Opowiem Wam jak od rana jadę na mocnym wkurwie, bo inaczej nie da się tego nazwać.
Pojechałam z samego rana na badanie krwi. Wchodzę do poczekalni, patrze a tam z 20 osób czeka na oko, więc myślę chrzanie czekanie w kolejce, jestem uprzywilejowana, a do tego na czczo ledwo żyję w ciąży, więc biorę numerek z pierszeństwem. U mnie w laboratorium jest biletomat. Zapłaciłam za badanie i czekam, czekam, czekam. A tu patrzę wywoływane do pobrania są osoby bez pierszeństwa, które przyszły po mnie. Pytam babki, która to obsługuję, kiedy będzie kolej osób z pierszeństwem, bo to już przesada, a ona na to, że to system wybiera i nic nie może z tym zrobić. [emoji35][emoji35][emoji35] W głowie kotłują się niecenzuralne myśli. W końcu jak weszło z 15-20 osób, które przyszły po mnie, przyszła kolej na mnie. Gdybym wzięła zwykły bilecik to nie straciłabym pół godziny, omineły by mnie korki, a mąż nie spóźnił się do pracy, bo został z małą w domu.
Po pobraniu lota do domu. Ubierałam się w biegu i tak dziwnie zaplątałam się w torbę i kurtkę, że nie mogłam się rozplątać i tak wracałam do domu.
Na drodzę korek, ludzie się bezczelnie pchają. A ja w aucie ryk z tych nerwów.
A teraz jeszcze po raz 4 piszę ten post, bo mnie 3 razy aplikacja wywaliła. [emoji35] Super dzień się zaczął nie ma co.