Witajcie.
Nie było nas dość długo, ale właśnie wróciliśmy ze szpitala.
30-go grudnia Antoś miał operowaną uwięźniętą przepuklinę :-)
Wszystko potoczyło się błyskawicznie. Od momentu kiedy zobaczyliśmy że coś jest nie w porządku do czasu operacji minęło zaledwie kilka godzin, bo o 11-stej byliśmy u lekarza w o 15.15 był już na stole operacyjnym. I czas oczekiwania pod blokiem operacyjnym był dla nas najgorszym w życiu. Bo po pierwsze każda operacje niesie ryzyko, po drugie taki maluszek nie jest jeszcze nawet w pełni przystosowania do życia poza organizmem mamy, a po trzecie nie wiadomo czy nie ma żadnych alergii na leki itp. Pani anestezjolog też nas musiała poinformować o ryzyku jakie niesie ze sobą znieczulenie. Tak więc te dwie i pół godziny oczekiwania były dla nas wiecznością.I prawdę mówiąc wolałabym go jeszcze z 10 razy urodzić niż jeszcze kiedykolwiek patrzeć jak cierpi.
Na szczęście Antoś obudził się dość szybko, i w dodatku bardzo głodny. (Niestety jednak prze prawie dobę nie wolno mu było jeść, więc płakał strasznie, bo co prawda był dokarmiany kroplówką, ale pustego brzuszka nie da się niczym oszukać.
W dodatku antybiotyki, które brał tam profilaktycznie, żeby nie zrobił się stan zapalny, podrażniły mu jelita i ma teraz straszne kolki, i niczym nie da się ukoić jego krzyku kiedy go łapią. Pozostaje nam mieś nadzieję że nie potrwają długo.