Mój synek umarł
Jakże brakowało mipustkowia, skalistego milczenia,
Zapachu morza w oddaleniuna straży.
Uważnego i wścibskiegolisa i tej burzy,
Z której środkawydobywały się takie grzmoty, że eh!
Nam już się tu nieprzytrafi nic.
Mogę stać, poruszaćustami i w końcu za którymś razem
Wymamrotać coś, co będzieprzypominało imię,
Ale będzie zaledwiesłowem, które naciągnie moje mięśnie,
Przyspieszy oddech izaciśnie palce na kilka chwil,
Kiedy mu na to pozwolę,gotowa natychmiast się wycofać,
Gdyby znalazł się ktoś,kto wykona za mnie całą robotę –
Będzie oddychał,oddychał, oddychał tak długo,
Że sam wciśnie ,,stop”.Ty tylko mów.
Zacznij opowiadać o moimdziecku –
Ileż było zmartwień zjego powodu. Nijak byś nie zgadł.
Umarło. Mój synek umarł,gdy miał cztery lata,
A mi się zdawało, że byłjuż bardzo stary i mądry,
Wychowując mnie. Niedokończył tego, co zaczął.
Pobiegł dokądś drobiąc poparkiecie bosymi stopami,
To przecież dziecko!
Męczy mnie detal ipamiętanie wszystkiego,
Muszę znaleźć jakiśpretekst na przerwę, oderwać się stąd,
Dotrzeć do innegopustkowia: uda się, nie uda, uda –
Zbyt ciężka, by dać sięchwycić przesuwam się na północ,
Płynę strumieniami,wylewam się ze skał,
Wzbieram u stóp, do ranaprzebrnę dalej nad oleistymi,
Makrelowymi płatamichmur,
Pachnącymi jak kawałekroztapiającego się masła,
Ale nie obchodzi mnieteraz, gdzie jestem,
Kiedyś wywietrzeję,trzeba to tylko przeczekać.
Marzena Broda