reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Nasze porody (bez komentarza)

W piątek ok. 11 pojechaliśmy z P. na IP zgodnie z zaleceniem Gina, oczywiście wszyscy dziwili się po co na weekend do szpitala przychodzę, ale po 2h spędzonych na IP (badaniach ktg, usg, czystości wód i masażu szyjki) trafiłam na oddział a P. poszedł do domu wrócił o 17.00, oczywiście od razu po tym masażu zaczęło się plamienie i skurcze co 10min
Około 18/19, gdzie zaczął odchodzić mi czop podbarwiony na brązowo i skurcze zmieniły się co 8min, nagle też zaczęły odchodzić wody (częściowo) i zaczęłam wymiotować (oczyszczanie:D), o 20 poszłam do położnych powiedzieć że skurcze częste i że bardzo boli kręgosłup, dostałam czopek przeciwbólowy i kazali wrócić do pokoju, gdzieś o 22 już nie mogłam wytrzymać poszłam znów poinformować o swoich skurczach - po badaniu okazało się że rozwarcie na 5cm więc zrobili lewatywę i kazali wrócić do łóżka, oczywiście leżeć się nie dało, siedzieć też a o chodzeniu mogłam zapomnieć.. więc tkwiłam w miejscu z bólu co jakiś czas sobie płacząc..
o 24.00 poszłam znów do położnych powiedzieć że skurcze co 5min, zrobili badanie rozwarcie na 7cm, kazali wziąć ręcznik, podpaski, wodę i poszłam z położną na porodówkę..
Podłączyli KTG (oczywiście skurcze dla nich były zbyt małe), a ja zwijałam się z bólu w między czasie dzwoniłam do P. żeby wstawał i pomału się przygotowywał, o 1.00 położna mnie zbadała i kazała natychmiast przyjeżdżać P. bo rozwarcie na 9cm i mały ewidentnie chce wyjść (pomimo że skurczy praktycznie, dostałam głupi gaz który mi nic nie dał.. ;/ P. był w szpitalu ok.1:30 i się zaczęło.. położna tą swoją ręką coś tam w środku mi robiła, w każdym razie ból który mi sprawiała był tak ogromny że błagałam ją żeby zabrała te ręce, skurcze dla mnie były już mega potężne, odeszła ostatnia część wód i nie tylko.. (lewatywa nic nie dała) nagle wokół mnie pojawił się lekarz, jakieś dwie inne położne i P. no i zaczęłam przeć.. 10minut partych i o 2:05 świat na przyszedł Raduś z wielkim krzykiem, P. przeciął pępowinę i mały przyssał się do cyca ;)
Potem rodzenie łożyska, oczywiście zostałam nacięta więc szycie mnie nie ominęło.. uhg nie przyjemne to było. Zabrali później małego na badanie oczywiście P. miał wszystko pod kontrolą, po skończeniu szycia przeniosłam się na zwykłe łóżko, P. prowadził maluszka w tym jego wózku i przed moją salą się rozstaliśmy P. pojechał do moich rodziców a ja zostałam z synkiem sama na sali ;)

W karcie mam zapis : I faza - 4godziny 55minut, II faza - 10minut ;)
powiem jedno: kiedy położyli mi na brzuchu małego zapomniałam o bólu, nawet teraz nie mogę sobie tego przypomnieć ;)
 
reklama
W czwartek 26.01. pojechałąm na ktg. Jakieś skurcze były,więc poszłam na badanie. Rozwarcie 5cm, gin powiedziała, że powoli zaczyna się poród i że mogę zostać w szpitalu. Oczywiście nie chciałam, więc miałam przyjść najpóźniej w piątek rano.
W piątek też badanie, lekarz stwierdził że wszystko do porodu gotowe (cokolwiek to znaczy). Pytał czy chce dzisiaj rodzić. Myślę sobie co on ode mnie chce. Chcę rodzić jak będzie pora, to on ma wiedzieć nie ja. Powiedziałam, że chce mieć to za sobą. Wysłał mnie na oxy. Ja byłam przerażona , bardzo bałam się wywoływania, mając w pamięci niektóre Wasze nieudane próby. Mąż powiedział mojej gin czy to konieczne, a ona że skoro profesor tak zdecydował to ona nic nie może zrobić. Jak chcemy to możemy z nim gadać. Dałam sobie spokój, pomyślałam co będzie nie będę robić zamieszania bo się nie znam. Na porodówce podłączyły mi kroplówke, przyszła moja gin pogadała z położnymi i mi powiedział , że nie będą mnie długo męczyć oxytocyną. Jak się nie uda wrócę na ginekologię. Tak też się stało po ok 3godz. wróciłam. Niby jakieś skurcze się pisały, podobno nawet co 2-3 minuty, ale dla mnie to było zwykłe napinanie się brzucha, żaden ból. Jak wróciłam na ginekologię płakać mi się chciało. Pierwszy poród bez wywoływania, bez problemu a tu nie wiadomo co. Bardzo bałam się cc, nie chciałam go.
W nocy o 3.30 jak przez całą ciążę wstałąm na siku i już nie usnęłąm. Chyba o 4 poczułam bolesny skurcz. Od 4.29 były coraz mocniejsze co 10 min. Potem co pięć minut. Bolało. Byłam na sali z fajnymi dziewczynami i bałam się, że je obudze. Postanowiałam, że jak o 6 nie przyjdzie położna to ja po nią idę. Na szczęście przyszła. Zrobiła ktg skurcze co chwilę. Zaczęłam się pakować pomiędzy skurczami, dziewczyna z sali wstała i mi pomogła, bo chyba bym nie zdążyła. Zaczęłam je przepraszać , że je strasze. One zaczęły gadać że faceci to mają dobrze bo nie rodzą i zaczęły się żarty na temat facetów. Wchodzi położna patrzy na mnie i mówi :"śmiejesz się będziesz żyć". Ale caly czas nie było mi wesoło. Zaczęłam jakoś bez sensu oddychać, łapać powietrze buzią z tego bólu. Moja kochana położna(ta sama co odbirała poród Igorka) powiedziała mi co mam robić i pomogło. Wzięła torbę i poszłysmy na porodówkę. Po drodze w czasie skurczów zatrzymywałam się trzymając czego się dało. Jakoś doszłam. Czekała lekarka i nowa położna. Każą wejść na fotel ale musiałam poczekać aż minie kolejny skurcz bo nie byłam w stanie. otem zdjęcie majtek i kolejny skurcz\ mija. W końcu mnie badają. Wszystko dziej się w pośpiechu, fotel nie przygotowany, każą kłaść nogi a tu podnóżki latają. Nie podobało mi się, położna wydała mi się straszna, narzucała mi jak mam trzymać głowę i wogóle nie mogłam się z nią porozumieć. Zapomniałam napisać, że jak weszłam na fotel lekarka powiedziała, że mam rzadziej skurcze. To mnie okropnie przestraszyło. Bałam się że stracę bóle i nie urodzę znowu. Zaczęłam przeć, trochę chaotycznie ale jakoś poszło. Trwało to 5 minut. Była 6.55.Usłyszałam płacz , położyli mi Adasia , był 'cudowny chciałam go przytulić. Poczułam to niesamowite uczucie miłości...
Potem łozysko, szycie nacięcia ze znieczuleniem. Ale to już nie ważne. Cały czas myślałam o Adasiu, nie miałam niestety 2 godz. tylko dla nas. Przynieśli mi go poźniej i jest mój.
4kg 56cm 10 pkt. :-)
 
Jak czytam wasze opisy porodów to mam wrażenie że mój to jakiś lajtowy był....

Po wieczornym masażu szyjki o 22.01.2012 3 w nocy odeszły mi wody a 15 minut poźniej miałam już skurcze ale bardzo delikatne więc podłączyli mnie pod kroplówkę i tak sobie chodziłam do 7 gdzie dostałam porządnych skurczy przyszedł mój A więc było już raźniej , oczywiście badania co godzinę ale ja się bardzo szybko rozwierałam tylko wystąpił mały problem po odłączeniu kroplówki miałam za krótkie skurcze parte wiec dostałam druga kroplówkę żeby wydłużyć skurcze a oczywiście zapomniałam napisać że przez cały czas miałam bóle z krzyża a niech je ..... trafi a z brzucha bardzo delikatne. A tak w ogóle to mam luki w pamięci. Pamiętam jeszcze że miałam problem z parciem bo maluszek duży a ja hmmm nie więc trzeba było naciąć i pan doktor pomógł trochę wyjść małemu. Wiec ten najcudowniejszy moment zdarzył się 22.01.2012 o 13.45 ogólnie w tym szpitalu poród trwał 6.45 bo licza od regularnych skurczy. Oczywiście było szycie ale bardzo nie bolało ok przyznam się lekarze z oddziały to głównie znajomi mojego A ale z opinii innych pacjentek chwalą sobie ten szpital.Maluszek jutro skończy dwa tygodnie...moje kochana skarbeńki.


Przepraszam że tak strasznie chaotycznie i może nie wszystko napisałam ale lecę do Józia....
 
brawo dziewczyny!! Alez dzielne byłyscie:) Naprawde podziwiam!
yes2.gif




możecie się ze mną w tej kwestii nie zgodzić, ale cieszę się że A. nie był ze mną przy porodzie.
i druga sprawa- rewelacyjnie dla mnie było, że nie znaliśmy płci.Ja cały czas byłam przekonana, że będzie chłopiec. A jak mi pokazali niunie i Jej cipulinkę miałam uśmiech od ucha do ucha
laugh.gif

no ja się nie zgodzę; tzn. pewnie fajnie, jak komuś jest absolutnie obojętna płeć.

W szpitalu spotkałam się z dziewczyną, która do konca nie wiedziala co bedzie, bo co USG wychodzilo co innego, jej mąż BARDZO chcial miec syna, w domu mieli juz jedna córeczkę, oczywiście okazało się, ze druga tez córeczka i co? I ZAWÓD :-( Ale taki naprawde mega zawód, wyczuwalny na odległość. Az tak, ze nasz synek był obiektem pożądania. Normalnie aż mi zal było tej dziewczynki :-( W tym wypadku chyba lepiej aby wiedzieli wczesniej i zdazyli sie do tej mysli...
 
no niki nie zgodze sie zdecydowanie w kwestii braku męża przy porodzie 1. ma pod kontrola wszystko, 2. jest podpora 3. w koncu to on tez był w ciazy i nie wystarczy zasiac:-D ale napewno wszystko zalezy od faceta.
mój sprawdzil sie super, a jak mały wyleciał calutki i usłyszelismy płacz to nasze spojrzenie na siebie i moje i jego łzy w oczach.....nie da sie tego opisac, do niczego porównac jak to zbliza. A szczerze mówiac z seksualnoscia po jestem zaskoczona, bo u K. (i u mnie) sie wzmożyła:-D

co do znajomosci płci ma to swoje plusy i minusy:-D
 
Zgadzam się z Asiuk co do obecności męża przy porodzie, mój był przy wszystkich, nie wyobrażam sobie rodzić bez niego, w końcu o kogoś trzeba się opierać przy chodzeniu, podtrzymywał mnie w czasie skurczy na piłce, żebym z niej nie spadła, podawał wodę, rozmawiał, podtrzymywał na duchu, przy partych dociskał głowę do klatki piersiowej. Obecność przy porodzie kompletnie nie miała wpływu na nasze pożycie intymne.
 
Mój B. był przy porodzie bo tak chcieliśmy oboje. Bardziej On. Ale czy był potrzebny?? Ja jestem z tych co sama, sama. I szczerze mówiąc na niewiele mu pozwalałam. Potrzebowałam się wyciszyć.
W pierwszej fazie jak byliśmy w domku (a długo byliśmy) to czułam się pewnie mając Go obok (a właściwie w drugim pokoju). Potem wiadomo - funkcja kierowcy. O tyle lepszy od taksówkarza, że można mu marudzić i się nie wkurzy. W szpitalu zanosił ciuszki do depozytu i podał wodę - to tyle.
A jak były parte to ja już widziałam tylko ból i położną. Jak mówił, że jestem dzielna czy coś w tym stylu, to mnie to denerwowało i kazałam mu być cicho.
W sumie to rozumiem Niki. Bo nie pełnił takich funkcji jak np. ~P dla Strzygi.
Za to baaardzo Go potrzebowałam po porodzie. Od samego początku. I fizycznie i emocjonalnie.
 
To zależy od podejścia obojga. Mój D. gdybym miała sn rodzić, to by raczej nie dojechał do szpitala ( w pracy był), ale mi to nie przeszkadzało. Ja jestem z tych też co sama chce wszystko robić, uzgodniliśmy oboje tak, że skoro chcę być sama w szpitalu to ok. Po cc, też nie kazałam mu przyjeżdżać, bo po pierwsze za późno na odwiedziny było, po drugie ja byłam padnięta, obolała.
A Szymek wzrusza nas oboje po dziś dzień i czujemy się ze sobą związani emocjonalnie jeszcze bardziej niż przed porodem, a nawet ciążą:tak:
 
Jak czytam Wasze wpisy typu mój poród był lajtowy, lub trwał 2 godzinki to Wam zazdroszczę :blink:. Ale ciesze sie jak dziecko, że juz po wszystkim. Teraz warsztat zamykam hehe...dzieci mi już wystarczy ;-):-).
Pozdrawiam .
 
reklama
Do góry