no to obiecany opis
W czwartek rano znudzona juz codziennym czekaniem na porod ktory nie chcial nadejsc, zajrzalam na forum, gdy nagle poczulam ze wylecialo ze mnie wiecej niz zwykle. Od razu poszlam do lazienki. Okazalo sie ze to krew, a przy sikaniu poczulam jak cos jeszcze "wylatuje". Uznalam ze to wody. Sytuacja powtorzyla sie jeszcze kilkakrotnie w ciagu calego dnia. Mialam tez skucze, ale nieregularne i niezbyt bolesne. O 18.00 M. zadzwonil do szpitala. Babka z ktora rozmawial stwierdzila ze mozna juz przyjechal, zwlaszcza ze i tak 2 dni pozniej mialam sie zglosic na wywolanie. Ja nie bylam przekonana co do tego pomyslu. Nie chcialam jezdzic w te i z powrotem. Jednak o 21.00 zdecydowalam ze nie ma na co czekac, bo to chyba nie jest falszywy alarm z jakimi mialam do czynienia przez wczesniejsze 2 tygodnie. Poza tym skurcze nie ustepowaly. Z nadzieja i rogalem na twarzy pojechalismy. W szpitalu podpieli mnie od razu pod KTG, nie pokazywal skurczy, ale ja czulam je coraz mocniej. Po 22.00 staly sie nie do zniesienia. Przy kazdym wbijalam paznokcie w poduszke...Rozwarcie mialam na jedyne 1,5 cm., wiec polozna rozwazala czy nie odeslac mnie na noc do domu, ale gdy zobaczyla moja bolejaca mine zaprowadzila mnie i M. do pokoju hotelowego. Dostalam tez zastrzyk przeciwbolowy w udo, inaczej chyba nie doszlabym. Poczulam sie po nim mega blogo, jak nacpana. Rozmawialam z M. do 2.00, ale kompletnie nie pamietam o czym. Skurczy nie czulam prawie wcale, wiec zasnelam. O 6.00 obudzil mnie skurcz roku. Prawie spadlam z lozka. Poszlam pod goracy prysznic, ale na niewiele sie to zdalo. Skurcze byly okropne. Dobrze ze nie wyrwalam baterii ze sciany. Nie chcialam budzic M., wiec spedzilam w lazience okolo 2 h. Jedyne co jako tako pomagalo to ruszanie sie w trakcie skurczy.Niestety okolo 10.00 nawet to nie dzialalo.Zadzwonilam po polozna i obudzilam M. Dostalam Panadol i nakaz spania, bo czeka mnie ciezki dzien. Dobre sobie...Nie musze chyba pisac ze tabletki nie pomogly nawet troche
Pozniej dotoczylam sie na stolowke, ale sniadanie wmusilam w siebie, nie darlam sie tylko dlatego ze za duzo ludzi siedzialo obok mnie. Dzielnie trzymalam sie krzesla, ale juz nie dawalam rady isc. Krzyz napierniczal mnie okrutnie. W pokoju juz tylko wylam. O 13.00 przyszla kolejna polozna i oswiadczyla ze idziemy na sale i nie wracamy juz bez dziecka. M. caly w skowronkach, ja z grymasem przypominajacych usmiech, udalismy sie za babka. Sala calkiem spora, basenik i inne bajery. Polozylam sie na lozku, podpieli KTG. Rozwarcie nadal na 1,5 cm. Skurcze byly przeogromne. Idac do lazienki trzymalam sie sciany.Polozna stwierdzila ze to bardzo niedobrze ze rozwarcie nie postepuje, bo to oznacza ze moje meki na nic sie zdaja... Zalamalam sie po uslyszaniu tego.Z nadzieja spojrzalam w okno. Rozpatrywalam wyskoczenie z niego. Po lewatywie czestotliwosc skurczy znaczenie wzrosla. Myslalam ze oszaleje. Okolo 14.30 polozna zlitowala sie nade mna i zadzwonila do lekarza, ktory mial mi zaaplikowac Epidural. Niestety byl zajety i mogl przyjsc dopiero po godzinie lub dwoch. Po takiej nowinie ponownie spojrzalam w okno...Krzyczalam juz co skurcz, wrecz sie darlam...Dobrze ze polozna mi sie cudowna trafila, co chwile mnie pocieszala, mowila jak oddychac, powiedziala ze moge kazac jej sie zamknac jesli za duzo mowi. Ja jednak wyzywalam sie na M. Kazalam mu spier... ilekroc mnie klepal przy skurczu. Widzialam strach w jego oczach, chyba myslal ze porod to pierniecie...Co 20 minut wychodzil zapalic. Kiedy czekalysmy na lekarza, polozna usilowala zalozyc mi wenflon, ale po 4 probach wklucia sie w moje cienkie zyly, dala sobie spokoj, druga polozna probowala jedyne 7 razy. Pewnie bym je zastrzelila za to co mi zrobily z dlonmi, ale skurcze tak bolaly, ze igly w rece to pikus. Dopiero trzecia babka dala rade i to za pierwszym razem. Podloczyli kroplowke z woda, a pozniej moja polozna zaproponowala akupunkture na zlagodzenie bolu. Zawolala kolezanke by ta powbijala pare igiel we mnie. Niestety po zaplikowaniu jednej w czolo i jeden w reke musiala pilnie wyjsc, wiec zostalam taka cierpiaca, drzaca, z brakujacymi iglami. Trzaslam sie jak osika, chociaz bylo mi strasznie goraco. M. mnie co troche glaskal, co doprowadzalo mnie do furii. W koncu moja wspaniala polozna zaczela nalewac wody do basenu, ale ostrzegla ze jak tylko zjawi sie lekarz to mam natychmiast z niego wychodzic, bo wkurzy sie ze po niego dzwonila, a ja jeszcze nie jestem gotowa. Poza tym ublagala go o znieczulenie, bo z takim malym rozwarciem nie dostaje sie go. Kiedy juz zamoczylam obolale cialo w basenie, zjawila sie wczesniejsza polozna i dokonczyla wbijanie igiel. Przez jakies 10 minut mialam spokoj, ale pozniej znow zaczal sie sajgon. Pamietam ze co chwile patrzylam na zegarek modlac sie o przyjscie lekarza. W koncu sie doczekalam. Wyskoczylam z wanny dosc szybko. Usiadlam na lozku i dostalam przykaz zrobienia w miare "kociego grzbietu" i nie ruszania sie w trakcie wbijania czegos w moj kregoslup lub informowaniu o kazdym skurczu. Tak jak jednak przypuszczalam skurcz pojawil sie zaraz po wbiciu igly, wiec musialam powiedziec. Ponowne wbicie spowodowalo kolejny skurcz, ale zlapalam sie lozka z calej sily i zdecydowalam ze nie dam tego po sobie poznac. Nie chcialam zeby podchodzili do akcji po raz trzeci. Nie wiem kiedy dostalam znieczulenie, a kiedy podloczyli cos do plecow, ale M. mowil ze krew tryskala . W kazdym badz razie to chyba bylo cos w rodzaju wenflonu, bo obok kroplowki z woda przymocowano sporo strzykawe ze zbawczym plynem. Polozna odpowiednio wydozowala Epidural. Po paru sekundach skurcze zmalaly, wciaz je jednak czulam, ale nie bolaly. O 17.00 polozna przebila wody, niewiele ich bylo. Po pol h mialam juz 5 cm rozwarcia. O 18.00 przyszla inna polozna, rowniez bardzo mila. Ogolnie personel do rany przyloz. Zaraz po jej przyjsciu rozwarcie wynosilo okolo 9 cm. Stwierdzila ze za godzine powinnam zaczac przec. M. nie odstepowal mnie na krok. Przynosil co chwile wode i podawal Renni, bo zgage mialam tragiczna. O 19.00 poczulam pierwsze parte, ale nie za mocne. Te silniejsze zaczely sie okolo 20.00. Polozna kazala ruszac biodrami zaraz po tym jak ulozyla mnie w pozycji "na pieska". Wtedy tez poczulam ze znieczulenie przestaje dzialac. Powiedzialam o tym poloznej, a ona na to ze to dobrze bo gdyby dzialalo to nie wiedzialabym kiedy przec. Wtedy wpadlam w lekka panike, ale jeszcze nie wiedzialam co mnie czeka. Nogi mi dretwialy i co chwile czulam fale goraca. O 21.00 bole byly straszne, oczy to myslalam ze mi wypadna. Przed 22.00 przyszla druga polozna i razem z moja stwierdzily ze glowka jest w pozycji "patrzy na gwiazdy" i w dodatku lekko przechylona w bok, dlatego jeszcze nie urodzilam. M. to chyba sie zalamal psychicznie, ale robil dobra mine do zlej gry. Po kolejnej godzinie partych, masowaniu szyjki itd, w trakcie ktorej prosilam o smierc, polozne zawolaly lekarke. Ta po 10 minutach oznajmila "proznociag". Nie usmiechalo mi sie to, ale wtedy dalabym sobie wsadzic dynamit gdyby mialo pomoc
Mialam inne wyobrazenie na temat tego narzedzia, Samo jego wlozenie bylo tragiczne, czulam jak mi wszystko rozrywa. Wiem tez ze bylam nacieta, choc tego akurat nie czulam. Moze dlatego ze ten rozrywajacy bol zlewal sie w jedno razem ze skurczami. Jeczalam na przemian z darciem sie. One mi kazaly przec, ale ja po jednym partym nie mialam juz wiecej, wiec kolejne 2 tak jakby wymuszalam. W miedzyczasie dwukrotnie pobrali malej krew z glowki, a KTG caly czas oznajmialo ze z dzieckiem wszystko ok. Co chwile tez polozna przypominala mi ze z Mala jest dobrze, w kocnu zaczelam krzyczec ze mna za to wcale! Lekarka powiedziala ze bedzie cc jesli nie urodze w ciagu pol h. Najpierw oswiadczylam ze nie chce, ale po paru minutach uznalam ze to nie jest taki glupi pomysl. Ze lzami w oczach pytalam "kiedy wreszcie urodze?" Przed polnoca to slyszal mnie juz chyba caly szpital. Parlam i krzyczalam
W koncu polozna powiedziala ze to kwestia paru minut. Ona i jej kolezanka trzymaly mi jedna noge, M. druga, a lekarka to chyba sie noga zapierala zeby Mala wycisnac. Pamietam tylko ze Mloda wyskoczyla w polowie a ja musialam czekac na kolejne pare. Nie wiem dokladnie w ktorym momencie urodzilam. Nagle zobaczylam malego ufoludka na swoim brzuchu. M. nie dal rady przeciac pepowiny z tych emocji. Mala miala wypuklenie na glowie, ale szybko zalozono jej czapeczke i podano lek przeciwbolowy. Cmokala az milo. Wzieli ja ode mnie zeby wytrzec, w tym czasie urodzilam lozysko. Pozniej podczas szycia spiewalam malej i kolysalam ja. Juz nic nie czulam. Nigdy nie zapomne tych slepkow wpatrzonych we mnie
Po 2 h poszlismy we trojke do pokoju. Malenka spala z tatusiem:-) Caly pobyt w szpitalu od tamtego momentu oraz opieke wspominam bardzo milo. Wszyscy byli sklonni do pomocy, przychodzili na kazde zawolanie. Malej zniknal balonik z glowy tej samej nocy. Ciesze sie ze udalo mi sie urodzic sn. To na tyle ;-)