reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Każda z nas wita styczeń z nadzieją i oczekiwaniem. Myślimy o tym, co możemy osiągnąć, co chcemy zmienić, kogo kochamy i za kogo jesteśmy wdzięczne. Ale niektóre z nas mają tylko jedno pragnienie – przetrwać, by nadal być przy swoich bliskich, by nadal być mamą, partnerką, przyjaciółką. Taką osobą jest Iwona. Iwona codziennie walczy o swoje życie. Każda chwila ma dla niej ogromne znaczenie, bo wie, że jej dzieci patrzą na nią z nadzieją, że mama zostanie z nimi. Każda złotówka, każde udostępnienie, każdy gest wsparcia przybliża ją do zwycięstwa. Wejdź na stronę zbiórki, przekaż darowiznę, podziel się informacją. Niech ten Nowy Rok przyniesie szansę na życie. Razem możemy więcej. Razem możemy pomóc. Zrób, co możesz.
reklama

Nasze majowe dzieciątka ( poród, szpital, pobyt w domku)

Ewe, trzymamy kciuki za wyniki Amelki.
Teraz ja opisze moj porod - bedzie hardcorowo. ;) ale same chcialyscie hihihi

Wszystko zaczelo sie 1 maja kolo 21. Dostalam jakichs dziwnych boli, ale nie takich skurczow jak zawsze tylko jakiejs dziwnej kolki - jakby w jelitach czy w macicy - co chwile klulo w innym miejscu. Potem stwardniala mi macica - na jakies 1,5 h non stop i nie chciala przestac. Dalej tak dziwnie bolalo. Przestraszylam sie co to moze byc, ale balam sie jechac do szpitala, zeby mnie nie zostawili tam przypadkiem na patologii jesli to nie porod. Po tym mega twardnieniu brzucha zaczely sie jakies skurcze, a wlasciwie twardnienie - troszke bolalo tylko. Przerazilam sie co sie ze mna dzieje, bo to twardnienie bylo strasznie dziwne, no i ta kolka. Pojechalismy wiec na izbe przyjec. Trafilismy tam o polnocy (a pojechalismy tramwajem ;)). Sprawdzilismy nocny autobus na powrot, bo watpilam w to bardzo, ze cos sie wiekszego wydarzy - chcialam tylko uslyszec, ze z malutka wszystko w porzadku (za to Tomek co chwile powtarzal, ze czuje, ze to poczatek tej wielkiej chwili).
Na izbie zbadal mnie lekarz (ktory mnie pamietal juz z pobytow w szpitalu). Wetknal mi paluchy mocno w szyjke i dal wkladke - no to ja pytam "polecialo cos?". A on na to: "Nie, ale bedzie leciala krew, jak mamy rodzic, to trzeba ruszyc ta szyjke" ;);) No i to wywolalo bolesne skurcze, ale takie dosc slabe. Przyjeto mnie na porodowke, ale mysmy nie mieli ze soba torby, wiec kazalam Tomkowi wracac do domu. Potem polozna stwierdzila, ze zadzwonie po niego dopiero jesli sie cos zacznie.
Dostalam zastrzyk z relanium i cos jeszcze - mialo to zadecydowac czy jednak sie ruszy porod czy sie zatrzyma. No i ruszyl, ale powoli. Lezalam sobie na sali na porodowce, a raczej lazilam po niej, bo nie dalo sie juz lezec z bolu. Polozylam sie kolo 5 i przysnelam do 6, ale obudzily mnie mocne skurcze. W tym czasie caly czas bylam podlaczona do ktg i bardzo pieknie sie tam skurcze rysowaly. Wstalam wiec i stwierdzilam, ze dzwonimy po Tomka - potwierdzila to tez polozna.
Przyjechal Tomek, ja ciagle chodziłam po sali, troche poskakałam na pilce. Bol przechodzil, przechodzil, az czulam, ze się właściwie calkiem skończył. Poszlam powiedziec to poloznej. Podlaczyli mnie do kroplowy z oksytocyna. Leżałam tak 3 h i nic :(. Potem zmienili mi kroplowe i troche ruszylo. Ok. 11.45 ruszylo mocniej, regularniej. Zaczęło niezle bolec. Tak sobie skurcze były, coraz wieksze, coraz wieksze. Ja umierałam z glodu, bo przez cala noc zjadlam jedna kanapke. Polozna jednak nie pozwolila jesc, żebym potem nie zmymiotowala. Jak już jednak zobaczyla, ze prawie mdleje z glodu i bolu to pozwolila mezowi skoczyc po czekolade. Dostalam Marsa i pół czekolady. Smakowalo mi jak nigdy dotad, a pochłonęłam to w minute. Co chwile bylam badana i okazywalo się, ze szyjka się bardzo powoli i opornie rozwiera. Co chwile polozna mi ja masowala (bolalo jak cholera). W pewnym momencie polozna kazala mi isc pod prysznic. Pod prysznicem poczulam cudowna ulge!!! Wyszlam spod prysznica i mialam wrazenie, ze znow skurcze przeszly. Położyłam się znow, podlaczyli mi kolejna kroplowe (bo oksytocyne się zmienia co 3 h) i wtedy ruszylo baaardzo bolesnie. Próbowałam skakac na pilce dla zabicia bolu, ale niestety nic nie pomagalo. Bolalo już tak strasznie, a ja czulam się tak okropnie oslabiona z glodu, bolu i braku snu. Zaczelam plakac. Za niedługo zaczely się skurcze parte, ale po badaniu okazalo się, ze nie ma jeszcze pelnego rozwarcia. Polozna znow wymasowala szyjke, a potem zostawila mnie z nakazem, żebym jeszcze nie parla i mocno oddychala (aaa, po drodze jeszcze zapomniałam, ze przebila mi pęcherz plodowy i odpłynęły zielone wody). To kiedy nie mialam przec było najstraszniejszym bolem. Rozwalalo mnie od srodka, chcialo mi się przec. Cialo mi zwariowalo, a ja nad nim już zupełnie nie panowałam. Nie pomagalo nic. Wtedy wiedzac, ze jesteśmy sami na porodowce zaczelam się drzec ;) błagając o pomoc. Zapytałam o cos przeciwbolowego, ale babka stwierdzila, ze na tym etapie już nie ma sensu. Kiedy szyjka wreszcie się do konca rozwarla – mogłam przec – i to było już calkiem niezle, bo mogłam robic to, co kazal mi robic mój organizm. Parlam, parlam, parlam, parlam (ponad 2 h), az wreszcie babki stwierdzily, ze już rodzimy. Przyszla lekarka ze szczypcami i naciela – bolalo mimo, ze było z czasie skurczu i parcia. :(
Po chwili wyszla glowka. Czulam jak wisiała sobie :) Piekne uczucie. Potem wydostawaly się ramionka i plumknela moja malenka lądujac mi na brzuchu.
Caly bol odszedł, ona była taka cieplutenka i umazana mazią. Te krecone wloski i mięciutkie, gorace cialko – uczucie nie do zapomnienia na cale zycie. :):):)
Zapieli jej opaske na raczce i poszli z dumnym, szlochającym tatusiem kapac i wazyc mala :)
Mnie potem zszyli (nie bolalo), ja grzecznie przeprosiłam za wydzieranie się. Usłyszałam na to, ze bylam bardzo dzielna, dobrze współpracowałam z polozna i nic nie szkodzi, ze tak krzyczałam :):) Za chwile przewiezli mnie do Tomka i Ali, zbadali jeszcze mala. Potem przystawili ja do piersi, po czym zawineli w becik, dali mi i zawiezli nas na położnictwo.
Ogolnie nie wyobrażam sobie porodu bez męża. Bardzo tez pomogla nam polozna – bez jej masażów szyjki, krocza i wyciągania glowki – rodziłabym pewnie z 2 doby.

Sorry, ze tak się rozpisałam…
 
reklama
Niezły film by powstał - film grozy. Zazdroszczę Ci A+T+A, że masz to już za sobą :-)
 
Ale miałas przejscia A+T dobrze, ze juz masz to za soba i ukochana coreczke przy sobie. Mi znow łzy poleciały jak czytałam twoj opis ale teraz to juz codziennie prawie rycze. Wczoraj jak wychodzilismy do sklepu to tak mnie wzieło, ze ja juz nie mam co załozyc i ze strasznie wygladam, i ze ludzie mnie nie powinni ogladac az urodze, i ze pewnie bede tak chodzic jeszcze 2 tygodnie ::) :p Maz to juz nie wiedział czy ma sie smiac czy płakac razem ze mna ;) ::)
 
A+T byłaś bardzo dzielna. Ale mimo wszystko pocieszyłaś mnie mówiąc, że jak położyli ci Alunię na brzuchu to zapomniałaś o bólu. Mi też łezka się w oku zakręciła.
 
A+T+? oj się wycierpiałaś, ale najważniejsze, że Twój mały skarb jest juz z Tobą. A o bólu szybko sie zapomina... w chwilę po tym jak położą Ci dziecko na brzuchu...

A to mój poród:

Tak jak wiecie w dniu terminu z OM-u (6 maja - sobota) o godz. 9:30 miałam stawić sie na izbie przyjęć. Wstaliśmy z mężęm zjedliśmy śniadanie, wypiliśmy kawę, wzięliśmy torbę i w drogę...

Na izbie zostałam zbadana przez mojego lekarza. Rozwarcie było na 4 cm, skurczy brak... Zostałam przyjęta na oddział, poproszona o przebranie sie... tradycyjnie lewatywka, (ogolił mnie wcześniej mąż w domku)... wszystko w bardzo miłej i intymnej atmosferze. Wszyscy uśmiechnięci, zadowoleni. Pytają jak mam na imię...

No to w droge na poródówke, czekamy przed salą na położną, która dopełni reszty formalności i będzie odbierała poród. Ma około 50 - tki jest uśmiechnięta i bezpośrednia. Przez uchylone drzwi widzę lóżko porodowe, oblatuje mnie lekki strach...

Wchodzimy na salę, czeka na nas wygodne porodowe - madejowe łózko, dla zabicia stresu podśpiewywuję jakąś melodię. Położna sie śmieje, że będzie śpiewający poród ;D

Równo o godz. 11 dostaję wenflon w łapkę, podają mi oksytocynę i daja czopek na ropulchnienie szyjki. Podłączają do KTG.
Leżę sobie na łózeczku, w miare zrelaksowana, mąż jest przy mnie, żartujemy i śmiejemy się. Przychodzi doktor i mówi, że juz niedługo mina mi zrzedni :mad: :( ;)

Zaczynam czuć lekkie stawianie się brzucha, a potem i skurcze, najpierw słabe, potem coraz mocniejsze...

O 12 lekarz decyduje o przebiciu pęcherza - stąd nie ma juz odwrotu... Wody są czyściuśkie i bardzo ciepłe :) :)
Dostaję lek dożylnie na zmiękczenie szyjki - czuję falę gorąca.

Jest 12:30 skurcze zaczynają nie być juz "miłe". Boli z krzyża, postanawiamy pokołysać się na piłce. Tak mija 45 minut. Przychodzi polozna, przenoszę sie na łóżko na badanie - 6 prawie 7 cm rozwarcia. Zostaję chwalona, za postęp rozwarcia i pocieszona, że skoro to tak szybko idzie to za 3-4 godziny będzie po wszystkim.

Zostaję juz na łózku, bo ból jest już nie do zniesienia, nie mam siły usiąść na piłce, chce tylko leżeć na boku. Zamykam oczy i w momencie skurczu zaciskam mocno zęby, ściskam mężą za rękę, zapominam oddychać, to zaraz minie, minie, minie... jeszcze tylko troszkę... troszeczkę...

Dostaję Dolargan, chce mi sie wymiotować, mówię do doktora żeby mi tego nie dawał, bo jest mi po tym źle...
Kolejne skurcze... ból zmienia się z krzyża na ten z brzucha... boli cholernie, chce mi się spać, słabo mi...

Godz. 14:30 otwieram oczy patrzę na doktora i mówię, Piotr już nie mogę... chcę znieczulenie. Ale doktorek puka sie w czoło i mówi że ja już rodzę...
Badanie - pełne rozwarcie... szybko zwołują cały zespół. Przemontowują łóżko do pozycji półsiedzącej i tłumaczą jak przeć, ale ja jestem bardzo skołowana, jest mi słabo... czuję ze zemdleję

Dostaje lek odwracający dzialanie Dolarganu.

Pierwsze parcie - nieudana podejście, mimo iż mówią co robić, jakoś słysze ich przez mgłę...
Drugie parcie... robi mi sie ciemno przed oczami - odjeżdzam. Wszyscy krzyczą..."nie śpij" mój lekarz mówi do mnie cały czas:
"Julia, nie śpij, nie śpij..." powiedz kiedy skurcz, kiedy skurcz...
Trzecie parcie...zupełnie odjeżdzam czuję okropny ból, a potem wieeeelką ulgę i ten krzyk... :) :) :)
Płaczę ze szczęścia, mały krzyczy w niebogłosy... Wszyscy gratulują i mówią jaka byłam dzielna

Widzę łzy w oczach męża - placzemy ze szczęścia.

Nacieli mi krocze, ale zupełnie tego nie czułam. Potem również bezbolesne szycie. Niestety popękała mi szyjka w miejsach gdzie byl szew okręzny.

Poród zaczął się o 11 przez podanie oksytocyny, Antek był na świecie po 10 min parcia o 14:55
I powiem Wam, że owszem bolało, ale myślałam, że bedzie znacznie gorzej. A może też tak to odczuwam bo nie męczylam się kilkanaście godzin.

Cała opiekę podczas porodu i po oceniam na celująco. Wszystko w miłej atmosferze opieki nad pacjętką...
Jestem bardzo zadowolona.

W 3 godziny po porodzie byłam juz w toalecie, a w niedziele rano pod prysznicem..

Zycze Wam wszystkich takich szybkich porodów (4 godziny z czego tego prawdziwego bólu 2,5 godz)





 
Ale byłyście dzielne dziewczyny ! Jak czytam te Wasze opowieści to łezki się cisną.
 
::) Ile razy ja dzis jeszcze sie popłacze...? Oj pieknie opisałas Julienx swoj porod. Tylko pozazdroscic, ze tak sprawnie i szybko Ci poszło :)
 
Ryczę jak bóbr......
Ale wam zazdroszcze że już po...... Julienx, A+T byłyście bardzo dzielne!!!!
 
no dobra już narobiłam ze strachu...jak sobie o tym wszystkim pomyślę,przypomnę to się strachac zaczynam,ale dopiero się wystraszę jak już się zacznie:)))))))
 
reklama
No dziewczyny dzielne byłyście szczególnie A+T+A ciężki poród i wyczerpujący ale warty tej małej istotki
BIEDRONKA nie stresujmy się bedzie dobrze
 
Do góry