reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Młode mamy-przyszłe i obecne-WĄTEK GŁÓWNY!

wiecie co?
jak przeczytalam Elzy posta to mi sie przypomniala moja kolezanka ze szkoly....

miala 16 lat jak rodzila i podczas porodu tak ją bolało ze poprosila o znieczulenie
miala pecha bo akurat mial zmiane hamski ordynator,ktory powiedzmy mial 'alergie' na młode mamy....

i wiecie co jej powiedzial??? cytuje ''jak sie skurwiłaś to cierp'' !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

jakie szczescie ze juz poszedl w cholere!!!! na emeryture
nie jedna kobiete wyprowadzil na drugi swiat......nie wiem jak on mogl byc wogole lekarzem,bo ja ym go nawet dla zwierzat nie dała.......

 
reklama
Lilka to co piszesz jest straszne....
Wiesz ja uwazam ze nalezal jej sie tez jakis szacunek bo wkoncu ona postanowila urodzic to malenstwo wychowac itd a nie usunac lub wyzucic jak to robia niektore kobiety i to np nie ze wzgledu na wiek!
Nikt nigdy nie pomysli ze wsumie moze zawsze sie zdazyc ten nieszczesny wypadek i peknac prezerwatywa itd...nikt nie rozumie wtedy ze ona tez cierpi ale postanawia zaopiekowac sie dzidzia bo umie wziasc za to odpowiedzialnosc:(:(
 
to i ja sie dolaczam. mam 18 lat i 1 maja biezacego roku (dokladnie dzien po moich 19 urodzinach) spodziewam sie dzidziusia :) kiedy zdecyduje sie przyjsc na swiat- to juz od niego zalezy ;) szczerze mowiac licze na to, ze zrobi mi prezent na urodziny, ale jak bedzie- zobaczymy ;)
pozdrawiam ;)
 
najpierw moze wytlumacze, dlaczego moja wypowiedz dzielona jest na czesci: tego posta pisze na laptopie mojej mamy, a ten niestety czesto plata figle i wylacza sie (mozliwe ze z przegrzania?). a ja nie moge odzyskac tego, co napisalam, wiec postanowilam po kilku takich przezyciach utraty dosc dlugiego postu- dzielic je na czesci. tych krotszych znacznie mniej szkoda niz jednego dlugiego. stad tez kilka moich postow.

zanim zdecydowalam sie dolaczyc- pozwolilam sobie przeczytac caly watek. teraz kilka slow ode mnie i mam nadzieje, ze nikt nie bedzie mial mi za zle mojej wypowiedzi (nie mam zlych intencji), ze nikt nie potraktuje zadnej z moich wypowiedzi jako atak na swoja osobe i tego ze pewnie sie rozpisze. dlugo zastanawialam sie czy tu dolaczyc, chociaz mieszcze sie w ustalone w temacie watku ramy wiekowe.

pierwsze moje pytanie chcialam skierowac do autorki watku: dlaczego  Płock-Asiu zamknelas sie w tym przedziale wiekowym? to milo ze strony starszych i (nie jestem pewna) mlodszych mam ze sie tu dolaczyly, ale ja przynajmniej to odebralam w ten sposob, ze dla Ciebie wiek 17-20 lat jest odpowiedni na macierzynstwo, ponizej 17 to mamusie za mlode, a juz powyzej tej 20 za "stare"? ja rozumiem- forum, wolnosc slowa i takie tam, ale troszke przykre jest to, ze ktos na podstawie wieku usiluje klasyfikowac ludzi. na jednej z pierwszych stron masz zal ze nas- mlode mamy ludzie traktuja z gory, a temat watku w moim odczuciu to tez wrzucanie do tzw. jednego wora przedstawicieli okreslonego wieku... nie sadzisz? 
 
ok. do rzeczy. jak juz wczesniej wspomnialam- faktycznie czesto zdarza sie, ze dojrzali ludzie czasem dziwnie patrza na nas, mlode matki. czasem zdarzaja sie tez nieprzyjemne komentarze, ktorych sama niejednokrotnie doswiadczylam. ale czym Wy sie przejmujecie? Czy zalezy  Wam na opinii nieznajomych ludzi? Albo tych znajomych, ktorzy byc moze  'z troski' probuja nas wpedzic w poczucie winy z powodu wczesnej ciazy??? Ktoras z Was napisala, ze opracowala patent na to, zeby ludzie przestali sie czepiac- ze wystarczy sie tylko pomalowac... No coz- jesli tylko po to sie malujesz- Twoja sprawa, ale dla mnie to troche dziwne. To troche tak, jakbys starala sie na sile pokazac ze jestes dojrzala... Ale przeciez to tylko powierzchownosc. Mimo, ze sie pomalujesz- nadal jestes ta sama osoba... Chyba nie zachodzi w Tobie zadna przemiana, w tym momencie nie zmienia sie chyba Twoj sposob myslenia? Myle sie? Moze komus nie spodobac sie sposob, ktory od jakiegos czasu stosuje na wszelkie wrogie reakcje otoczenia- poprostu nie biore tego do siebie, nie przejmuje sie, a kiedy juz ktos przegnie- chamstwem reaguje na chamstwo. zwykle ludzie postrzegaja mnie jako czlowieka kulturalnego, powsciagliwego, ale slyne tez z cietego jezyka, kiedy ktos porzadnie wyprowadzi mnie z rownowagi.
dodam jeszcze ze pomimo mojego mlodego wieku- wygladam na jeszcze mlodsza i patrzac na siebie z boku z rozbawieniem przyznaje racje ludziom, ktorzy mowia mi ze wiecej niz 14-15 lat by mi nie dali :) ale nie ma tego zlego, co by na dobre nie wyszlo. po co sie 'postarzac', skoro wiele kobiet duzo by dalo aby moc wygladac o kilka lat mlodziej? to mile- miec swiadomosc, ze za 10 lat bede miala odchowane juz dziecko, nadal bede mloda mama, a w dodatku (oby) bede jeszcze mlodziej wygladac? dla mnie to bardzo przyjemna perspektywa ;) Co do malowania- sama rzadko korzystam z tej mozliwosci, pomimo dosc pokaznej kosmetyczki. Jakos nie odczuwam takiej potrzeby ;) Maluje sie tylko na szczegolne okazje i kiedy widze zachwycony wzrok mojego faceta, dume wprost z niego tryskajaca- to jest wspaniale uczucie ;) on akceptuje mnie bez makijazu (do tej pory z samymi 'wytapetowanymi' sie spotykal), a wrecz ceni mnie za moja 'naturalnosc' zarowno w wygladzie jak i zachowaniu. wiem, ze latwo przyzwyczaic faceta do siebie w makijazu. wtedy on zaczyna tego wymagac i nie jest przyjemnie slyszec, jak to facet rano budzi sie obok swojej ukochanej bez makijazu (-za to ze zniszczona od niego twarza) i ucieka od niej gdzie pieprz rosnie. mam przyklad w rodzinie: ciocia i mama (rowiesniczki), a wlasciwie ich twarze- pozostawiam to bez komentarza. zapomnialam dodac- to ze sie nie maluje, nie znaczy wcale ze jestem zaniedbana, bo dbac o siebie- oczywiscie dbam ;)
SPRAWDZONA RADA na przykrosci ze strony ludzi: dziewczyny po co brac do siebie to co mowia inni? to nie tylko szkodzi wam, ale i dzieciom, ktore nosicie pod sercami. Dzieci juz urodzone tez odczuwaja to co czuje matka. Dlatego powtarzam, nie warto sie stresowac nieprzyjemnosciami (chociaz nie popadajmy w skrajnosc- nie kazda rada jest celowo wymierzona w nas przykroscia). Nie radze za to probowac z tym cietym jezykiem- nie zawsze sobie tym pomagam, czasem nawet bardzo szkodze... Tyle tylko, ze ciezko choleryka z natury oduczyc bycia zadziora ;) Mama po kazdej akcji, kiedy za bardzo sie uniose powtarza mi: "Z duzym tylkiem wszedzie wejdziesz, za to z duza buzia nigdy..."
 
a teraz troche o mnie. pewnie moja postawa wobec poruszanych tu

zagadnien troche sie wyklaruje po tym poscie. zaczne zatem od poczatku.

swojego Pawla poznalam kilka miesiecy po swoich 15 urodzinach. to byly

wakacje. kazdy z nas tkwil w bezsensownym zwiazku (w moim wypadku-

intensywne eksperymentowanie) i potrzebowal odpowiedniego bodzca zeby

sie z niego uwolnic. jak sie potem okazalo- bylismy dla siebie

wzajemnie tym bodzcem. chociaz ON zaintrygowal mnie niebanalnym

sposobem bycia, a ja (jak sam twierdzi) tez elektryzowalam go od samego

poczatku- zaczelismy od przyjazni, ktora nadal trwa. wkrotce jednak

przestal odpowiadac mi taki uklad i powiedzialam mu, ze jezeli zalezy

mu na obecnym zwiazku ze swoja dziewczyna, musimy przestac sie widywac,

bo mi przestal wystarczac uklad czysto przyjacielski. wtedy wlasnie

dowiedzialam sie ze jemu rowniez. o ile ja pierwsza wykazalam

inicjatywe dotyczaca zmiany naszych relacji, o tyle on pierwszy zerwal

kontakty ze swoja byla. ja nie mialam tyle odwagi... nie potrafilam

nigdy zrywac. w koncu jednak przemoglam sie... zaczal na mnie naciskac.

pod koniec wakacji (25.08) stalismy sie para... to nie byl latwy

zwiazek- zwiazek na odleglosc. a odleglosc- niebanalna- slask-mazury.

niewiedzielismy w co sie pakujemy, pomimo ze oboje juz jakies

doswiadczenia mielismy. pomimo wszelkich trudnosci, tesknoty,

niepewnosci, czy wytrwamy- udalo nam sie wytrzymac do swiat. na dzien

przed Wigilia dowiedzialam sie, ze podczas kiedy ja dochowalam mu

wiernosci, on- skakal sobie w bok ze swoja byla. najpierw pocalunki,

potem lozko... nie pytalam ile razy to mu sie 'przytrafilo', nie

wiedzialam czy zniose te liczbe. bolalo... bardzo... on tlumaczyl sie

tym, ze nie byl pewny czy to przetrwa, ze nie chcial cierpiec i juz za

wczasu 'znieczulal sie'. prostymi slowy- zakladal, ze 'to' sie

rozsypie... pomimo to, ze w pierwszej chwili mialam zerwac, jakas sila

pchala mnie w jego kierunku, nie pozwalala zapomniec, a swiadomosc, ze

mial inna rodzierala mnie w srodku... wrocilam do domu i zeby

'zaleczyc' rany tym razem ja zaczelam spotykac sie z innymi (z nikim

nie spalam!), ale to powodowalo tylko jeszcze wiekszy niesmak i

obrzydzenie do siebie. wrocilam ponownie na ferie. po niespelna pol

roku naszego 'chodzenia', w styczniu- po raz pierwszy bylismy ze soba.

ja traktowalam to jako swoisty 'dowod milosci', mimo, ze wcale tego ode

mnie nie wymagal... nie chcialam go stracic, a wiedzialam, ze jego 'ex'

byla dobra w te klocki- miala doswiadczenie w przeciwienstwie do mnie.

mialam potezna rywalke, nie chcialam byc gorsza. nie bylo zadnych

fajerwerkow, nie czulam zadnej przyjemnosci. oczywiscie

zabezpieczalismy sie... teraz wiem, ze podjecie inicjacji w tym wieku

to gowniarski wyczyn, zreszta nie jedyny w moim wykonaniu. wiedzialam

skad sie biora dzieci, ale nie chcialam dopuscic do siebie mozliwosci

ze zabezpieczenia moga zawiesc. przeraza mnie swiadomosc- ze przez

wlasna glupote moglam sprowadzic na swiat nowe zycie... w tak mlodym

wieku... kiedy znowu wrocilam do domu- tym razem ja go zdradzalam,

zupelnie wyprana z poczucia winy. za to z wielka wola zemsty- tyle

tylko, ze on do tej pory nie wie o tym... kiedys prosil, zebym mu nigdy

nie mowila, wiec nie powiedzialam, nie tylko ze wzgledu na jego prosbe,

ale i moje tchorzostwo... teraz takze ze wzgledu na nasze malenstwo,

ktora nosze pod sercem. jakis czas potem zalamalam sie. mialam silna

depreche. zlozylo sie na to troche problemow roznego rodzaju, jego

zdrada i moj odwet... polknelam 40 tabletek pernazyny. poszlam do

szkoly. dzieki Bogu stchorzylam, powiedzialam kolezance o wszystkim,

przy czym wymusilam na niej obietnice ze nikomu nic nie powie... po

czesci dotrzymala slowa... na 3 czy tam 4 lekcji zaczelam 'odplywac'.

higienistka i kuzynka odprowadzily mnie do domu. mama zadzwonila po

karetke... nie pozwalaly mi zasnac... moglam sie juz nie obudzic...

kiedy trafilam na izbe przyjec- mialam plukanie zoladka. nikt z

personelu nie staral sie nawet traktowac mnie delikatnie (podobno tak

zawsze traktuja samobojcow). ledwo mnie odratowali. dwa dni pod

kroplowkami- zero kontkatu z otoczeniem. plakala mama, plakal tata,

Pawel nie wiedzial skad ten brak odzweu... dowiedzial sie po fakcie, ze

moglam juz wachac kwiatki od spodu... zrozumial jaka krzywde mi

wyrzadzil. nie probowal wiecej mnie skrzywdzic. we mnie nadal tkwi zal

do niego... swoich 'wyczynow' pamietac nie chce (podswiadomie staram

sie siebie usprawiedliwic). jego zdrady wracaja w kazdej ostrzejszej

wymianie zdan. do tej pory... pomimo to przetrwalismy kryzys. w tym

czasie zdarzylo sie duzo dobrego i zlego... utwierdzilam sie w

przekonaniu, ze go kocham... ze nie chce zadnego innego faceta.

dyskoteki zeszly na drugi plan. imprezy staly sie rzadkoscia. przy nim

wydoroslalam. przestalam gonic za przyjemnosciami.
 
niejednokrotnie w ciagu tego czasu moglismy splodzic dziecko. obydwoje twierdzilismy ze za wczesnie. ja za kazdym razem 'po fakcie' ze zniecierpliwieniem oczekiwalam miesiaczki. on tez niejednokrotnie z tego powodu obgryzal paznokcie. jednej nocy zaszalelismy. w pewnym momencie (pod wplywem chwili) bardzo chcialam, aby ta noc byla owocna. nigdy tego nie chcialam bardziej niz w tamtym momencie. nie zabezpieczylismy sie... kilka tygodni pozniej kupilismy test. pierwszy wyszedl negatywnie. pokazalam go Pawlowi. wystraszony przelknal sline myslac ze wzkazuje on ciaze. usmiechnelam sie, przytulilam, poglaskalam po glowie, po czym prosto w oczy powiedzialam ze ten wyszedl negatywnie, ale podejrzewam, ze bedziemy miec dziecko... tym razem to on mnie przytulil i powiedzial ze we wrzesniu powtorzymy test. ja nie moglam tak dlugo czekac. na 3 rocznice zwiazku powiedzialam mu przez telefon drzacym glosem, ze moje przypuszczenia sie sprawdzily. powiedzial tylko- "poradzimy sobie kotku". powtorzylam jeszcze raz test. tez wyszedl pozytywnie, po czym zapisalam sie do lekarza, ktory potwierdzil to, co wykazaly obydwa testy. chcialam jeszcze badania krwi, ale stwierdzil ze to nie jest konieczne. kilka tygodni pozniej na ekranie monitora USG widzialam pulsujace serduszko. wiedzialam ze juz nie ma odwrotu. nie moglam pozbawic zycia istotki ktora juz we mnie zyla. Pawel nawet tego nie proponowal. znal moje stanowisko i wiedzial, ze chocby samotnie to i tak urodze i wychowam to dziecko. dalam mu wolna reke- mogl odejsc. nie zrobil jednak tego... zakochal sie w 'fasolce' juz po 1 USG. Skserowalam i wyslalam mu wydruk zdiecia. powiesil je sobie nad lozkiem i pomimo rozpierajacej go dumy doszedl do wniosku, ze teraz trzeba wydoroslec. trzeba tez bylo powiedziec moim nauczycielom, jego przelozonym i co najwazniejsze rodzicom... z tymi ostatnimi bylo najtrudniej. i znowu to Pawel wykazal sie wieksza odwaga. Powiedzial swojej mamie. ja nadal mieszkam z rodzicami, moze dlatego ze jestem od nich nadal zalezna- strasznie sie ociagalam z ta wiadomoscia. balam sie najgorszej reakcji. Pawel wowczas konczyl sluzbe wojskowa. przeszedl na sluzbe nadterminowa, ale dostawal grosze. wiedzialam, ze jesli rodzice pokaza mi drzwi- bede tulala sie po domach samotnej matki, albo innych lokalach dla bezdomnych, i chociaz zapewnial, ze w razie czego pojade do niego- wiedzialam, ze jego mama ledwie ciagnie koniec z koncem. wyrzucic by mnie nie wyrzucila, ale jakos nie mialam serca, zeby sie biednej kobiecie zwalac na glowe. rozwazal tez mozliwosc sciagniecia mnie do siebie. zastanawialam sie tylko jak zamierza nas oboje, a wkrotce troje utrzymac za 500 zl miesiecznie. poza tym zalezalo mi na szkole (jeden rok zawalilam- ale to inna historia- moja wlasna glupota), chcialabym zeby moje dziecko mialo wyksztalconych rodzicow, minimum- srednie wyksztalcenie, ale planowalam (i planuje!) w przyszlosci isc dalej. mialam jeszcze jeden wariant. tulac sie po kolezankach- dopoki nie skonczy sie im cierpliwosc. w rezultacie- moi rodzice dowiedzieli sie w momencie kiedy juz nie bylam w stanie ukryc brzuszka. bylo to na poczatku grudnia. mama nie ode mnnie, a od kuzynki ktora poprosilam o pomoc (znow stchorzylam!), a tata tego samego dnia juz ode mnie. ale to tylko dlatego, ze mama postawila mnie pod sciana i musialam powiedziec. owijalam przy tym w bawelne niemilosiernie. mama przez tydzien plakala i prawie sie do mnie nie odzywala. tata przyjal to spokojnie. bez emocji. pozniej kilkakrotkie od mamy slyszalam, ze sobie nie poradze, ze nie pomoze itd. torche mnie to dolowalo, ale przeciez nerwy robia swoje. mieli marzenia, ze najpierw sie wyksztalce, a potem zaloze rodzine, nie odwrotnie... na szczescie moje czarne scenariusze sie nie sprawdzily. nikt mnie z domu nie wyrzucil, mama pomogla mi zalatwic w szkole nauczanie indywidualne i nadal pomagaja. ostatnio w czasie jednej z imprez rodzinnych tata przecenil swoje mozliwosci i troche przecholowal z alkoholem. 'czlowiek pijany to podobno czlowiek szczery'. zobaczylam cos, co widze bardzo rzadko: lzy mojego ojca. wiem juz ze ma do mnie zal, ze dowiedzial sie jako ostatni, ze przykro mu, ze w tak mlodym wieku... ze bede mama. wiem tez, ze pomimo, ze na codzien nie okazuje uczuc- nie jest jak dotej pory sadzilam, kawalkiem glazu bez serca. wiem juz, ze przezywa kiedy ktos zlosliwie mu docina. i wiecie co? wolalabym mu tego oszczedzic. mamie rowniez... wstydze sie tego, ze postawilam ich w takiej sytuacji, ze wykazalam sie taka nieodpowiedzialnoscia, ze zawiodlam ich zaufanie. co z tego, ze Pawel jest ze mna, ze co miesiac dostaje 200 zl z jego comiesiecznej wyplaty (zmienia prace na lepiej platna, ale na to trzeba troche poczekac- WOJSKO, marynarka, statek plywajacy). wszelkie biezace wydatki nie pokrywa on tylko moi rodzice, a jego pieniadze odkladam. przynajmniej tyle moge zrobic, w ten sposob odciazyc rodzicow... zrobilam im klopotliwy prezent, wbrew ich woli. nie mowie, ze nie beda kochac wnuka. beda, ale to chodzi o odpowiedzialnosc za siebie i swoje czyny. jak myslicie- na kogo przerzucilismy odpowedzialnosc finansowa? kto pokrywa wszelkie koszty?
 
wlasnie- nie my, ktorzy sprowadzilismy dziecko tylko ktos, kto nie mial na to wplywu... mnie to boli, bo przez wlasna glupote przekreslilam swoje plany. chcialam byc niezalezna, rowniez od mojego faceta. po tym co jakis czas temu przeszlam- jestem ostrozniejsza. wiem, ze roznie moze byc w zyciu. nie dam sobie reki uciac, ze Pawel kiedys nie powie: "Ochodze"... Dlatego rozumiem glosy, ze najpierw wypadaloby sie ustawic w zyciu, a dopiero pomyslec o zalozeniu rodziny.
O ile moge zrozumiec dziewczyny ktore mieszkaja juz ze swoimi partnerami (Jeden wyjatek 18 latka mieszkajaca od 2 lat ze swoim facetem- co na to rodzice???), ktorzy odpowiedzialnie dbaja o swoje rodziny, to ciezko mi zrozumiec te planujace dziecko w tak mlodym wieku bedace nadal na utrzymaniu rodzicow... Dziecko to odpowiedzialnosc rowniez finansowa... I pomimo to, ze sama popelnilam taki blad, to nie jestem w stanie zrozumiec dziewczyn ktore z rozmyslem od miesiecy probuja zajsc w ciaze, a tym samym dolozyc obowiazkow wlasnym rodzicom... Czym sie chwalicie? Mowie Wam to ja- gowniara (tak sie przynajmniej zachowalam). I co innego, kiedy dziecko jest w drodze, jest faktem dokonanym, a co innego kiedy jeszcze go nie ma.

CDN.
 
mammy18 Czy czasem nie o mnie napisałaś  " Jeden wyjatek 18 latka mieszkajaca od 2 lat ze swoim facetem" Czy może o jakieś innej 18. Miałaś cięzkie życie jak większość ludzi. U mnie troszkę sytuacja jest inna gdy mieszkałam ze swoim tatą to na mojej głowie było gotowanie, sprzątanie, pomaganie mu, czasem trzeba było w wolnych chwilach od szkoły popracować by mieć co do garka włożyć.Mam starsze rodzeństwo które dom i rodzinę mieli w dupie to ja musiałam się zająć swoim tatą. Teraz od ponad 2 lat nie mieszkam z ojcem, znalazł sobie dobrą kobitkę i teraz ma kto się nim zająć choć czesto go odwiedzam i czasem mu pomagam np. by go ubrać miał paraliż prawostronny. Czy kupić im coś do jedzenie. U mnie nie było tego, że rodzice mnie utrzymywali można powiedzieć, że to ja tatę utrzymywałam a teraz jedynie pomagam. Nie dawno mnie poprosili bym im pożyczyła pieniądze na pralkę. Z moim przyszłym mężulkiem o finanse nie musimy się martwić jedynie by umacniać i poprawiać nasz związek by był coraz doskonalszy :)

A jeśli chodzi o ten wątek ...Od 17 do 20 lat Dlatego tak wczesniej napisałam bo chciałam odnaleźć przyszłe mamy które uczą się zaocznie w takim przedziale wiekowym chciałam się ich zapytać jak sobie dają w szkole rade, z nauką, z nauczycielami itp.

MAMMY 18 też miałam pożadnego doła na psychice i też to była wpadka tylko, że my się zabezpieczaliśmy ale nie bedę o tym pisac jak to się stało. Też nie mogłam przeboleć dlaczego teraz czemu nie za 2 lata akurat teraz kiedy życie zaczynało mi się układać zaczynałam pożadnie pchać się w górę modelingu jako fotomodelka.
 
reklama
ok, asiu... nie wiem konkretnie kto jest autorem tamtej wypowiedzi, bo nie chodzilo mi o osadzanie ludzi. teraz juz  rozumiem... zastanowilo mnie to poniewaz sama znam jedna dziewczyne, ktora juz w wieku 15 lat zamieszkala ze swoim partnerem. chcialam po prostu wiedziec co powoduje, ze tak mloda osoba opuszcza swoje 'gniazdo'. i co na to jej rodzice, bo w normalnych wrunkach (tj. kiedy dziecko jest na utrzymaniu rodzicow, nie martwi sie o pieniadze) to troche zastanawiajace. tym bardziej, ze w oczach prawa jeszcze jest ono pod ich opieka. pisalam to rowniez jako przyszla matka, bo ciezko mi pojac co moze pchnac rodzicow, aby przyzwolili na taki uklad. w przypadku justyny to chyba wygodnictwo jej rodzicow. pozniej dopiero zaczeli sie zastanawiac dlaczego ich dziecko w wieku 15 lat wyladowalo w szpitalu z podejrzeniem ciazy po tym jak zaslabla w autobusie. jak dla mnie tamten przypadek to poprostu swiadome przyzwolenie corce na seks. moze dlatego ze moi rodzice stawaliby na glowie, zeby nie dopuscic do tego, zebym zamieszkala z facetem, poki w majestatcie prawa sa za mnie odpowiedzialni... no i na tyle ile mogli- starali sie ustrzec mnie przed przedwczesna inicjacja. nie udalo im sie, ale za to absolutnie nie moge ich winic. nie da sie przeciez nikogo upilnowac... chociaz nie mnie osadzac postepowanie innych, zastanawiam sie po co rodzice justyny splodzili sobie corke, a potem kolejne dziecko (podobno nie byla to wpadka, a swiadome rodzicielstwo), skoro pozniej ze sie tak brzydko wyraze- pozbyli jej. w tym wypadku nie bylo mowy o klopotach finansowych...
rozumiem, ze w Twoim przypadku jest inaczej. przykro mi, ze mialas ciezkie zycie, a jednoczesnie ciesze sie, ze udalo Ci sie znalesc dobrego partnera, z ktorym teraz jestes szczesliwa :)

a jesli chodzi o te moje wywody (jeszcze nieskonczone- tam gdzie napisalam cdn. bedzie ciag dalszy) mialam napisac tylko kilka slow. Wyszlo inaczej, jakos sie rozpisalam, ale dobrze mi z tym, bo do tej pory calej prawdy nie powiedzialam nikomu. Ulzylo mi. Chociaz przyznam- wchodze na ten watek z dusza na ramieniu... Zupelnie sie otworzylam i inni moga mnie tu ostro skrytykowac. Maja prawo... od tego jest forum, zeby wymieniac (czasem sprzeczne) poglady. z natury jestem wylewna, ale nigdy az tak... Tym bardziej, ze podsumowalam badzo istotna czesc mojego zycia. Moj zwiazek to bardzo drazliwy temat, to taka struna mojej duszy, ktora jesli ktos za mocno szarpnie- moze zabolec...
Pozdrawiam.
 
Do góry