Anastazzja
Fanka BB :)
- Dołączył(a)
- 1 Kwiecień 2009
- Postów
- 2 263
to może i ja opowiem swój "poród"
w czwartek wieczorem pojechałam do gina na wizytę kontrolną rozmawiamy sobie i pyta się mnie jak egzaminy i czy mam coś jutro ja na to, że nie, a on "dobrze to jutro staw się o 8 w szpitalu i zrobimy cięcie"...serce mi dosłownie stanęło (potem mi ciśnienie mierzyli i miałam takie wysokie jak chyba nigdy w życiu)...P. jak wszedł i usłyszał od lekarza, że to już jutro to mało nie zemdlał
stawiliśmy się w szpitalu o 8:30, zrobili ktg, przyszła lekarka z moim lekarzem, on mnie zbadał ona zrobiła usg i wyszło jej, że Hanka może mieć nawet 4,2 kg..zabrali mnie na porodówkę..tam znów ktg (z tych nerwów miałam już regularne skurcze, ale nie mega mocne)..przyszedł mój lekarz i powiedział, że jestem trzecia, bo wcześniej są dwa cięcia na cito. Przed 12 przyszła pielęgniarka założyła cewnik i zabrali mnie na salę podpisałam kilka papierków (zgodę na cięcie, znieczulenie itd), anestezjolog wbiła mi się w plecy (delikatne ukucie + później uczucie czegoś pod skórą) i momentalnie poczułam błogość i ciepło w nogach położyłam się i zaczęła się operacja anestezjolog siedziała przy mojej głowie i mówiła mi co robią, ale ja i tak widziałam wszystko w lampie pamiętam jak mówiła "widać jeden profil, o jest i drugi!!", a potem mój gin pokazał mi Haneczkę widziałam głównie jej stopy zabrali mi ją i szyli dalej, ale za chwilę przynieśli pocałowałam ją i zanieśli ją do taty urodziła się o 12:05 z wagą 3,5 kg i 54 cm oczywiście 10 punktów dostała mnie zszyli i zabrali do pooperacyjnej od razu miałam małą przy sobie cały czas (chociaż szczerze to lepiej by było jakby ją zabierali chociaż czasowo, bo ruszać się nie można, głowy nie podnosić, a tutaj się jeszcze dzieckiem zajmuj)..po 12 godzinach musiałam wstać i iść się kąpać i to była masakra...jestem odporna na ból, ale nawet wrogowi takich przeżyć nie życzę...pielęgniarka mi pomogła dojść i miała po mnie wrócić, ale nie wracała, a Hanka ryczała w pokoju, więc doszłam jakoś sama do niej...
ostatniego dnia w szpitalu lekarka debilka wyciągnęła mi 7 z 13 szwów, bo myślała, że zdjąć mi miała......a ja debilce mówiłam, że za szybko mi wyjmuje, że dopiero w piątek miałam cc...że może niech jeszcze nie zdejmuje...przy 7 szwie jak rana zaczęła się delikatnie rozchodzić to poszła to skonsultować z pielęgniarką...i ta, że mi nie miała ściągać...i postanowiły nalepić mi zwykły plaster...ja w ryk do P. zadzwoniłam..on do mojego gina, ale nie odbierał, więc do jego syna, ten do swojej mamy (też pracuje w tym szpitalu jako pediatra), i ta poszła do swojego męża, a ten zaraz do mnie przyszedł...obejrzał ranę, powiedział, że jest ok i że mam nie płakać, ochrzanił pielęgniarkę za samowolkę..i kazał mi nalepić takie specjalne "naklejki" pooperacyjne na rozchodzące się rany..dziś idę na zdjęcie reszty szwów..
podsumowując było ciężko, ale dla Hanki przeszłabym to jeszcze raz
w czwartek wieczorem pojechałam do gina na wizytę kontrolną rozmawiamy sobie i pyta się mnie jak egzaminy i czy mam coś jutro ja na to, że nie, a on "dobrze to jutro staw się o 8 w szpitalu i zrobimy cięcie"...serce mi dosłownie stanęło (potem mi ciśnienie mierzyli i miałam takie wysokie jak chyba nigdy w życiu)...P. jak wszedł i usłyszał od lekarza, że to już jutro to mało nie zemdlał
stawiliśmy się w szpitalu o 8:30, zrobili ktg, przyszła lekarka z moim lekarzem, on mnie zbadał ona zrobiła usg i wyszło jej, że Hanka może mieć nawet 4,2 kg..zabrali mnie na porodówkę..tam znów ktg (z tych nerwów miałam już regularne skurcze, ale nie mega mocne)..przyszedł mój lekarz i powiedział, że jestem trzecia, bo wcześniej są dwa cięcia na cito. Przed 12 przyszła pielęgniarka założyła cewnik i zabrali mnie na salę podpisałam kilka papierków (zgodę na cięcie, znieczulenie itd), anestezjolog wbiła mi się w plecy (delikatne ukucie + później uczucie czegoś pod skórą) i momentalnie poczułam błogość i ciepło w nogach położyłam się i zaczęła się operacja anestezjolog siedziała przy mojej głowie i mówiła mi co robią, ale ja i tak widziałam wszystko w lampie pamiętam jak mówiła "widać jeden profil, o jest i drugi!!", a potem mój gin pokazał mi Haneczkę widziałam głównie jej stopy zabrali mi ją i szyli dalej, ale za chwilę przynieśli pocałowałam ją i zanieśli ją do taty urodziła się o 12:05 z wagą 3,5 kg i 54 cm oczywiście 10 punktów dostała mnie zszyli i zabrali do pooperacyjnej od razu miałam małą przy sobie cały czas (chociaż szczerze to lepiej by było jakby ją zabierali chociaż czasowo, bo ruszać się nie można, głowy nie podnosić, a tutaj się jeszcze dzieckiem zajmuj)..po 12 godzinach musiałam wstać i iść się kąpać i to była masakra...jestem odporna na ból, ale nawet wrogowi takich przeżyć nie życzę...pielęgniarka mi pomogła dojść i miała po mnie wrócić, ale nie wracała, a Hanka ryczała w pokoju, więc doszłam jakoś sama do niej...
ostatniego dnia w szpitalu lekarka debilka wyciągnęła mi 7 z 13 szwów, bo myślała, że zdjąć mi miała......a ja debilce mówiłam, że za szybko mi wyjmuje, że dopiero w piątek miałam cc...że może niech jeszcze nie zdejmuje...przy 7 szwie jak rana zaczęła się delikatnie rozchodzić to poszła to skonsultować z pielęgniarką...i ta, że mi nie miała ściągać...i postanowiły nalepić mi zwykły plaster...ja w ryk do P. zadzwoniłam..on do mojego gina, ale nie odbierał, więc do jego syna, ten do swojej mamy (też pracuje w tym szpitalu jako pediatra), i ta poszła do swojego męża, a ten zaraz do mnie przyszedł...obejrzał ranę, powiedział, że jest ok i że mam nie płakać, ochrzanił pielęgniarkę za samowolkę..i kazał mi nalepić takie specjalne "naklejki" pooperacyjne na rozchodzące się rany..dziś idę na zdjęcie reszty szwów..
podsumowując było ciężko, ale dla Hanki przeszłabym to jeszcze raz