I tak i nie
od 4tc miałam brązowe plamienia, byłam wtedy na USG - ale beta była 100 więc nic widać nie było, ale lekarz powiedział że wszystko w środku wygląda ciążowo. Tydzień później kolejne USG znowu nic nie widać - 5tc, ja już wtedy czułam że jest źle, zrobiłam betę była ok. 700 więc znowu lekarz uspokajał, że beta niska ale przyrost w normie. 2 dni później miałam bardzo silny ból brzucha tylko z lewej strony, więc następnego dnia na betę - 1500. Nie byłam wtedy na USG. Poszłam kolejne 3 dni później i tam lekarz już zauważył ten pęcherzyk w jajowodzie i skierował mnie na CITO do szpitala. To były święta, ja mam dwójkę dzieci więc bardzo nie chciałam tam iść. Pojechałam dopiero rano - tam zrobiono bętę i usg. Na usg było niby czysto, a beta 290. Lekarz uznał, że jest to więc poronienie samoistne i nie ma potrzeby na razie na ingerencję chirurgiczną itp. Kolejne 2 dni później dostałam już nie plamień, ale krwawień. Lekarz kazał mi na własną rękę zbadać betę za tydzień od mojej wizyty na IP. A że tydzień później był Sylwester, ja cały czas pracowałam itd. więc nie miałam za bardzo czasu (trochę pewnie mój błąd), ale też już skończyły mi się plamienia, przestało mnie boleć więc jakby uwierzyłam w to poronienie samoistne. Dopiero po 2 tygodniach zbadałam betę i była coś koło 300. Potem jeździłam do szpitala co drugi dzień - wzrosty były różne raz np. przez 72h urosła 7, a raz w ciągu 24h o 100.
Z tego co ja zrozumiałam, to nie chodziło im o czekanie bo może coś z tej ciąży będzie - wiadomo było, że nie - tylko że polityka tego szpitala jest taka, że lepiej usunąć ciąże laparoskopowo, a u mnie nie mogli zlokalizować tej ciąży i chcieli ją lepiej uwidocznić. Ale to było bez sensu, bo potem i tak doszli do wniosku że zmiana w jajowodzie jest bardzo mała, beta też i niby specjalnie dla mnie ściągnęli metotreksat
Dla mnie po czasie - bez sensu. Powinnam od razu przy becie 300, wymusić laparoskopię