zaleceniem Gina, oczywiście wszyscy dziwili się po co na weekend do szpitala przychodzę, ale po 2h spędzonych na IP (badaniach ktg, usg, czystości wód i masażu szyjki) trafiłam na oddział a P. poszedł do domu wrócił o 17.00, oczywiście od razu po tym masażu zaczęło się plamienie i skurcze co 10min
Około 18/19, gdzie zaczął odchodzić mi czop podbarwiony na brązowo i skurcze zmieniły się co 8min, nagle też zaczęły odchodzić wody (częściowo) i zaczęłam wymiotować (oczyszczanie), o 20 poszłam do położnych powiedzieć że skurcze częste i że bardzo boli kręgosłup, dostałam czopek przeciwbólowy i kazali wrócić do pokoju, gdzieś o 22 już nie mogłam wytrzymać poszłam znów poinformować o swoich skurczach - po badaniu okazało się że rozwarcie na 5cm więc zrobili lewatywę i kazali wrócić do łóżka, oczywiście leżeć się nie dało, siedzieć też a o chodzeniu mogłam zapomnieć.. więc tkwiłam w miejscu z bólu co jakiś czas sobie płacząc..
o 24.00 poszłam znów do położnych powiedzieć że skurcze co 5min, zrobili badanie rozwarcie na 7cm, kazali wziąć ręcznik, podpaski, wodę i poszłam z położną na porodówkę..
Podłączyli KTG (oczywiście skurcze dla nich były zbyt małe), a ja zwijałam się z bólu w między czasie dzwoniłam do P. żeby wstawał i pomału się przygotowywał, o 1.00 położna mnie zbadała i kazała natychmiast przyjeżdżać P. bo rozwarcie na 9cm i mały ewidentnie chce wyjść (pomimo że skurczy praktycznie, dostałam głupi gaz który mi nic nie dał.. ;/ P. był w szpitalu ok.1:30 i się zaczęło.. położna tą swoją ręką coś tam w środku mi robiła, w każdym razie ból który mi sprawiała był tak ogromny że błagałam ją żeby zabrała te ręce, skurcze dla mnie były już mega potężne, odeszła ostatnia część wód i nie tylko.. (lewatywa nic nie dała) nagle wokół mnie pojawił się lekarz, jakieś dwie inne położne i P. no i zaczęłam przeć.. 10minut partych i o 2:05 świat na przyszedł Raduś z wielkim krzykiem, P. przeciął pępowinę i mały przyssał się do cyca
Potem rodzenie łożyska, oczywiście zostałam nacięta więc szycie mnie nie ominęło.. uhg nie przyjemne to było. Zabrali później małego na badanie oczywiście P. miał wszystko pod kontrolą, po skończeniu szycia przeniosłam się na zwykłe łóżko, P. prowadził maluszka w tym jego wózku i przed moją salą się rozstaliśmy P. pojechał do moich rodziców a ja zostałam z synkiem sama na sali
W karcie mam zapis : I faza - 4godziny 55minut, II faza - 10minut
powiem jedno: kiedy położyli mi na brzuchu małego zapomniałam o bólu, nawet teraz nie mogę sobie tego przypomnieć
Około 18/19, gdzie zaczął odchodzić mi czop podbarwiony na brązowo i skurcze zmieniły się co 8min, nagle też zaczęły odchodzić wody (częściowo) i zaczęłam wymiotować (oczyszczanie), o 20 poszłam do położnych powiedzieć że skurcze częste i że bardzo boli kręgosłup, dostałam czopek przeciwbólowy i kazali wrócić do pokoju, gdzieś o 22 już nie mogłam wytrzymać poszłam znów poinformować o swoich skurczach - po badaniu okazało się że rozwarcie na 5cm więc zrobili lewatywę i kazali wrócić do łóżka, oczywiście leżeć się nie dało, siedzieć też a o chodzeniu mogłam zapomnieć.. więc tkwiłam w miejscu z bólu co jakiś czas sobie płacząc..
o 24.00 poszłam znów do położnych powiedzieć że skurcze co 5min, zrobili badanie rozwarcie na 7cm, kazali wziąć ręcznik, podpaski, wodę i poszłam z położną na porodówkę..
Podłączyli KTG (oczywiście skurcze dla nich były zbyt małe), a ja zwijałam się z bólu w między czasie dzwoniłam do P. żeby wstawał i pomału się przygotowywał, o 1.00 położna mnie zbadała i kazała natychmiast przyjeżdżać P. bo rozwarcie na 9cm i mały ewidentnie chce wyjść (pomimo że skurczy praktycznie, dostałam głupi gaz który mi nic nie dał.. ;/ P. był w szpitalu ok.1:30 i się zaczęło.. położna tą swoją ręką coś tam w środku mi robiła, w każdym razie ból który mi sprawiała był tak ogromny że błagałam ją żeby zabrała te ręce, skurcze dla mnie były już mega potężne, odeszła ostatnia część wód i nie tylko.. (lewatywa nic nie dała) nagle wokół mnie pojawił się lekarz, jakieś dwie inne położne i P. no i zaczęłam przeć.. 10minut partych i o 2:05 świat na przyszedł Raduś z wielkim krzykiem, P. przeciął pępowinę i mały przyssał się do cyca
Potem rodzenie łożyska, oczywiście zostałam nacięta więc szycie mnie nie ominęło.. uhg nie przyjemne to było. Zabrali później małego na badanie oczywiście P. miał wszystko pod kontrolą, po skończeniu szycia przeniosłam się na zwykłe łóżko, P. prowadził maluszka w tym jego wózku i przed moją salą się rozstaliśmy P. pojechał do moich rodziców a ja zostałam z synkiem sama na sali
W karcie mam zapis : I faza - 4godziny 55minut, II faza - 10minut
powiem jedno: kiedy położyli mi na brzuchu małego zapomniałam o bólu, nawet teraz nie mogę sobie tego przypomnieć