Cześć dziewczyny - wróciłam od mamy i powiem Wam, że tak odpoczęłam fizycznie i psychicznie od wszystkiego, że sama jestem w szoku :-)
Tylko te upały cholerne męczą. Ale w nocy przynajmniej jest ulga, aż się muszę przykryć kołdrą, a to się już dawno nie zdarzyło. Wyczytałam, że ulga ma przyjść po kolejnym weekendzie - zobaczymy... i w związku z tymi właśnie upałami chyba znów w przyszłym tygodniu zostanę u mamy i syna przez 3 dni i wrócę na czwartek, bo mam wizytę u ginki.
Dziś o 11:00 mam powtórkę usg połówkowego - w związku z tą asymetrią półkul mózgowych - ech wiecznie coś i też się dziewczyny stresuję, mam nadzieję, że to się wyrówna ładnie.
Przy okazji sprawdzi mam nadzieję wszystko po tym moim upadku.
AlfaBeta - początki w żłobku czy w przedszkolu zwykle są takie same - histeria, płacz i te oczka przerażone jakby malucha mieli tam zaraz pokroić. Pierwszy tydzień wspominam strasznie - maluch codziennie był ode mnie odrywany z płaczem, a ja szybko wychodziłam z budynku, po to by w samochodzie już popłakać chwilę, ale tak by dziecko nie widziało, że coś jest nie tak... ech. Ale twardym trzeba być, bo maluchy się szybko adoptują. Najgorsze co można zrobić to przeciągać pożegnania - to jest mega stres dla dziecka i rodzica. Trzeba przetrwać ten okres, tak jak później inne - np. pierwsze kolonie - straszny stres dla mnie - dla syna już nie bardzo ;-) Zwykle to my mamy bardziej przeżywamy taki rzeczy. Najlepiej w pierwszym tygodniu żłobka posyłać tatę z maluchem, oni jacyś bardziej odporni na łzy są - gruboskórne potwory
Saaraa - witaj!!
Gratuluję córeczki! Jak się czujesz kochana? Pamiętam, że miałaś zakaz zumbowania i leżenie? Nadal coś jest nie tak, czy się już prostuje?
Piotrusiowa, OlaSzy - strach przed porodem - oczywiście każda z nas pewnie jakiś odczuwa i ta co będzie rodzić pierwszy raz i ta co będzie rodzić po raz czwarty czy piąty. Ale nie ma co się nastawiać i bać, to wszystko to natura i nasze ciały "wie" jak się zachować by poród przeszedł dobrze. A jak coś się dzieje to właśnie te "medykamenty" ;-) pomagają. Monitorują malucha, dają nam ulgę w bólu a w razie czego robią cesarkę. Zresztą tak jak mówi OlaSzy - tego się po chwili w ogóle nie widzi, a wręcz przyzwyczaja do widoków.
Ja swoją pierwszą porodówkę zobaczyłam gdy się tego nie spodziewałam, z zanikającym pulsem malucha z izby przyjęć wylądowałam na porodówce w Instytucie Matki i Dziecka 9 lat temu - przed remontami. Porodówka wspólna - stare PRL-owskie zielone kafelki, parawany były ściankami obłożonymi właśnie tymi kafelkami, rozstawione między rozklekotanymi łóżkami porodowymi, które były tak nie wygodne i chybotliwe, że się płakać chciało. Mówię Wam sala tortur lub kostnica - to była moja pierwsza reakcja na to pomieszczenie.
Opowieści nie ma co słuchać, bo na prawdę każdy poród jest inny i nie ma co porównywać. Moja mama miała ciężkie dwa porody, a ze mną (czyli drugi) taki, że nikomu nie życzę. Miałam stracha, że hej, bo przecież może genetycznie mam predyspozycje do jakieś masakry na porodówce... ale mój poród przebiegł dobrze, szybko bo od pierwszych skurczów do zobaczenia malucha minęło 8h, tylko 4h bólów, które rzeczywiście były bólami porodowymi
i jakieś 10-15 min parcia - plum i był w moich ramionach. A bóle parte są już czystą przyjemnością w porównaniu z tymi rozszerzającymi szyjkę.
A na koniec jak podają malca, jest taka ulga i wszystko odchodzi jak ręką odjął, aż się zastanawiałam, czy to wszystko się zdarzyło na prawdę - takie surrealistyczne wrażenie - i te niebieskie ślepka maluszka wpatrzone w swoją mamę - moment na który na prawdę warto czekać!
Minęło już 9 lat a nadal mam to przed oczami :-)