reklama
Gluszek wiesz ja mam podobnie....i u mnie bylo najgorsze to ze nie pamietam pierwszych 3 dni tylko urywki i ze ciagle dawali mi morfine a znieczulenie zewn. lecialo podlaczone 24 godziny
co do zobaczenia pierwszy raz corki pamietam ze jak maz wszedl do sali to panicznie pytalam gdzie ona jest a ona lezala juz dawno spakowana na moim brzuszku.......dlatego zazdroszcze dziewczyna normalnego porodu i krotszego niz 48 godz....
co do zobaczenia pierwszy raz corki pamietam ze jak maz wszedl do sali to panicznie pytalam gdzie ona jest a ona lezala juz dawno spakowana na moim brzuszku.......dlatego zazdroszcze dziewczyna normalnego porodu i krotszego niz 48 godz....
abryz
MAJOWA MAMA'06
- Dołączył(a)
- 6 Listopad 2005
- Postów
- 4 285
Cela, nie zazdroszczę.
Mój, chociaż krótki, to bardzo wyczerpujący, a pierwsze tygodnie po nim zapamiętam do końca życia. Myślałam, że się rozsypię :-[ Tak jak po Piotrku mówiłam wszystkim, że już nie pamiętam, jak bolało, teraz już tak nie powiem :-)
Mój, chociaż krótki, to bardzo wyczerpujący, a pierwsze tygodnie po nim zapamiętam do końca życia. Myślałam, że się rozsypię :-[ Tak jak po Piotrku mówiłam wszystkim, że już nie pamiętam, jak bolało, teraz już tak nie powiem :-)
AGUSIAAA
MAMUSIA OLUSIA `06
Cela ale mialas przezycia... nic do pozazroszczenia...
cela głuszek lilith nie zazdroszczę wam takich przeżyć...
mój poród był... normalny mniej więcej taki:
Termin miałam wyliczony na 6 czerwca, ale 27 maja o godzinie 3:40 obudził mnie pierwszy, dość słaby, ból w podbrzuszu. Pomyślałam „Czyżby jednak dzisiaj?”, ale położyłam się dalej spać. O 4:03 zabolało znowu. Leżąc w łóżku zaczęłam zapisywać kolejne „ataki” 4:35, 4:54, 5:05, 5:18, 5:46, 6:03 itd. Około godziny 7 stwierdziłam, że czas zapakować torbę do szpitala. Spakowałam więc rzeczy dla siebie, dla dzidzi i położyłam się jeszcze trochę. Bolało już co 10 minut. O godzinie 8:01 obudziłam męża, żeby poszedł po chleb, bo trzeba zjeść śniadanie W czasie, gdy był w sklepie, zadzwoniłam do położnej – powiedziała żebyśmy lepiej przyjechali, akurat ma dyżur, to sprawdzimy, co się dzieje. Zjedliśmy śniadanie, wzięłam prysznic, ubraliśmy się i pojechaliśmy do szpitala. Było ok. 9:30.
Weszliśmy na 1 piętro, położna stwierdziła, żebym się poszła „przyjąć” do szpitala „tak na wszelki wypadek” więc z powrotem na parter – fajnie się chodzi po schodach, gdy ma się bóle... Tam dwie panie pielęgniarki odpytały mnie ze wszystkiego co możliwe, kazały się rozebrać i bez majtek, za to z taką wielką ligniną między nogami, wróciłam na oddział. Poszliśmy na salę porodową, przyszedł lekarz, bardzo sympatyczny i mówi: „No widzę, długie nogi pani ma, blondynka, lubimy blondynki, jest pani w ciąży, a poza tym co słychać?”. Ja mu na to, że takie dziwne bóle mam od rana. Doktor zbadał mnie i mówi „Termin terminem, ale dzisiaj pani urodzi. Rozwarcie 5 cm”. Zmierzyli mi brzuch i stwierdzili, że dziecko ok. 3100.
I tak od godziny 10:00 siedzieliśmy sobie w salce, bolało coraz bardziej, trochę sobie na piłce poskakałam, wtedy było prawie przyjemnie... Co jakiś czas podłączane było KTG, żeby posłuchać czy z Weroniką wszystko w porządku. A później... no cóż, delargan, bóle parte, dużo krzyku... i o 13:56 nasza mała Weronika wyszła na świat. Dodam, że ona nie krzyczała, a ja owszem, z całej siły
Torchę się z wymiarami pomylili, bo córcia ważyła 4000. Ale co tam, jaważniejsze że obyło się właściwie bezproblemowo
mój poród był... normalny mniej więcej taki:
Termin miałam wyliczony na 6 czerwca, ale 27 maja o godzinie 3:40 obudził mnie pierwszy, dość słaby, ból w podbrzuszu. Pomyślałam „Czyżby jednak dzisiaj?”, ale położyłam się dalej spać. O 4:03 zabolało znowu. Leżąc w łóżku zaczęłam zapisywać kolejne „ataki” 4:35, 4:54, 5:05, 5:18, 5:46, 6:03 itd. Około godziny 7 stwierdziłam, że czas zapakować torbę do szpitala. Spakowałam więc rzeczy dla siebie, dla dzidzi i położyłam się jeszcze trochę. Bolało już co 10 minut. O godzinie 8:01 obudziłam męża, żeby poszedł po chleb, bo trzeba zjeść śniadanie W czasie, gdy był w sklepie, zadzwoniłam do położnej – powiedziała żebyśmy lepiej przyjechali, akurat ma dyżur, to sprawdzimy, co się dzieje. Zjedliśmy śniadanie, wzięłam prysznic, ubraliśmy się i pojechaliśmy do szpitala. Było ok. 9:30.
Weszliśmy na 1 piętro, położna stwierdziła, żebym się poszła „przyjąć” do szpitala „tak na wszelki wypadek” więc z powrotem na parter – fajnie się chodzi po schodach, gdy ma się bóle... Tam dwie panie pielęgniarki odpytały mnie ze wszystkiego co możliwe, kazały się rozebrać i bez majtek, za to z taką wielką ligniną między nogami, wróciłam na oddział. Poszliśmy na salę porodową, przyszedł lekarz, bardzo sympatyczny i mówi: „No widzę, długie nogi pani ma, blondynka, lubimy blondynki, jest pani w ciąży, a poza tym co słychać?”. Ja mu na to, że takie dziwne bóle mam od rana. Doktor zbadał mnie i mówi „Termin terminem, ale dzisiaj pani urodzi. Rozwarcie 5 cm”. Zmierzyli mi brzuch i stwierdzili, że dziecko ok. 3100.
I tak od godziny 10:00 siedzieliśmy sobie w salce, bolało coraz bardziej, trochę sobie na piłce poskakałam, wtedy było prawie przyjemnie... Co jakiś czas podłączane było KTG, żeby posłuchać czy z Weroniką wszystko w porządku. A później... no cóż, delargan, bóle parte, dużo krzyku... i o 13:56 nasza mała Weronika wyszła na świat. Dodam, że ona nie krzyczała, a ja owszem, z całej siły
Torchę się z wymiarami pomylili, bo córcia ważyła 4000. Ale co tam, jaważniejsze że obyło się właściwie bezproblemowo
reklama
Podobne tematy
- Odpowiedzi
- 0
- Wyświetleń
- 4 tys
- Przyklejony
- Odpowiedzi
- 169
- Wyświetleń
- 272 tys
Podziel się: