O rany, bardzo mi przykro.
Ja byłam "jedynasią". Teoretycznie ukochana i rozpieszczona. Mama w partii, wykształcona, na stanowisku. Ojciec wiecznie w delegacjach. Kochał mamę do szaleństwa. Kasy nigdy nie brakowało. Dzieciństwo wspominam jako jeden wieczny koszmar. Mama całe życie nienawidziła mnie, bo się urodziłam. Przypomniałam jej pierwszego męża. Znikała na całe dnie, tygodnie, "bywała" w towarzystwie, a ja musiałam radzić sobie sama. Często bywałam u koleżanek. Jadałam tam i czułam się mile widziana. To było wspaniałe. Wiecie, moja mama NIGDY nie przytuliła mnie?. Nigdy nie powiedziała że kocha. Nigdy nie była ze mnie dumna. Upokarzała, zastraszała i biła na oślep wszystkim co miała pod ręką. Nigdy nie wiedziałam za co dostanę, bo zasady ciągle się zmieniały. Strasznie kochałam mamę i marzyłam, że kiedyś, może....powie, że jest ze mnie dumna. Że nie żałuje, że mnie ma (często się żaliła, że powinna była się wyskrobać).
Nie doczekałam się. Wiecie co, na zewnatrz byliśmy wzorową rodzinką. Rodzice na stanowiskach i grzeczna córeczka. Ja nawet płakałam bezgłośnie tak, żeby nie przeszkadzać... Ciocia mówiła, że na 3 latka składałam ubranka w kosteczkę, jadłam i spałam na rozkaz.
Nie znoszę wracać wspomnieniami do dzieciństwa. Mamę szanuję jako starszą osobę, ale jej nie kocham. Nie czuję już nawet nienawiści. Jest mi obojetna i obca. Rodziny z kilkorgiem dzieci zawsze podziwiałam. Byli tacy beztroscy, radośni i kochani...