Jak dziecko coś sobie wbije do małej główki, to ciężko wytłumaczyć. Może faktycznie jak pisze Baśka, trzeba dać Noemi czas.
A może Noemi bardzo wzięła sobie do serca słowa babci? Może liczyła na to, że coś dostanie jak już przestanie być obrażona, nie dostała, więc znów się obraziła?
Moja mama też tak mówi... albo na siłę bierze Martę na ręce i całuje. Na razie staram się spokojnie zwracać jej uwagę, ale kiedyś chyba wybuchnę.
Marta niestety często podobnie się zachowuje w stosunku do taty, i nie zawsze uda się z niej wydobyć dlaczego- różnica w tym, że nigdy nie trwało to tak długo. Kiedyś wieczorem jak leżałam z nią w łóżku (bo taki mamy wieczorny schemacik- jak Martuś jest już gotowa do spania, to czytam jej bajkę, chwilkę z nią leżę i rozmawiamy, a potem buziak i wychodzę), przypomniała jej się bajka, i była taka oto rozmowa:
Martuś: W bajce o Tchoupi była mama, wiesz?
Ja: Wiem.
M: I był też tata, tak?
J: Tak, był też tata.
M: A dlaczego?
J: Każdy ma mamę i tatę, Tchoupi też.
M: Ale po co? Ja bym chciała tylko mamę...
No i tłumaczenie, że dlaczego tak powiedziała, że nieładnie tak mówić, bo tacie byłoby przykro, przecież tata bardzo ją kocha, itp. Tym razem nie udało mi się dowiedzieć o co jej chodziło.
Tego typu sytuacje się powtarzają... jednego dnia tatuś kochany, przymila się, najchętniej bawiłaby się z nim cały dzień, innego foch, lepiej żeby nie podchodził, nie chce nawet z nim rozmawiać. Czasem nie spodoba jej się coś co do niej mówi (np. zwraca jej uwagę i ma rację, a ona się obraża), albo że ją uderzył (odwracał się trzymając coś w ręku i faktycznieją lekko uderzył, bo nie widział, że podeszła i stała tuż za nim), albo coś w tym stylu.
A ostatnio jak ją odbierałam z przedszkola, to tak się ucieszyła na mój widok, że rzuciła zabawki, którymi się akurat bawiła na środek podłogi i wybiegła, i pani zwróciła jej uwagę, że przecież mają umowę, że trzeba odkładać zabawki na miejsce. Powiedziałam, żeby w takim razie odłożyła zabawki, a ja tu zaczekam (byłam przy drzwiach do sali, które były otwarte), a Marta w płacz. Ale jaki! Aż pani się przestraszyła, że przecież ona się tak nie zachowywała nigdy, i może niech idzie w takim razie... na co ja, że nie, przytuliłam ją, wytarłam oczka, i zaczęłam tłumaczyć. W końcu przestała chlipać, poszła odłożyć te zabawki, i wyszłyśmy. W domu pytałam dlaczego tak się zachowała, w końcu wydusiła z siebie, że bała się że sobie pójdę i ją zostawię, bo kiedyś tata przyszedł, i jej nie zabrał, tylko powiedział że musi jeszcze popracować i dopiero później przyszedł. Zrobiłam wielkie oczy, zapytałam męża wieczorem, a on mówi, że faktycznie- jeszcze w poprzednim przedszkolu, Marta nie chodziła przez kilka dni, bo była chora, i jak ją zaprowadził, to pani powiedziała, że jest ostatni dzień płacenia za przedszkole, i musi do 11 zapłacić. A że nie miał przy sobie pieniędzy ani nawet karty bo zostawił w domu, to mu sie trochę zeszło- wrócić do domu po kartę, wypłacić pieniądze, w międzyczasie telefon mu dzwonił non stop, więc jak przyjechał do przedszkola, to dzieci były już na placu zabaw i Marta go zobaczyła- oczywiście się rozpłakała, ale jakoś udało mu się jej wytłumaczyć i uspokoić, wydawało się że zrozumiała. A ona sobie przypomniała po takim czasie- to było w maju.