heh.. no to opowiadam jak było ale uwaga bo na topie jest film ,,przebudzenie" ;-)
Wszystko szło jak z płatka - we wtorek do szpitala, dostałam zupę na obiad i to był ostatni posiłek aż do piątku. Pomijam inne cudnie ,,przyjemne" zabiegi przedoperacyjne. We środę 8.30 pojechałam na salę, wszystko ładnie pięknie zgodnie z planem, laparoskopem no i na planie się skoczyło. Dostałam krwotoku wewnętrznego, musieli mnie rozcinać (tak z 15 cm), i mnie ratować. Dziwnie, bo w tym momencie wróciła mi świadomość. Słyszałam wszystko, czułam jak mi rozwalają brzuch, jak mi czymś odsysają, słyszałam rozmowe lekarzy i nie potrafiłam dać im żadnego znaku że ja wszystko słyszę i czuję. Potem czułam jakbym zapadła sie w białe światło (dżizzz.....) i obudziłam sie w końcu po wszystkim. Zabieg z planowanych 40 min przedłużył sie do 3 godzin. I teraz mam w brzuchu 4 dziury i jedną szramę.
Ciśnienie miałam 75/40, hemoglobina 7,1, dostałam pół litra krwi, milion innych leków, bolało strasznie, na tramalu cały czas, ręce mam tak pokłute i posiniaczone że juz nie było miejsca na kolejne kroplówki (4 na raz leciały...)
Ja po prostu czułam że cholera mam tego pieprzonego pecha do szpitali i zabiegów i zawsze musi coś pójść nie tak.
Teraz już ok, jeszcze trawienie nie wróciło mi do normy, żołądek boli, mam jakieś wzdęcia, zgagę, ale podobno ma być lepiej z dnia na dzień.Aha - winowajca - jeden kamyk wielkości ziarenka pieprzu cham jeden.
Jestem tylko mega zadowolona ze szpitala - naprawdę życzliwi, oddani pracownicy zarówno lekarze jak i reszta, normalnie Leśna Góra.
Mam już tylko nadzieję że ten rozdział pt woreczek zamknięty
Natka na mój widok zaczęła się popisywać, biegać, piszczeć, cieszyć się, najgorzej że nie mogę jej wziąć na ręce. Ale jakoś damy radę;-)
Dziękuję wam kochane za pamięć